Dziś wszyscy w Łodzi narzekają na korki. Kierowcy klną, całodobowe stacje TV ustawiają stand-upy, opozycyjni profeci wieszczą koniec rządzącej Łodzią prezydent Hanny Zdanowskiej. Cóż, magistracka ekipa zafundowała sobie w przeddzień wyborów spory pasztet: remont głównej arterii Wschód - Zachód ma potrwać dwa lata, jeśli nic po drodze się nie opóźni. Wmawianie kierowcom, że przez 24 miesiące mają się męczyć w korkach dla własnego dobra, jest zajęciem ryzykownym, nie tylko w Polsce. Trzeba więc przyznać Hannie Zdanowskiej i jej ludziom, że rozpoczynając tę budowę zdecydowali się na akt politycznej odwagi. Wprawdzie pani prezydent, jednocześnie szefowa łódzkiej PO, ma poważne wsparcie premiera Tuska i jego "spółdzielni". Ale trudno uwierzyć, że przy delikatnych mechanizmach demokracji tak poważny remont drogowy nie wpłynie w żaden sposób na łódzkie słupki społecznego poparcia.
Niech o swoich wyborców, ich poparcie tudzież o kwestię pozostania przy władzy martwi się sama PO. Nas, zwykłych łodzian, obchodzi zupełnie coś innego: czy mianowicie remont trasy WZ, towarzyszący przecież w Łodzi kompleksowej przeróbce całego kwartału centrum (z budową nowego dworca głównego!) ma jakikolwiek sens - i czy faktycznie odczujemy w sprawności komunikacji wyraźną poprawę, nawet jeśli teraz przez dwa lata nasza cierpliwość wystawiona będzie na poważną próbę. A wiadomości w tej sprawie, płynące zwłaszcza ze strony miejskiej opozycji, są dość niepokojące. Otóż przeciwnicy szeroko zakrojonych działań budowlanych w Łodzi podnoszą kwestię kluczową - czy po remoncie trasa WZ będzie szersza, bardziej przyjazna samochodom, których jak łatwo przewidzieć będzie w mieście coraz więcej. Ich zdaniem, będzie dokładnie odwrotnie: remont zakłada wprawdzie sprowadzenie ruchu tramwajowego pod ziemię, ale na powierzchni szerokość arterii, dotychczas samochodom służących, ma zostać zmniejszona! Czyli, mówiąc wprost - droga dla aut ma być po przebudowie węższa niż dzisiaj. Wszystko w ramach koncepcji "zrównoważonego rozwoju", gdzie nowoczesnej architekturze miast polskich towarzyszyć ma dbałość o stosowną liczbę ścieżek rowerowych, oraz stwarzanie udogodnień dla tramwajów, czyli ekologicznego transportu miejskiego.
Już dziś w pierwszych wywiadach, komentując tłok w autobusach i tramwajach łódzkiego MPK, prezydent Hanna Zdanowska mówi mniej więcej tak: "to świetnie, że wraz z początkiem remontu udało nam się przekonać łodzian do korzystania z miejskiego transportu". To "przekonywanie" wygląda wprawdzie na rokowania z pozycji siły, wielu odstawiło samochody, by - najzwyczajniej - zdążyć do pracy. Ale wypowiedź szefowej Miasta już znamionuje politykę tej władzy. I budzi grozę w kierowcach, bo wszystko wskazuje na to, że w najbliższych latach, przez takie a nie inne warunki komunikacyjne w Łodzi, poprzez wymuszanie drogową ciasnotą gorszych warunków jazdy autem, podróżowanie tym środkiem transportu stanie się koszmarem. A już dzisiaj koszmar ten obserwują przez swe okna mieszkańcy centrum...
Pytamy więc - czy to na pewno "zrównoważony transport"? Na zdrowy rozum polityka "zrównoważenia" zakładać powinna dbałość o WSZYSTKICH użytkowników ruchu, w takim samym stopniu. A nie tylko o rowerzystów, pieszych lub pasażerów MPK... A co z tymi, którzy nie mogą lub nie chcą odstawić samochodów? Oni płacą takie same podatki, utrzymujące polityków / urzędników, jak pozostali uczestnicy ruchu drogowego - dokładając państwu sporą działkę w postaci paliwowej akcyzy. Wygląda na to, że tym akurat nikt z rządzących się nie przejmuje. Stąd trudno odrzucić założoną na wstępie tezę, że rozpoczęte dziś prace drogowe mogą mieć duży wpływ, w najbliższych wyborach samorządowych, na układ sił sfery lokalnej władzy.
Wolnorynkowiec, jak S. Kisielewski. Muzyk emerytowany. :) Dziennikarz, coraz bardziej rutynowany. Czasami rzecznik. :) remigiuszmielczarek.blog.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka