Radosław Marciniak Radosław Marciniak
152
BLOG

CREDO

Radosław Marciniak Radosław Marciniak Społeczeństwo Obserwuj notkę 1

Wierzę w jednego Boga, Ojca Wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi, wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych. Jestem biały, jestem katolikiem, jestem hetero, aborcja, podobnie jak eutanazja jest dla mnie morderstwem. Jestem za powszechnym dostępem do broni i przywróceniem kary śmierci, ale to tylko pozorna sprzeczność z wcześniejszymi deklaracjami.  
Teraz masz już tysiąc powodów by mnie nienawidzić. A z czasem dostarczę Ci kolejnych. 
Za młodu byłem naiwnym idealistą, wierzącym, że to lewica ma jakiś pomysł na rozwiązanie problemów tego świata. Nie ma. Po prostu nie ma. Jedyny pomysł jaki ma, to tworzenie coraz to nowych problemów, które później bohatersko zwalcza. Jak na razie same slogany. Ale cóż – to najszczersza prawda.  
W związku z powyższym dość szybko mi przeszło, choć w jakimś sensie piętno pozostaje do dziś, pociesza mnie tylko to, że nawet Korwin przez moment się splamił za młodu. Bycie socjalistą, względnie socjaldemokratą przeminęło z wiatrem. Przeszło jak wyleczona ospa wietrzna pozostawiając jednak trwałe ślady. Wyleczona została lekarstwem lektury, logiki i empiryzmu. Leczona cierpliwie i stopniowo, czasem z użyciem lżejszych szczepionek, czasem wypalana żelazem największych gnębicieli filozofii świata bez klamek. 
Dzisiejszy świat jest wystarczająco pojebany, pokręcony i skomplikowany, by opisywać go jeszcze bardziej wymyślnymi, wysublimowanymi frazami. Czasami wystarczą proste słowa, podstawowe barwy. W gruncie rzeczy prawie wszystko sprowadza się do prostych określeń i ich przeciwstawień. Białe i czarne. Dobre i złe. Brzydkie – piękne, potrzebne – zbędne. Niemal każdą rzecz w naszym otoczeniu, każdą naszą codzienną czynność, znajomość, relację, możemy opisać w kilku prostych słowach nie siląc się zbytnio na tworzenie mniej lub bardziej zgrabnych epistoł. Bo czy nasze życie patrząc na nie z boku, ma jakikolwiek sens wobec ogromu świata, który nas otacza. Po co zatem te wielkie, wzniosłe słowa, gdy większość z nas nie robi nic, absolutnie nic wzniosłego przez całe swoje życie i jako tacy, nigdy, przez nikogo nie zostaną zapamiętani. Czy karmienie swojego rozbudowanego ego jest wystarczającym powodem, aby przed samym sobą tak bardzo okłamywać się, co do wartości swojej codziennej rutyny? Czemu zatem nie jest wystarczającym powodem, by ta rutyna była rzeczywiście wartościowa? Czy nasze człowieczeństwo ma się objawiać tylko w czynach wielkich, wzniosłych, nieskazitelnych i bohaterskich? Czy może przede wszystkim w codziennej beznadziejnej walce o przetrwanie, przeżycie daru życia w sposób jakkolwiek szlachetny, godny i podporządkowany swojemu szczęściu – ale nie temu egocentrycznie nastawionemu pojmowaniu szczęścia, nie temu konsumpcyjnemu, pełnemu ułudy obrazowi szczęścia, jaki jest nam serwowany od lat z odbiorników telewizorów – nowy samochód, telefon, szampon, który na pewno sprawi, że nie wyłysiejesz i wyrwiesz wszystkie dupy na osiedlu, na swoją wiecznie młodą fryzurę a’ la Krzysztof Ibisz, bez łupieżu oczywiście, no i z obowiązkową Coca Colą na wigilijnym stole. Ale szczęściu wynikającemu z posiadania wokół siebie wartościowych ludzi – znajomych, przyjaciół, rodziny. Ludzi, z którymi można inspirująco rozmawiać, ale i inteligentnie milczeć. Ludzi, z którymi, jak w tym odchodzącym, w dzisiejszym coraz bardziej durnym świecie, do lamusa powiedzeniu, że lepiej z nimi zgubić, niż z głupimi znaleźć. 
Czemu zatem daliśmy się zamknąć w konwencjach, ramach, obowiązkach, nakazach i zakazach, które od lat sprowadzają się w zasadzie do jednej ogólnej zasady – nie myśl, my zrobimy to za Ciebie! Czemu dajemy komuś mitycznemu kierować swoim życiem, mimowolnie zgadzamy się, by przejmował decyzyjność w kolejnych dziedzinach naszego życia, dając nam za to jakąś ułudę demokracji, fikcyjnego wyboru? Przecież bardzo często nikt nawet nie udaje, że to są kolejne wybory mniejszego zła, to jest kolejny zgniły kompromis, kolejne beznadziejne ustępstwa, z których z góry wiesz, że nie będziesz zadowolony. Odpowiedź jest tylko jedna, jesteśmy jako ludzkość, jako nawet jakieś wybrane jej części – całe społeczności, narody, grupy – głupsi niż nam się wydaje, zapewne z autorem tych rozważań na czele. Jesteśmy głupsi dużo bardziej niż myślimy, mamy zbyt górnolotne mniemanie o sobie, niczym nieuzasadnione, albo wynikające z osiągniętego na miarę swoich oczekiwań sukcesu, w postaci ładnego domu lub mieszkania, samochodu, nowego smartfonu. Czy to nas jakkolwiek ubogaca? Wciąż nie. Odwieczny dylemat być czy mieć – w dzisiejszych czasach nabrał naprawdę realnego kształtu. Ale większość już dawno przestała się nad tym zastanawiać, odpowiadając swym jeszcze bardziej bezmyślnym konsumpcyjnym stylem życia i bezrefleksyjnym przeżywaniem rzeczy, które absolutnie nie mają wpływu na nasze życie, jakby od nich co najmniej zależało nasze jutro. Czy to źle? Nie wiem, bo w zasadzie zawsze tak było. Większość zawsze była głupia, toczyła jałowe dyskusje, była w zasadzie bezrefleksyjna i nie miała innych ambicji niż pełna kicha i odrobina plebejskiej rozrywki, niezależnie od tego czy chrześcijan pożerały lwy, czy można było porzucać zgniłymi warzywami w zakutego w dyby złodzieja, czy wreszcie gwiazdy tańczyły na lodzie, czy skakały do basenu z wysokiej wieży, przy cichej nadziei co bardziej rozgarniętych widzów, że jednak nie trafią.  
Sęk w tym, że dawniej nikt nie starał się ukryć, gdzie zdanie tego ludu ma w sensie literalnym i jak nabożny do potrzeb tego ludu ma stosunek. Dziś stworzono ogółowi ułudę wyboru, dano im atrapę procesu decyzyjnego, a lud się w tym rozkochał. Czym bowiem jest dziś tak naprawdę demokracja, jeśli nie wydmuszką ozdobioną pięknymi, wzniosłymi hasłami, jeśli mówiąc szczerze absolutnie na nic ten lud nie ma realnego wpływu? Nikt bowiem nie zaryzykuje nigdy zapytania ludu w tym jakże demokratycznym procesie wyborczym czy referendalnym czy chciałby na przykład, żeby jego dzieci chodziły do tak, czy inaczej urządzonej szkoły, zaczęły edukację w takim, czy innym wieku, tudzież obowiązkowo przez całą swoją zawodową drogę odkładali lwią część swoich przychodów do wspólnej kasy bez gwarancji, że cokolwiek z tego dostaną z powrotem, czy też płacili minimalne podatki na Państwo minimalne, a resztę bez cienia skrupułów przepijali co weekend w knajpach, licząc na to, że marskość wątroby nie pozwoli im dożyć do emerytury, na którą nigdy nie mieli zamiaru odkładać. Pyta się nas jednak o to czy ta, czy inna forma ustawy zasadniczej, podstawy ustrojowej państwa, będzie odpowiednia dla ludu zamieszkującego tę długość i szerokość geograficzną, albo czy nasze wejście do Unii Europejskiej będzie dla nas krótko i długofalowo korzystne, dla nas jako części i dla całości tworzonej przez nas społeczności, wreszcie czy sekta Władka, czy grupa przestępcza Tadka, jest predysponowana do tego by rządzić kolejne 4 do 5 lat naszymi losami i pieniędzmi. Przy czym Tadek i Władek, to po prostu zazwyczaj albo najsprytniejsi gracze w swojej grupie, albo najwięksi gangsterzy, albo Ci co wszystkich trzymają za mordę, albo mają na resztę kwity – i w takim rozumieniu są absolutnie niewybieralni przez prosty, zachwycony swoją kratos, demos. Władek i Tadek spadają z tronu tylko wtedy, kiedy w grupie znajdzie się ktoś po prostu „bardziej”, kto zdecyduje się podważyć ich pozycję: bardziej cwany, bardziej silny, bardziej mocny, bardziej zdeterminowany etc.  
Tak, nie da się ukryć, nie wierzę w demokrację, co więcej nie powtórzę tego durnego, przypisywanego skądinąd mądremu politykowi, powiedzenia, że „demokracja to jeden z najgorszych ustrojów, ale dotychczas nie wymyślono lepszego”. Zważywszy, że ponoć wypowiedział je człowiek, będący premierem w państwie o ustroju konstytucyjnej, bo konstytucyjnej, ale wciąż monarchii, to nic tylko wypada się z tym po prostu nie zgodzić. Demokracja to ustrój głupi i beznadziejny. Nie dlatego, że profesor medycyny ma w nim takie same prawa jak menel spod budki z piwem. To stwierdzenie też jest nieprawdziwe, a same elity, nawet te wykształcone, często są tak samo durne jak pospólstwo i nie ma w nich nic nadzwyczajnego, zwłaszcza dziś, gdy większość tych elit, to elity ze społecznego awansu, wstydzące się własnych rodziców i korzeni, odcinające się od swojego pochodzenia, jakby edukacja miała ich oczyścić z kompleksów, które w sobie tyle lat pielęgnowali, wypalić resztki otoczenia, które przez tyle lat ich uwierało. Elity – samozwańcze, podłe, kolaborujące w zasadzie z każdą inną niż tutejsza władza, wiecznie goniące za utopijnymi marzeniami, budujące nowy wspaniały świat, w którym to Oni będą motłochowi tłumaczyć co trzeba myśleć mówić i czuć – elity – nie mające nic wspólnego z jakąkolwiek wykwintnością, wyjątkowością, doborowością i wyrafinowaniem.  
Nie lubię demokracji bo to doskonały system do robienia z ludzi idiotów przy ich wiekopomnym udziale, współodpowiedzialności i zadowoleniu. Demokracja w wydaniu zaserwowanym nam przez autorów naszej Konstytucji i jej efekt w postaci Rzeczypospolitej nr 3 nieprzypadkowo jest nazywana przez złośliwych PRLem Bis. I ten kapitalizm taki jakiś komunopodobny, i te wybory takie trochę jak na listę Frontu Jedności Narodu bez skreśleń, z tym, że teraz są dwie listy, jedna za, druga przeciw, i ta wolność taka jakaś niezbyt szeroka. Paszporty wprawdzie nie leżą już na komendzie, ale dalej złodziej ma w Twoim domu w zasadzie tyle samo praw co Ty – zaspany, zaskoczony brzękiem tłuczonej szyby – właściciel rabowanej posesji, wszak nie po to jesteśmy młodą demokracją, by ktoś nauczył się szanować własność prywatną, a spróbuj prowadzić własny biznes, to wchodzisz w tą szczególną kategorię złodzieja, który to wyjątkowo nie jest pod szczególną opieką Państwa, lecz czuje Jego ciepły oddech na karku. I chociaż w ciągu roku przez Twoje konto przewalają się kwoty jakich statystyczny Kowalski nie zobaczy przez całe swoje życie, to już Państwo zadba by żaden prywaciarz zbytnio się na tym nie obłowił i nie zostało mu z tego za dużo. Wszak urzędnik, pijący codziennie przez kilka godzin kawę i narzekający na niesprawiedliwość społeczną wynikającą z nierówności płac – intelektualista na tle dorabiającego się dookoła motłochu – wie lepiej na co wydać Twoje pieniądze i dać Ci szansę zestarzeć się w godności, dzieląc owoce Twojej pracy pomiędzy głupszych, bardziej leniwych i dopiero na szarym końcu pomiędzy tych naprawdę potrzebujących.  
Nie wiem czym zastąpić demokrację, ale to żaden wstyd bo Ci mądrzejsi ode mnie jeszcze też na to nie wpadli. Wiem tylko, że pęd tego świata sprawił, że każde pokolenie żyje już w swojej własnej epoce, nie rozumiejąc nie tylko swoich rodziców, czy dziadków, ale i własnych starszych o kilkanaście lat kolegów z pracy, szefów czy sąsiadów. Epoka, w której dziś żyjemy – roku pańskiego 2020 – jest epoką kultury obrazkowej, epoką memu, nagłówka, epoką obrazka, formy, ale nigdy treści, epoką sloganu, a przede wszystkim epoką kłamstwa i głupoty i fejków, którymi karmi się bezrefleksyjne masy, które od dziecka kształtuje się ogłupiającą popkulturą i wtłacza się w nich tylko tyle wiedzy, żeby w poczuciu własnej mądrości bronili sekty, która uwiodła ich najbardziej. 
Witam w epoce kolorowej tępoty, w której każdego dnia każdy robi Cię w balona. Polityk, urzędnik, aktor z reklamy, autorytet, wybitny pan z telewizji, nauczyciel, a nawet rodzic. Witam w epoce obłudy, zakłamania i fałszu. W epoce gdzie prawda jest jak dupa i każdy ma swoją. Witam w epoce będącej przedsionkiem piekła, w której obiektywizm naukowy nie istnieje, a nauka jest podporządkowana prawdzie czasu i prawdzie ekranu, gdzie za chwilę dwa plus dwa może oznaczać i trzy i pół i cztery i cztery i trzy czwarte i wmówią Wam, że nie ma w tym żadnej sprzeczności. Witam w świecie i czasach, gdy każdy będzie Cię oszukiwał, przekonany o tym, że mówi najświętszą z prawd – bo on także został przez kogoś zrobiony w balona. Jak i ja, i ty i każdy z nas po wielokroć! 
Amen 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo