Naczelna Prokuratura Wojskowa mówi o tym, że próbki trafią do Polski za pół roku, ale może się okazać, że ten termin jest mało realny. W zeszłym tygodniu prokuratorzy mówili, że sześć miesięcy zajmie sama analiza materiałów zebranych w miejscu katastrofy prezydenckiego tupolewa. Teraz okazuje się, że do tego trzeba dodać miesiące samego oczekiwania na próbki - a polska prokuratura jest bezradna i nie ma żadnej pewności, kiedy te dowody trafią do kraju.
Jak usłyszał w NPW reporter RMF FMKrzysztof Zasada, trwa dopiero ustalanie z Rosjanami, czy przyślą te obszerne materiały, czy też Polacy będą musieli pojechać po nie sami. Jeśli okaże się, że w grę wchodzi tylko druga opcja, to prokuraturę czeka kolejnych kilka tygodni samego ustalania terminu wizyty. W praktyce oznacza to, że jesteśmy skazani na dobrą wolę Rosjan - lub jej brak.
Przypomnijmy, że 30 października na konferencji prasowej płk Szeląg szef Okręgowej Prokuratury Wojskowej obiecał, że w ciągu 6 miesięcy powstanie kompleksowy raport odnośnie zabezpieczonych dowodów znajdujących się aktualnie w Rosji. Konieczne bowiem są szczegółowe badania laboratoryjne, które przeprowadzą polscy biegli po otrzymaniu próbek z Rosji.
Inne tematy w dziale Polityka