Jadąc koleją do domu po wypadzie na snowboard wyjąłem z plecaka starą gazetę. Donosiła ona („Europa” z dn. 15.12.2007) o upadku polskiej lewicy.
Trudno nie zgodzić się z diagnozami takich autorów jak Kinga Dunin czy Dawid Ost. Mówią oni o powrocie odwiecznego hegemona. Tak silnego że nawet nie ma sensu podejmować z nim walki. Jest się bowiem na z góry przegranej pozycji. Widząc to z perspektywy osób młodych, typowy polski inteligent woli chyba wyemigrować niż podejmować walkę nie mając żadnych narzędzi w rodzaju nawet dostępu do mediów etc.
Polska szczególnie przed II wojną światową była krajem totalitarnym mającym na swym koncie nawet przymusową katolizację mniejszości prawosławnej zamieszkującej teren RP po zjednoczeniu 3 zaborów. Różne mniejszości były zepchnięte na margines, niemniej pluralizm mediów był nieporównanie większy niż obecnie. Sama liczba gazet codziennych była niewspółmiernie większa. Wybuchnąłem śmiechem otwarłwszy rocznik jednego z przedwojennych tygodników: na śmiesznym obrazku scenka, w tle w czyimś gabinecie na ścianie wisiała tabliczka „nie modlić się!”.
Dziś tego brak. Brak erudycji dziennikarzy, brak osób które mógłbym wskazać palcem jako autorytety. Jeśli ktoś coś wie o filozofii to jest nogą z ekonomii i plecie bzdury ilekroć wejdzie na nieswój temat. Być może żyjemy w erze wąskich specjalizacji. A być może nastąpił drenaż mózgów i ten kraj został oczyszczony z inteligencji. A ta żyjąc na emigracji w ekspresowym tempie wolała zapomnieć o kłopotliwym brzemieniu polskości. Przecież pokojowa jednostka nic niemal w tym kraju zmienić nie może, sam się wielokrotnie o tym przekonałem w życiu. Tutaj trzeba ludzi pokroju blokującego drogi Leppera, by ktokolwiek o nich usłyszał.
Moi co bardziej inteligentni znajomi nie mieszkają już w tym kraju. Mieszkają może ci, dla których priorytetem w życiu były pieniądze, ale to była niewielka mniejszość moich znajomych ze studiów, ludzie o dość wąskim światopoglądzie. Każdy z reszty kto liznął wielkiego świata, zwykle już tam pozostał.
Pamiętam wizytę w Bukareszcie, mieście nawet brzydszym i bardziej odpychającym niż Warszawa (a jednak nasza stolica nie jest najbrzydszą stolicą europejską). Napotkana tam ludność miejscowa nie uciekała z tego kraju, ponieważ nigdy w życiu nie była za granicą. Próbująca o 1-szej w nocy jeździć na rolkach po totalnie dziurawym chodniku w środku rozkopanych ulic młoda kobieta była przekonana, że środowisko, miasto w którym żyje jest normalne, podczas gdy nam, przyjezdnym wydawało się odpychającym miejscem z którego każda inteligenta osoba powinna natychmiast się wyprowadzić. Przewodniki i rozmaite publikacje podawały że z Rumunii i Bułgarii wyemigrowała niemal cała inteligencja.
A ja się tak zastanawiam- skoro tam drenaż mózgów jest tak powszechny to czy nie nastapił on w minimalnie tylko lepszej gospodarczo Polsce? Ależ tak, tylko że nikt o nim nie mówi. Myślę że w tym kraju pozostali naiwni, żyjący życzeniowymi wyszywankami, mający wieczne złudzenia i inne pięknoduchy.
Żyjemy na granicy Unii Europejskiej. Wydawałoby się, że pewne idee społeczne powinny się stamtąd przeszczepiać do Polski. Nic bardziej mylnego. Różnice są gigantyczne, o czym przekona się każdy kto przez jakiś czas pomieszkał w pasie nadgranicznym. Po niemieckiej stronie granicy ludzie najczęściej kąpią się w jeziorach kompletnie nago, po polskiej już prawie wcale. Po niemieckiej stronie granicy są specjalistyczne sklepy dla uprawiających konopie, po czeskiej stronie granicy kluby w których ludzie bez strachu palą marihuanę, a po polskiej- nic z tych rzeczy- wszyscy się boją, wszystko zakazane.
Za czeską i niemiecką granicą rozciągają się kraje perfekcyjnie zorganizowanego i nawet relatywnie bardzo taniego transportu publicznego. Po polskiej stronie rozciąga się kraina rozkradzionych torów i żelaznych monopoli. Za czeską czy niemiecką granicą rozciąga się ziemia w której nawet w prowincjonalnych przygranicznych miasteczkach w rodzaju 90-tysięcznego Liberca czy 30-tysięcznego Schwedt obejrzymy opery na scenach tamtejszych teatrów. Tamtejsze małe miasteczka oferują swym mieszkańcom taką jakość życia jaka jest tylko w dużych metropoliach Polski. A to jest dawne NRD i Czechy.
I te różnice się niemal nie zmieniają, poza tym że w Polsce nawet za bardzo nie można niczego skrytykować. Nasze głosy częściej lądują w szufladach niż na szpaltach gazet. Polska lewica aktywna politycznie została zdominowana przez fundamentalistów, skrajne skrajności, w rodzaju Sierakowskiego niedawno chcącego powrotu państwowego interwencjonizmu w górnictwie. A przecież lewica to nie tylko zwolennicy socjalizmu i etatyzmu w gospodarce, ale i typowi wolnorynkowcy, jednakże niekonserwatywni obyczajowo.
Obserwuję sobie z bliska jedną z takich grup. Fundamentaliści, palący się do działania i oczywiście najbardziej rwący się do władz , zdominowali ją, wszystkie bardziej wyważone głosy spychając na margines. Wewnątrz organizacji (zarządzanej wodzowsko) niemal już nic się nie dzieje, energia jaka była na początku gdzieś się wypaliła.
I takie wypalenie mają chyba wszyscy którzy liczyli że w Polsce uda im się coś zmienić. Dziś nie mają nawet swojego medium. Gdzie publikują tych typowych, niekonserwatywnych liberałów? Ekologów? Niepostkomunistyczną lewicę? Oj, lewica w Polsce jeszcze przez długie lata będzie kojarzyła się tylko z oportunistycznymi postkomunistami, z typową lewicą mającymi niezbyt wiele wspólnego.
Inne tematy w dziale Polityka