Renata Rudecka-Kalinowska Renata Rudecka-Kalinowska
56
BLOG

"Przedefiniować historię.. "c.d

Renata Rudecka-Kalinowska Renata Rudecka-Kalinowska Polityka Obserwuj notkę 73

Część II

 

Opisując w poprzedniej części zjawisko zdumiewającego braku odpowiedzialności za własne słowa Lecha Kaczyńskiego – poruszyłam wątek absurdalności tych słów doprowadzający po każdym wystąpieniu prezydenckim do konieczności tłumaczenia ich przez pracowników pałacu „z polskiego na nasze”. Czasem w roli tłumacza występował prezydencki bliźniak, co jednak doprowadzało do pogłębienia absurdu.

 

Absurd ma to do siebie, że wywołując zażenowanie, ogranicza zapał polemiczny. Absurd prezydencki jest jednak absurdem specyficznym – można rzec absurdem twórczym, rodzącym pytania. Pytaniem podstawowym, jakie narzuca się przeciętnemu słuchaczowi jest: Co on mówi? Czy on jest przy zdrowych zmysłach?

 

Prawdopodobnie taki właśnie odruch zdumienia, taka reakcja niedowierzania własnym uszom i własnym oczom także, jako ze absurdowi słów często towarzyszy absurd zachowań – kierowały posłem Palikotem, gdy niejako w imieniu milionów zdumionych rodaków zadawał pytania o stan zdrowia prezydenta.

Zdumiewający opór Kancelarii Prezydenta i osób związanych z Lechem Kaczyńskim, opisanych dość szczegółowo w artykule „Dziennika”  - „Straszny dwór Lecha Kaczyńskiego” – przed przecięciem spekulacji w najbardziej oczywisty, najprostszy i zarazem najbardziej honorowy sposób, czyli przez poddanie się prezydenta badaniom i opublikowanie ich wyników – pogłębia atmosferę, że „coś jest na rzeczy”.

 

I właściwie należałoby sobie chyba życzyć by „coś było na rzeczy” – bo byłoby to znacznie bardziej zrozumiałe, zwyczajnie ludzkie usprawiedliwienie prezydenckich wpadek niż rodzące się po ostatnich wystąpieniach inne pytanie.

 

A jest to pytanie, którego nikt z mainstreamu nie śmie zadać, bowiem odpowiedź na nie może wywołać polityczne trzęsienie ziemi. Myślę, że to pytanie zawisło nad nami jak gradowa chmura i czekamy czy wiatr ją z czasem  rozwieje, czy spadnie nam na głowy.

 

Zauważyć można znaczne wyhamowanie typowych dla naszej polityki wystąpień, wydobywanie spod ziemi tematów zastępczych, nastrój przeczekiwania i niezadrażniania sytuacji, pomijanie wielu, wydawałoby się,  niezwykle atrakcyjnych dla polityków i mediów spraw dziejących się aktualnie, które dotykają tematu, który na końcu stawiać musi pytanie:

 

 Czy Lech Kaczyński w lipcu 2006 roku dokonał zamachu stanu?

A jeśli tak – to jakie powinny być tego konsekwencje?  

„Natomiast wyrzucić go kazałem, to jest prawda.” – to słowa samego Lecha Kaczyńskiego o Kazimierzu Marcinkiewiczu. 

Jest lipiec 2006 roku. Polską rządzi koalicyjny, dysponujący większością sejmową i większością senacką rząd premiera Kazimierza Marcinkiewicza. Jest dobrze odbierany przez Polaków, a poparcie dla premiera jest rekordowe. Kazimierz Marcinkiewicz cieszy się ogromną popularnością i sympatią. Stwarza to możliwość przeprowadzenia niezbędnych reform, na które Polacy zdają się być przygotowani i wszystko wskazuje na to, że je zaakceptują.

I nagle, ku zdumieniu całej Polski 7 lipca 2006 roku Kazimierz Marcinkiewicz informuje Komitet Polityczny PiS (nawiasem mówiąc jedyna partia, która zachowała PZPRowskie nazewnictwo swoich struktur) o zamiarze złożenia dymisji, którą składa 10 lipca, a 14 lipca przekazuje urząd premiera rekomendowanemu przez Komitet Polityczny PiS na tym samym posiedzeniu 7 lipca, Jarosławowi Kaczyńskiemu 

Dalszy ciąg znany wszyscy. Błyskawiczna degrengolada rządu Jarosława Kaczyńskiego, afery kryminalne z udziałem ministrów i wysokich urzędników tego rządu, gwałtowny spadek poparcia społecznego, rozpad koalicji, konieczność przeprowadzenia przedterminowych wyborów i w rezultacie miażdżąca, sromotna klęska w wyborach 21. października 2007 roku.

Stracone dwa lata, stracony entuzjazm dziewięciu miesięcy rządów Kazimierza Marcinkiewicza, wstyd i szkody powstałe w okresie niewiele ponad rok trwających rządów Jaroslawa Kaczyńskiego. 

Polakom, zdumionym tą nagłą i pozbawioną racjonalnych przesłanek zmianą na stanowisku premiera w lipcu 2006 roku przedstawiano różne wyjaśnienia. Wyjaśniał były premier Kazimierz Marcinkiewicz, wyjaśniał nowy premier Jarosław Kaczyński, wyjaśniał prezydent Lech Kaczyński. 

Wszyscy kłamali. 

Cynicznie, w myśl słynnej maksymy posła Jacka Kurskiego „ciemny lud to kupi”w imię partyjniackich i osobistych interesów okłamywali społeczeństwo. 

Dziś wiemy, że powód, dla którego obalono legalny i mogący realizować niezbędne dla społeczeństwa zmiany, rząd – był powodem czysto ambicjonalnym, wynikiem uprawiania zdumiewającej prywaty, nadużycia władzy, wywarcia nielegalnych nacisków na instytucje państwa i pojedyncze osoby, ukrytego przed Polakami nepotyzmu – Lecha Kaczyńskiego. 

„Kazalem go wyrzucić” 

Kazał wyrzucić! -  jak śmiecia, jak intruza na swoim prywatnym folwarku – premiera polskiego rządu, bo jak mówi teraz Kazimierz Marcinkiewicz, chciał funkcji premiera dla brata bliźniaka: 

"Kazimierzu, wiesz, że to Jarosław powinien stanąć na czele rządu, choćby na pół roku - byłoby dobrze, żeby miał tak prestiżową funkcję w życiorysie". 

Nie ma tu mowy o dobru Polski, o potrzebach kraju, o wierności złożonej przysiędze. Jest potrzeba  „prestiżowej funkcji w życiorysie” brata, dla której „każe wyrzucić” – zmuszając w zmowie Komitetem Politycznym PiS do realizacji swojej woli i samego Marcinkiewicza, i Sejm i Senat Rzeczypospolitej Polskiej. 

Działania podjęte przez Lecha Kaczyńskiego w zmowie z bratem Jaroslawem Kaczyńskim, wówczas szeregowym posłem, których Jarosław Kaczyński staje się beneficjentem, otrzymując ową prestiżową funkcję w swoim życiorysie – są udanie przeprowadzonym zamachem stanu – o czym dziś z rozbrajającą absurdalnością swojej szczerości informuje nas sam Lech Kaczyński.  

Virtual Pet Cat for Myspace Renata Rudecka-Kalinowska   Gdybyśmy przyjęli założenia czysto moralne, to byśmy nigdy niczego nie mieli/Jarosław Kaczyński/     "Będę konsekwentny w odzyskiwaniu dla ludzi PiS urzędu po urzędzie, przedsiębiorstwa po przedsiębiorstwie, agendy po agendzie. Odzyskamy te miejsca, których obsada zależy od państwa. PiS musi tam rządzić. Trzeba jasno powiedzieć, że 16 miesięcy po wygranej PiS żaden działacz czy zwolennik naszej partii, który wykrwawiał się w naszych kampaniach wyborczych, nie może cierpieć głodu i niedostatku. Ci ludzie muszą w satysfakcjonujący sposób przejąć władzę w części sektora podlegającej rządowi". /Jacek Kurski na Zjeździe Wyborczym PiS,4 marca 2007w Gdańsku:/   &amp

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (73)

Inne tematy w dziale Polityka