Od prawie trzech lat czytam o tym, ze największą zaletą Jarosława Kaczyńskiego jest skuteczność.
Trudno się z tym nie zgodzić w kontekście zawłaszczenia przez PiS mediów publicznych i wprowadzenia do nich swoich ludzi. Co prawda, istnienie brudnej koalicji wymagało ustępstw wobec Leppera i Giertycha i dania im sporej ilości stołków – jednakże poczucie siły Kaczyńskiego i władzy nad koalicjantami, oraz plan bliskiego pozbycia się samego Leppera w zgrabnie montowanej prowokacji – stwarzały wrażenie bezpiecznego sterowania wszystkim i wszystkimi. Także tymi bez nazwisk i przeszłości młodymi ludźmi znikąd, którzy wkraczali do gabinetów prezesowskich i dyrektorskich w mediach publicznych.
Wkraczali i potulnie wypełniali polecenia płynące „z góry”, wyrzucając bez skrupułów ludzi z pracy i rozdając na lewo i prawo pomniejsze stanowiska.
A na szczytach, w gabinetach, do których ze zwykłych śmiertelników już tylko pani Jankowska miała dostęp – zasiadali Wspaniali Nominaci z nadania obu bliźniaków. Kolejno: Bronisław Wildstein i Andrzej Urbański w TVP i Krzysztof Czabański z niejakim panem Targalskim w Polskim Radio.
Pominę omawianie faktu, ze z panami owymi, może poza Wildsteinem łączyło braci Kaczyńskich wiele więzów serdecznych, także serdecznie biznesowych, sięgających korzeniami czasów uwłaszczenia się wspólnego z komuną na majątku narodowym – w czym także odnajdujemy nadzwyczajną skuteczność Jarosława Kaczyńskiego z początków lat transformacji ustrojowej. Ale, że to skuteczność biznesowa a nie polityczna, bo politycznie skuteczny w ich imieniu był w owym czasie minister Glapiński, któremu, jako jednemu z bardzo nielicznych, naprawdę nowa Polska musi się bardzo podobać po latach zbierania żniwa z przeróżnych synekur – to i nie będę zajmować się tamtą skutecznością byłego prezesa PC a obecnego prezesa PiS.
W ogóle to osoba wzorcowego realizatora własnej skuteczności nie jest przedmiotem moich dzisiejszych rozważań.
Pisząc dziś o skuteczności chciałam wykazać wyższość w tym względzie Piotra Farfała nad Bronisławem Wildsteinem i Andrzejem Urbańskim.
Zresztą nie tylko skutecznością Farfał góruje nad Wildsteinem, który żadnych studiów nie ukończył - ale i solidnym menadżerskim oraz prawniczym wykształceniem. Także nad Urbańskim ma przewagę z racji oczywistej wyższości absolwenta prawa i Wyższej Szkoły Bankowej nad humanistą po socjologii kultury, który oddał się cały polityce i braciom Kaczyńskim.
Piotr Farfał – jeden z tych, którzy mieli być posłuszni i cisi, potulni i dyspozycyjni, wdzięczni i oddani – dokonał skutecznego „zamachu stanu” zamachnąwszy się na stanowisko Prezesa Zarządu TVP.
Wcześniej, znacznie wcześniej bracia Kaczyńscy usunęli Wildsteina ( przypomina się casusu Marcinkiewicza i słynne: „Kazałem go wyrzucić” Lecha Kaczyńskiego) – któremu wszakże osłoda w postaci wdrapania się do nomenklatury i VIPów pisowskich a także odpowiedni poziom wynagradzania – nie zepsuły ani humoru, ani nie zniechęciły go do wierności tym, którym zawdzięcza swoją obecną pozycję. I nie jest istotne, co zadecydowało o niełasce braci – czy przeszłość masońska samego Willdsteina, czy pochodzenie, czy ojciec – komunista. Fakt – Wildstein nie pozostawił wyraźnych śladów ( poza słynnym „zaopatrzeniem” na przyszłość, na bogatą przyszłość, swoich zastępców, przyznając im niebotyczne odprawy) w jakości programu TVP, który jaki był taki jest do dziś. I nikt poza chcącymi bardzo, zmian w nim żadnych od niepamiętnych czasów nie dostrzega.
Na jego miejsce przyszedł „rozgrywający” wprost z prezydenckiego gabinetu.
Człowiek umiejący rozmawiać ze wszystkimi. Jego także niewiele interesował sam program, bardziej skupiał się na audycjach informacyjnych i publicystycznych, bowiem głównym zadaniem Urbańskiego była właściwa i prawidłowa prezentacja dokonań bliźniaków Kaczyńskich. Całe tabuny różnych pań i panów o których kwalifikacjach nic bliżej nikt nie widział, a ich nazwiska „nic panu nie powiedzą” - miały znacznie więcej do powiedzenia w kwestiach merytorycznych niż zawodowi dziennikarze, i twórcy telewizyjni.
Różne „Pati Koti” czy paniusie dosiadające się na kościelnych ławkach do matki Kaczyńskich szarogęsili się otrzymując za te usługi „odpowiednie” do jakości tych usług honoraria.
W programach pojawili się „niezależni” dziennikarze ze swoimi „autorskimi” audycjami z najsłynniejszą chyba z tego grona Joanną Ja Tu Zadaję Pytania Lichocką.
Mimo to, program nadal był jak za komuny. Nadal Kloss oraz Janek z Gustlikiem i Szarikiem. Tańce na lodzie, na wodzie i pod mostem. Śpiewać każdy może. A z nowych gwiazd po wyrugowaniu niezawodnego barda PiS „Michaił, Michaił, eta piesnia dla tiebia” i „Wystarcza cztery ziobra, zeby Polska była dobra” Rosiewicza, najjaśniej zaczynał błyszczeć talent niejakiego (przepraszam, muszę u Łukasza Warzechy sprawdzić imię owego artysty, którego obecnością na swoim blogu Łukasz Warzecha wyraża swój stosunek do polityki – wyraża od jakiegoś niezbyt odległego czasu) – Ryszarda Makowskiego z jego jedynym ale za to sztandarowym przebojem: „Platforma cię kocha”, którego niebawem miały nauczyć się wszystkie polskie dzieci z klas od I do VI.
Wszyscy chodzili w tej telewizji zadowoleni – może za wyjątkiem małżonków Lisów, którzy wprawdzie wykazywali dużo dobrej woli by sprostać oczekiwaniom prezesa Urbańskiego a więc także samych braci Kaczyńskich, jednak ewidentnie źle się czuli w tej roli i gdyby nie gwiazdorskie kontrakty, których mogą im pozazdrościć wszystkie światowe gwiazdy showbiznesu - pewnie by z TVP odeszli do bliżej nieznanych innych stacji.
Pieniądz lał się szeroką strugą – nic więc dziwnego, że ewentualność likwidacji abonamentu, a więc tego uroczo nie dającego się skontrolować działu finansowania TVP i innych mediów publicznych, spadła na cale szczęśliwie pousadzane towarzystwo , jak grom z jasnego nieba.
No i zaczęto mówić o krachu finansowym telewizji i radia.
I wtedy ni stąd ni zowąd te ciche i potulne ale bacznie obserwujące, pilnie uczące się wilczki zaatakowały niczego niespodziewających się wicedecydentów – a tym samym odcinając przekaz decydencki do ich podwładnych , owych pań i paniuś oraz panów bez nazwisk, ale z komórkami zawsze pod ręką.
Najpierw w Polskim Radio zawieszono a później posłano na zieloną trawkę Pana Targalskiego z panem Czabańskim.
Następnie Piotr Farfał przy pomocy historyka sztuki, podróżnika, pisarza i dziennikarza Tomasza Rudomino i Rady Nadzorczej – przejęli TVP dokonując upokarzającego zawieszenia w czynnościach Pana Urbańskiego i jego zastępców.
No a dalej to już poszło. Zwolnienia i czyszczenie ze złogów ( ulubione określenie Targalskiego). Likwidacja kiepskich i drogich programów i zwolnienia ludzi, którzy jeszcze nie tak dawno bez zmrużenia oka obejmowali stanowiska po kolegach dziennikarzach brutalnie z pracy zwolnionych. Przyszedł czas zaciskania pasa i pomstowania na los.
Oczywiście nie obyło się bez dramatycznej obrony twierdzy, z procesami sądowymi, Krajowym Rejestrem Sądowym, demonstracjami, apelami , manifestacjami poparcia, publicznymi płaczami i żalami, obelgami, inwektywami itp.
Jednak skuteczność Farfała jest imponująca w stopniu identycznym ze skutecznością Kaczyńskiego, kiedy dokonywał „nocnej zmiany” w TVP.
Twierdza padła.
Program wprawdzie nadal jest dokładnie taki sam jak zawsze.
I pewnie długo jeszcze takim będzie.
Jednak ta skuteczność, te decyzje dokładnie przemyślane i rozpracowane w czasie – każą popatrzeć na młodego p.o. prezesa zarządu TVP – bez tej niechęci z jaką patrzeć na niego wypada zarówno w kręgach PiS jak i PO.
Dobrze widziane jest mówić o Farfale źle. Chcę się wyłamać z tej mody, zwłaszcza , że nie dostrzegam niczego szczególnie złego w decyzjach Farfała a jego skuteczność daje nadzieję na przynajmniej częściowe przyhamowanie bizantyjskiego stylu życia elitek telewizyjnych.
Częściowe – bo przecież za progiem, tuż tuż ..nowa ustawa medialna.
Virtual Pet Cat for Myspace Renata Rudecka-Kalinowska
Gdybyśmy przyjęli założenia czysto moralne, to byśmy nigdy niczego nie mieli/Jarosław Kaczyński/
"Będę konsekwentny w odzyskiwaniu dla ludzi PiS urzędu po urzędzie, przedsiębiorstwa po przedsiębiorstwie, agendy po agendzie. Odzyskamy te miejsca, których obsada zależy od państwa. PiS musi tam rządzić. Trzeba jasno powiedzieć, że 16 miesięcy po wygranej PiS żaden działacz czy zwolennik naszej partii, który wykrwawiał się w naszych kampaniach wyborczych, nie może cierpieć głodu i niedostatku. Ci ludzie muszą w satysfakcjonujący sposób przejąć władzę w części sektora podlegającej rządowi".
/Jacek Kurski na Zjeździe Wyborczym PiS,4 marca 2007w Gdańsku:/
&
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka