Raz do roku pokorne lemingi mają okazje dla zbawienia duszy kupić sobie odpust od naczelnego mainstreamowego handlarza, który 22 lata temu dostał pozwoleństwo, aby w PRL-bis odpusty i relikwie sprzedawać. Odpusty za grzechy przeszłe i przyszłe, na 300 lub 500 lat, ale są też tańsze - na krócej, żeby ludzie ubodzy mogli sobie też kupić i tym samym skrócić męki czyśćca. Wystarczy, że rzucisz monetę do puszki i dostajesz odpust do przyszłego styczniowego sezonu odpustowego. Masz wtedy sumienie czyściutkie jak tetrowa pielucha niemowlaka po wypraniu w proszku OMO. Ci bardziej zamożni z zamiłowaniem do świętych celebrytów lub z żyłką hazardu i rywalizacji mogą sobie wylicytować na aukcji relikwie. Te relikwie wystawione na aukcjach są takie ważne, że nie wypada o nich mówić z nakrytą głową. Przeto jest tam: kopytko z osiołka, którym święta familia uciekała z Egiptu; pióro ze skrzydeł archanioła Gabriela, które zgubił w czasie zwiastowania; olej, w którym poganie smażyli świętego Jana oraz hit – szczebel z drabiny, która się śniła świętemu Jakubowi i ampułka wiatru, który kiedyś wiał w stajence betlejemskiej.
I nie myślcie, że naczelny handlarz świętymi towarami pieniądze, które otrzymuje chowa dla siebie. O nie, jemu wystarczy kawałek czarnego chleba i łyk czystej wody. A resztę odkłada do Amba Gold Melona, aby się zebrało na nową krucjatę antyrydzykową i antykaczyfaszystowską.
A jak zarabia się na fundacjach pokazał święty arcykapłan lemingów Donald Tusk – album o Gdańsku, z którego dochód zasilał fundację i fundacja, która uległa rozwiązaniu a jej majątek podziałowi.
Inne tematy w dziale Polityka