Film: „Pale Peko Bantu”. Kongo, koło Katangi. Za czasów kolonializmu świetnie prosperowały tam setki kopalń, przynosząc dochody dla „białych Belgów”. Dziś dominują tu biedaszyby. Widzimy jakieś maszty po linii kolei elektrycznej, wzdłuż których majaczą dziury po szynach które jakby niedawno rozebrano i wywieziono. Bohaterowie stoją na tle góry resztek po wagonach kolejowych, stosu podwozi które nie mają już po czym pojechać.
Po Kongo można poruszać się samolotami (ultra drogimi i ultra niebezpiecznymi, linie nie przestrzegają elementarnych norm bezpieczeństwa). Ongiś dominujące w transporcie statki rzeczne już nie kursują. Drogi są piaskowe, poza kilkoma szosami utwardzonymi (w sumie 500 km). Podróż 100 km drogami zajmuje 8 godzin, i to tuż pod 9-milionową metropolią Kinszasy. Dla transportu ludności po kraju pozostała kolej, w dużej mierze elektryczna, której jest 10 razy więcej niż dróg. Ale tory mają nierzadko po sto lat. Chyba możemy sobie wyobrazić stan stuletniego podkładu?
Wikipedia podaje że po ostatnich wojnach, w których zginęło 5,4 miliona ludzi, liczba linii kolejowych uległa zmniejszeniu. Mimo pociągi jeżdżą raz czy dwa razy na tydzień, to katastrofy są częste i zbierają po 100 ofiar, jak wykolejenie pociągu towarowego, w którym zginęły osoby siedzące na wagonach. Podczas 8-dniowej podróży koleją przez Kongo dziennikarze doświadczyli 2 wykolejeń, kilka tuzinów spóźnień, jedną awarię energii elektrycznej, i coraz większą hordę ludzi pakujących się do wagonów.
W chwili pisania tekstu przez dziennikarzy NYT w 2007 roku, państwowa kolej nie wypłacała pensji 13 tysiącom pracowników już od 2 lat. Łapówki były powszechne. Maszynista Leon mówił że firma państwowa już dawno temu zbankrutowała, z winy rządu. Od 4 miesięcy bez pensji lokomotywy naprawiał Ilunga Mutuda, glównyh inżynier na jednej z węzłowych stacji. Policjant dworcowy na stacji w Kamina nie dostał pensji od 29 miesięcy. „Robię złe rzeczy”- mówi. „Jak mam posłać dzieci do szkoły’?
Jedyne zdjęcie jakie znajduję pokazuje pociąg owinięty flagą z portretem prezydenta Kabila na lokomotywie. Inne pokazują tłum szturmujący pociąg na stacji kolei elektrycznej. Reporterzy „New York Timesa” znajdują na wagonie towarowym, ściśniętego z 20 innymi pasażerami pana Mieshę, inwalidę, ofiarę polio w dzieciństwie. Nie było nawet miejsca dla niego w wagonie z siedzeniami. Pan Miesha mówi im ”To jest Kongo. Co mogę zrobić”?
Jedynym źródłem zarobku są tu biedaszyby, których głębokość dochodzi do niebotycznych wymiarów. Wokół nich pojawili się nowi, bezwzględnie wykorzystujący wyrobników monopoliści, mający gwarantowane przez lokalne, chyba mocno skorumpowane władze, monopole na skupowanie urobku od biedaszybników. Płacą im tak mało, że biedaszybikom opłaca się przemycać urobek, omijając patrole policyjne, do okolicznych miast, wożąc go rupieciowymi motocyklami. W pocie czoła pracują łopatami na utrzymanie ogromnej mafii. To praca w warunkach urągających wszelkim normom bezpieczeństwa.
Wyrywany z serca ziemi kobalt wraca do wyrobników pod postacią telefonów komórkowych. Mieszkający w szałasach i lepiankach ludzie ożywają, rozmawiają kolonijną wersją francuskiego. Rozmawiają tym dialektem przez te komórki. Może na głównej drodze do 9-milionowej Kinszasy nie ma asfaltu i straszą dziury w piachu, ale za to co 2 kilometry stoi reklama jednej z sieci- zauważa wyrobnik biedaszybów. Komórka jest symbolem zmiany. Biedaszybnicy, ci mieszkańcy afrykańskich szałasów, są świadomi że prawdopodobnie wciska się im modele które nie zeszły nigdzie w Europie, i że prawdopodobnie jeszcze płacą za nie bajońskie sumy, ale są z tego bardzo zadowoleni.
Główny bohater, biedaszybnik zarabiający na swoje przyszłe studia na uniwersytecie, zmuszony głodem idzie pracować na jakąś niebezpieczną hałdę (w poprzednim miejscu pracy- zmonopolizowanym kompleksie biedaszybów trwa strajk, ale trzeba coś jeść). Ulega wypadkowi. Ekipa filmowa chowa kamerę w krzakach i czym prędzej zabiera go do szpitala, chyba w Lubumbaszi. Niestety, bohater ginie. To kongijska codzienność.
Inne tematy w dziale Rozmaitości