Renata Rudecka-Kalinowska Renata Rudecka-Kalinowska
91
BLOG

Przeciek - tajemnice głuchego telefonu

Renata Rudecka-Kalinowska Renata Rudecka-Kalinowska Polityka Obserwuj notkę 57

Kto, komu, kiedy, dlaczego, w jakiej kolejności przecieknął był co miał przecieknąć z woli jednych ( Lech Kaczyński) ku rozpaczy innych ( Zbigniew Ziobro).

 

I na nic informacja ujawniająca, ze posiadający w sposób prawny wiedzę o akcji CBA „minister  gwóźdź” jak ostatnio nazywa się pana Ziobro Zbigniewa – przekazał ją innym osobom w sposób całkowicie bezprawny. Dalej to już poszło jak w „głuchym telefonie” choć telefony użyte w tej akurat zabawie nie tylko nie były głuche, ale nawet wyposażone w dodatkowe uszy, wiele dodatkowych uszu.

Za wyjątkiem jednego telefonu, którego treści ani odbiorcy do tej pory nie znamy, choć cała Polaka widziała jego wykonanie w określonym czasie, określonym miejscu i przez określoną osobę. Mam na myśli oczywiście widoczny na taśmach z korytarza hotelu Mariott moment rozmowy telefonicznej Janusza Kaczmarka.

Zagadka za 5 punktów ( mało punktów, bo też i zagadka nie jest trudna) – Z KIM rozmawia Janusz Kaczmarek? Czy nie z tym, który go do Mariotta , czyli do Krauzego wysłał?

 

Ale nie o zabawie w ściganie króliczka, czy też całego stada króliczków z długimi uszkami należy mówić  - ani o pytaniu:: kto sypnął.

Interesujące znacznie bardziej są inne pytania: CO sypnięto? KOGO sypnięto? DLACZEGO sypnięto?

Mafijne poszukiwanki przecieku, czyli ZDRADY są tylko pokłosiem zaistniałej, konkretnej sytuacji, która miała pozostać tajna i służyć wyłącznie korzyści kogoś,  komu sypnięcie w osiągnięciu tej korzyści przeszkodziło.

 

Nie mamy większego problemu z odpowiedzią na pytanie: CO sypnięto?

 

Sypnięto akcję CBA przeciwko Andrzejowi Lepperowi. Akcję opartą na w znacznej mierze bezprawnym przygotowaniu prowokacji, której efektem miał być skuty Andrzej Lepper za kratkami więzienia, którego palce miały fosforyzować światłem odbitym od banknotów 3 milionowej łapówki. Światło to odbite zamieniłoby się w aureolę nad głową Jarosława Kaczyńskiego, ale znacznie ważniejsze jest to, że niczym hologram opromieniłoby całą postać Ziobro Zbigniewa, któremu od tego momentu nikt by już nie podskoczył, nawet bracia Kaczyńscy.

Ziobro Zbigniew, słaby student prawa, ambitny pupil i chłopak na posyłki Jarosława Kaczyńskiego, wzorowy adept sztuk tajemnych polityki PiS – miał okazję przerosnąć Mistrza. Stać się niekwestionowanym autorytetem PiS, nie tylko nieusuwalnym, ale i nie dającym podważyć swojego znaczenia i pozycji króla służb specjalnych i władcy tajnych policji, Wicemistrzem formalnym ale z całkowicie pierwszoplanową i uzależniającą od siebie Mistrza władzą.

Ale akcję spartaczono. Spaprano tak, jakby nie wykonywały jej służby specjalne polskiego państwa pod wodzą samego Mariusza Kamińskiego w instytucji, która wprawdzie nie ma żadnych osiągnięć na koncie poza trzema spektakularnymi aresztowaniami, z których spektakularności w zetknięciu się z prawdziwym prawem niewiele zostało, ale kosztuje podatników już dobrze ponad 25 milionów złotych. Wyszło tak, jakby to gromada dyletantów wymyśliła głupi scenariusz i próbowała go zrealizować bez względu na okoliczności.

Okolicznością główną jest, że prowokacja CBA ma wszelkie znamiona zamachu stanu wobec urzędującego wicepremiera – ale okolicznością nad wyraz zdumiewającą jest, że wykonywano ją na zlecenie bądź urzędującego ministra sprawiedliwości bądź samego także urzędującego premiera.

Tak więc dochodzimy do pytania: KOGO naprawdę sypnięto?

Ustalenie zleceniodawcy wydaje się pozornie dość łatwe. Zarówno premier jak i Ziobro Zbigniew przyznają się do udziału. Obaj dysponowali wiedzą i mogli wpływać na przebieg prowokacji. Ale nie każdy z nich miał identyczne możliwości i przede wszystkim obaj mieli całkiem rozbieżne w tej sprawie interesy.

No bo zastanówmy się: Premier ma uprawnienia do odwołania swojego wicepremiera w dowolnym momencie. Mógł więc odwołać Leppera bez tego całego cyrku z CBA – a skutek o tyle byłby lepszy, że nie miałby przeciwko sobie tych wszystkich argumentów jakie przyniosła mu wpadka i jakie jedynie umocniły Samoobronę w trwaniu przy Lepperze.

Przypuszczam nawet, ze takie zwyczajne, proste  usunięcie Leppera z rządu pozwoliłoby premierowi na realizację zamierzenia przejęcia posłów Samoobrony albo jako koalicjanta z nowym przywódcą ( np. Maksymiuk, albo Czarnecki) – albo wchłonięcie posłów Samoobrony w szeregi PiS.  Nie widzę specjalnego interesu premiera w podjęciu przygotowania prowokacji – choć Lepper z dowodami przyjęcia łapówki na palcach byłby niewątpliwie dla premiera korzyścią.  Korzyścią, ale i zagrożeniem. Jeśli prawdą są informacje o inwigilacji i zbieraniu materiałów na rodzinę prezydenta przez podległych tej samej osobie, która prowokację CBA zleciła – to korzyść z aresztowanego Leppera wydaje się być dla premiera korzyścią mizerną. Jeśli więc sypnięto premiera, to czemu Ziobro Zbigniew po wielu dniach od wszczęcia poszukiwań sypiącego króliczka przyznaje się i potwierdza to jego wice -do sypnięcia sypiącemu dalej Kaczmarkowi?

Jeśli Ziobro sypnął Kaczmarkowi - KOGO więc sypnął Kaczmarek? I czy sypnięcie dotarło tylko do Leppera?

Tu pojawia się pytanie: DLACZEGO sypnięto?

Jaki interes w ostrzeżeniu Leppera mógł mieć Jarosław Kaczyński? Jaki Ziobro Zbigniew?

Reszta, łącznie z Kaczmarkiem,  to tylko płotki rządowe wykonujące dalsze sypnięcia w ramach wykonywania obowiązków służbowych, działające według wytycznych i poleceń.

Który z tych dwóch bohaterów „ akcji pod arsenałem” ( słowo: arsenał nie jest przypadkowe,  przypominam, że pojawiły się też dziwne i niewyjaśnione do dziś strzały w ministerstwie rolnictwa) miał odnieść większą korzyść w przypadku „udupienia” Leppera? Który z nich poczuł się korzyścią tego drugiego bardziej zagrożony?

 

Chcąc odpowiedzieć na te pytania, nie należy pominąć, a nawet należy umieścić u podstaw rozważań nad odpowiedzią fakt podania przez prokuraturę, nigdzie wcześniej nieujawnionego faktu odbycia dwugodzinnej rozmowy z prezydentem ludzi, których do przyjaciół Ziobro Zbigniewa nikt nie zalicza, zwłaszcza ministra-koordynatora Zbigniewa Wassermanna – skąd ( czyli z pałacu prezydenckiego) Janusz Kaczmarek wyruszył prościutko na swoje spotkanie ze Ryszardem Krauze w hotelu Mariott.

 

Uzupełnieniem do rozważań nad odpowiedzią na postawione pytania, które stanowią clou sprawy, a nie przecieki i sypanie, jest dzisiejsza informacja o umieszczaniu na czołowych miejscach list wyborczych PiS ludzi prezydenta. Prezydenta, nie premiera.

 

A głosy spychanych na dalsze miejsca dotychczasowych filarów PiS  mówiące, że najsłabszym ogniwem partii jest właśnie Lech Kaczyński.”  - wskazują także w jakim kierunku powinno się prowadzić rozważania  nad tym KOGO i DLACZEGO sypnięto?

*********************************************************

PS. godz.  20.30

 
"GW": Krauze dzwonił na prywatną komórkę prezydenta
Lech Kaczyński
AFP

"Gazeta Wyborcza": Kiedy 13 lipca ABW weszła do biura znanego biznesmena Ryszarda Krauzego, zatelefonował on na prywatną komórkę prezydenta Lecha Kaczyńskiego. W Prokomie opowiada się, że była to skuteczna interwencja prezesa Krauzego u prezydenta.
Kancelaria Prezydenta mówi serwisowi gazetawyborcza.pl: - Telefon był, interwencji nie było.

- Prezes akurat przyjmował chińską delegację, która przyjechała negocjować kontrakt z PolNordem [budowlana spółka Krauzego]. Gdy dowiedział się o wejściu ABW i o tym, że funkcjonariusze chcą go przesłuchać, złapał za telefon, oświadczając, że dzwoni na prywatną komórkę prezydenta Kaczyńskiego. Treści rozmowy nie słyszałem. Trwała ok. 15 minut. Po tej rozmowie dowodzący akcją oficer ABW dostał telefon, w wyniku którego polecił swoim ludziom najpierw zawiesić czynności, a potem się wycofać. Poproszono szefa, by stawił się następnego dnia w prokuraturze w Warszawie i Krauze zeznawał tam jako świadek - opowiada pracownik Prokomu. Więcej w poniedziałkowej "Gazecie Wyborczej"

 

     

Virtual Pet Cat for Myspace Renata Rudecka-Kalinowska   Gdybyśmy przyjęli założenia czysto moralne, to byśmy nigdy niczego nie mieli/Jarosław Kaczyński/     "Będę konsekwentny w odzyskiwaniu dla ludzi PiS urzędu po urzędzie, przedsiębiorstwa po przedsiębiorstwie, agendy po agendzie. Odzyskamy te miejsca, których obsada zależy od państwa. PiS musi tam rządzić. Trzeba jasno powiedzieć, że 16 miesięcy po wygranej PiS żaden działacz czy zwolennik naszej partii, który wykrwawiał się w naszych kampaniach wyborczych, nie może cierpieć głodu i niedostatku. Ci ludzie muszą w satysfakcjonujący sposób przejąć władzę w części sektora podlegającej rządowi". /Jacek Kurski na Zjeździe Wyborczym PiS,4 marca 2007w Gdańsku:/   &amp

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (57)

Inne tematy w dziale Polityka