Panopani Żyrandol kręciła się słoniowymi ruchami na scenie. Śpiewała zdaje-się niemieckie piosenki, choć nie szło rozpoznać. Chyba to po prostu nie miało znaczenia. Co chwila strofowała publiczność. „Co tak piszczysz? Chcesz siku?” -rzuciła do jakiejś laski.
Panopani Żyrandol miała sceniczny pseudonim Żaklin. Ubrana była, jak zauważył mój kumpel, w wielki abażur od lampy. Bo takie wrażenie robiła cudaczna różowa suknia obwieszona kilkucentymetrowymi pseudokryształami i takiż sam abażuro-kapelusz, wyglądający jak czapa prymasa z mnóstwem zwisająch błyskotliwych pseudokryształów gigantycznych rozmiarów. Panopani miała ponadto jakieś 200 kilo żywej wagi i lekko basisty głos, którym próbowała naśladować głos kobiecy.
Oto polskie gejodiskopolo. Śpiewane są jakieś niemieckie szlagiery, nieważne co, byle był łach. Ten występ ma epatować publiczność obciachem, robieniem z siebie i ze wszystkich innych totalnego łacha. Żaklin-Abażur nie ma głosu i tańczy jak słoń, wirując w kółko na małej scenie, ale liczą się jej pyskówki do publiczności.
Gdy, umówiony na spotkanie organizacyjne jednej z gańdzioinicjatyw, wysiadłem na stacji metra, obok mnie czekały lesbijki. A tak, można je poznać od razu, chłopięca fryzura, odmienne ciuchy i luk. Spotykam resztę moich znajomych, i okazuje się że lesbijka na peronie jest przyjaciółką kogoś z paczki. Jak to już bywa, jak się ma lesbijkę w towarzystwie, to idzie się do gejbaru tudzież gejklubu.
Znana klubowa ulica na przedmieściach. Tuż obok znanego klubu wchodzimy w bramę. Szatniarz nawet nie chce mojej czapki, mówi że będą tego wieczora tłumy więc nawet nie ma gdzie tego położyć. Mamy zarezerwowany stolik. Na ścianie- reklama portalu gaylife.pl czy jakoś tak. To jakiś stary warsztat odpowiednio oświetlony na różowo, powstawiano stoliki, i już jest klub. Jest bardzo tłoczno, nasze kobiety obawiają się pigułek gwałtu w drinkach, mój kumpel mówi mi że te pigułki na mężczyzn działają tak że przez trzy dni mają wzwód, a kobiety tracą jakby świadomość.
W klubie leci dicho. Nie lubię dicho, ale to jest gejowskie dicho, takie bardziej wesołe. Z naszych znajomych nikt nie chce początkowo tańczyć, ale wstaję i rozbawiam ich krokami densholowymi. Robię ciasteczkowego potwora, sasa step, doktora ptaka, łap samolot, egyptian wine. Nie wszystko pamiętam, część rzeczy jest naprawdę trudna. Śmieją się, jest łach.
Publika poprzebierana, kelnerzy także. Już przy wejściu rozwaliła mnie jakaś 60-letnia kobieta, ubrana jak do opery. Tacy ludzie nie przychodzą do klubów, a tu proszę, w tewj chwili jeszcze tańczy z innymi. Gejowskie imprezy są tak hedonistyczne, jakby jutro miał się skończyć świat. Dlatego podobają się wielu hetero. Koło nas siedzi jakaś para hetero. Ale większość stolików wokoło okupują lesbijki. Część z nich jest bardzo ładna.
Nasza znajoma lesbijka ma jakoś lekko podkrążone oczy i bardzo emocjonalny, wrażliwy głos. Jest lekko przerażona gdy mówimy że się zmywamy. Ale mieliśmy inne plany. Chcieliśmy obgadać nasz event z producentem i organizatorem imprez. Idziemy więc na jego dzielnię, i robimy imprę w piwnicy. Ja nawijam, on to nagrywa. Dorobi bity, jakieś brejkkory i może moje nawijki wreszcie ujrzą światło dzienne. Nawijam zaproszenie na wielki marsz wyzwolenia konopii który ma się odbyć 29 maja w Warszawie.
Wyszło łachowo. Chyba ujrzy to światło dzienne, choć nie mam szczęścia do producentów, i moje raggadżanglowe nawijki wciąż zalegają na ich dyskach twardych. Mam nadzieję że z tym kolesiem będzie inaczej. Ale ciężko mu będzie do tego dodać bity, wyplułem dość karkołomne łamańce, w stylu łachowego Lecha- Rocha, którego nawijki były hitem Jutuba. Ach, aż się boję ewentualnej sławy...
Inne tematy w dziale Kultura