Nie mam wątpliwości, że Adam Lipiński główny rozgrywający PiS – za próbę skorumpowania posłanki Beger, a zwłaszcza za proponowanie jej użycia pieniędzy sejmowych na zobowiązania wekslowe wobec Samoobrony – powinien siedzieć w kryminale.
Nie mam wątpliwości, że wszyscy, którzy znajdują dla czynu Lipińskiego usprawiedliwienie – są potencjalnymi kandydatami na partyjnych i pozapartyjnych kolesi.
A jeśli na dodatek kłamią o jakichś przeprosinach , które Komisja Etyki nakazała Beger – to znaczy, że są gotowi na każde świństwo – ponieważ Komisja Etyki uznała jedynie czyn Beger za nieetyczny. Nie uznała takiego czynu w odniesieniu do Lipińskiego i Mojzesowicza – bo w tym czasie bracia Kaczyńscy byli wszechpotężni. Polska, jej instytucje i urzędy, prokuratura, Sejm i Senat były ICH. Ich jest także Adam Lipiński – albo, jak niektórzy mówią oni są jego.
Przykład z Lipińskim dowodzi bagna moralnego, jakie toczy świat polityki. Przykład człowieka, który kłamie i usprawiedliwia Lipińskiego – dowodzi, że mamy do czynienia z pokłosiem braku moralności w polityce, które trafia na podatny grunt – przyszłych chętnych do roli kolesi.
Dlatego walka z rakiem korupcji i układów jest taka trudna, bo wciąż znajdują się ludzie gotowi nie tylko przymykać oczy na grzechy „swoich” - ale bardzo chętnie sami wchodzą w ten świat.
Kolesiostwo może być programem działania partii – jak w przypadku PiS i słynnego wystąpienia Jacka Kurskiego na Zjeździe Wyborczym PiS,4 marca 2007w Gdańsku:
"Będę konsekwentny w odzyskiwaniu dla ludzi PiS urzędu po urzędzie, przedsiębiorstwa po przedsiębiorstwie, agendy po agendzie. Odzyskamy te miejsca, których obsada zależy od państwa. PiS musi tam rządzić. Trzeba jasno powiedzieć, że 16 miesięcy po wygranej PiS żaden działacz czy zwolennik naszej partii, który wykrwawiał się w naszych kampaniach wyborczych, nie może cierpieć głodu i niedostatku. Ci ludzie muszą w satysfakcjonujący sposób przejąć władzę w części sektora podlegającej rządowi"
wsparte wypowiedzią samego Jarosława Kaczyńskiego:„Gdybyśmy przyjęli założenia czysto moralne, to byśmy nigdy niczego nie mieli”-
Tam, gdzie tak właśnie się dzieje - odrazę budzi proponowanie wyborcom, Polakom „odnowionej moralnie IV RP”
Ale tromtadracja propagandowa i traktowanie ludzi, jak „ciemny lud, który TO kupi”- wywołuje efekt przeciwny. Ludzie TEGO nie kupują.
Ale co wtedy, gdy ludzie po prostu nie wiedzą o działaniach partyjnych kolesi?
I gdy żaden Morozowski z Sekielskim nie przyłapią kolesia? I nie pokażą tego publicznie, tak by cala Polska widziała i słyszała?
Gdzie jest granica wzajemnego wspierania się, pomocy koleżeńskiej, otaczania się ludźmi kompetentnymi i godnymi zaufania, naturalnego awansu partyjnego?
Gdzie zaczyna się przekręt i kolesiostwo?
Zanim powrócę do rozważań o kolesiostwie – jeszcze trochę o sytuacji w PO przed wyborami 2005 roku.
Od wczesnej wiosny tematem numer jeden było: ludzie Rokity czy ludzie Szczypińskiego. Którzy znajdą się na listach wyborczych? Ferment był spory. Mówiono i pisano wzajemne oskarżenia, szukano sojuszników. Z ust do ust przekazywano sobie nazwiska kandydatów na prezydenta Krakowa, czasem tak egzotycznie odlegle od PO , że budziły albo niesmak albo śmiech. Co gorsza na partyjnych zebraniach zaczęli się pojawiać kandydaci spoza PO, ale oczekujący od niej wsparcia.
I były to nazwiska z pierwszych stron krakowskich gazet.
Tworzono hipotezy i obliczano szanse wygrania.
Jednak nie lista kandydatów do parlamentu wzbudzała największe emocje.
Tu była jakby zgoda całego środowiska, co do nazwisk na liście. Co najwyżej omawiano kolejność miejsc, dając oczywiste preferencje swoim faworytom.
Ale to sprawy krakowskie, lokalne angażowały największe emocje, często wyłączając rozum.
Wybory samorządowe i wybory prezydenta Krakowa stanowiły główny temat wszystkich spotkań.
I właśnie ze względu na wybory zawieszono na kołku wszystkie sygnały docierające do PO o działalności kolesi. Jakby „trzymanie się razem” miało stanowić dostateczną obronę przed atakiem z zewnątrz. Łagodzono ostre spory, uciszano konflikty, spychano pod dywan wszystko to, co z wyborami nie miało związku a mogło Platformie, zdaniem decydentów, zaszkodzić.
Rokita, mimo opromieniającej go sławy związanej z jego udziałem w „Komisji Rywina” tracił nie tylko poparcie swojego własnego środowiska, ale co gorsza, ludzie, którzy zawdzięczali jego bezinteresowności swoją pozycję w partii zaczęli „robić mu kolo tyłka”, przedstawiając go, jako naiwnego oszołoma, bufonowatego faceta, trochę sensata, trochę straceńca - z towarzyszącym temu tonem tej charakterystycznej pobłażliwości, takim poklepywaniem po ramieniu.
Postawili na człowieka, który właśnie w tym czasie pojawił się w PO wraz z towarzysząca mu legendą stabilności, zamożności, zdeklarowanego katolicyzmu i pozycji w świecie towarzyskim Krakowa.
Przystojny, wysoki, ujmujący, ładnie mówiący, ważący słowa, czarującym uśmiechem wprowadzający otoczenie w dobry nastrój, spójnie i bez luk prezentujący poglądy konserwatywne – pojawił się jako przeciwwaga ambitnych, chętnych na szybki sukces, kręcących się od dawna w krakowskich środowiskach ludzi, których osobiste walory ustępowały znacznie jemu, który „ za chwilę”, na najbliższe kilka lat miał stać postacią Nr1 krakowskiej PO.
Jarosław Gowin.
Od początku zaczęto lgnąć do niego, jak muchy do miodu. Stare partyjne wygo dostrzegły szansę na „podpięcie się” pod Gowina, .otoczyły go szczelnym wianuszkiem, starając się uzależnić go od swojego poparcia. Poparciem tym obdarzono spokrewnionego z Gowinem Łukasza Gibałę, którego młodzieńcza prężność, pieniądze ojca i niekonwencjonalne metody w kampanii wyborczej robiły wrażenie na platformersach – zarazem uzupełniając obraz Gowina, jako naukowca, człowieka pióra – przydając jego delikatności intelektualisty, dynamizmu i przedsiębiorczości.
Ale Gowin nie był członkiem PO.
Co gorsza, początek Gowina był niedobry.
Optując za powstaniem jakiegoś dziwnego komitetu wyborczego, który zanim został dostatecznie zaprezentowany – z góry skazany był na porażkę – Gowin prezentował się niecojakołagodny fantasta. Pozwoliło to nabrać przekonania innym, ze Gowin, mówiąc po krakowsku „nie kapuje o co chodzi” - a więc stanie się łatwym obiektem do sterowania.
Umacniano więc pozycję Gowina kosztem Rokity. A z drugiej strony środowisko młodych oraz środowiska niechętne Rokicie popierały technokratę, dobrze pracującego posła Tomasza Szczypińskiego. I to on został kandydatem krakowskiej PO na prezydenta Krakowa.
Wcześniejsze spory a nawet walkę frakcyjną przesądził przyjazd Grzegorza Schetyny.
Zaczęto już oficjalnie mówić o konflikcie Rokity z Tuskiem.
Osamotniony Rokita nie przyjmował do wiadomości własnego braku poparcia ludzi, do których, jak wówczas sądziłam i sądzę nadal – wciąż żywił zaufanie. Skupiony na narastającym konflikcie o przyszłą wizję partii – tracił z każdym dniem trzeźwość oceny sytuacji i szanse wpływania na PO.
Z praktyka, lidera partyjnego, charyzmatycznego przywódcy krakowskich konserwatystów zamieniał się w teoretyka polityki.
Sukces partii, mimo przegranej Tuska w wyborach prezydenckich, i minimalnej przegranej w wyborach parlamentarnych, ale wygranych wyborach samorządowych – dla Krakowa miał mniejsze znaczenie niż klęska Tomasza Szczypińskiego i wyciągnięta na światło dzienne spowijająca go otoczka niejasnych spraw związanych z jego minioną funkcją wiceprezydenta Krakowa, którymi to sprawami zajęła się prokuratura.
Ale był też i sukces – zwłaszcza młodych platformersów, którzy wygrali wybory do Rady Miasta Krakowa, umieszczeni na listach wyborczych wbrew Rokicie.
W tej sytuacji, gdy Rokita, Szczypiński, każdy z innych powodów, tracili znaczenie, Gowin jeszcze nie był członkiem PO, a inni potencjalni liderzy, przeważnie już posłowie i senatorowie nie przekraczali własnych niewielkich kręgów środowiskowych – krakowska PO została bez lidera. Bez osoby, która mogłaby godzić różne trendy i postawy.
To stworzyło naturalne pole do walki konkurencyjnej o przyszły rząd dusz w krakowskiej PO.
Ale o tym co z tego wynikło i o dwóch równoległych, w tym samym czasie, krakowskich spotkaniach osobno z Tuskiem i osobno z Rokitą - następnym razem.
Virtual Pet Cat for Myspace Renata Rudecka-Kalinowska
Gdybyśmy przyjęli założenia czysto moralne, to byśmy nigdy niczego nie mieli/Jarosław Kaczyński/
"Będę konsekwentny w odzyskiwaniu dla ludzi PiS urzędu po urzędzie, przedsiębiorstwa po przedsiębiorstwie, agendy po agendzie. Odzyskamy te miejsca, których obsada zależy od państwa. PiS musi tam rządzić. Trzeba jasno powiedzieć, że 16 miesięcy po wygranej PiS żaden działacz czy zwolennik naszej partii, który wykrwawiał się w naszych kampaniach wyborczych, nie może cierpieć głodu i niedostatku. Ci ludzie muszą w satysfakcjonujący sposób przejąć władzę w części sektora podlegającej rządowi".
/Jacek Kurski na Zjeździe Wyborczym PiS,4 marca 2007w Gdańsku:/
&
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka