Dotarła do mnie informacja, że w ostatnich dniach pani Róża Thun domagała się wyznaczenia wśród Radnych PO osoby, która będzie jej przekazywać informacje o tym co się dzieje w Urzędzie i Radzie Miasta Krakowa. Wywołało to spory niesmak i konsternację.
Pani Róża poczyna sobie w PO z dość dużą dezynwolturą, prezentując się jako „baba z jajami” - ustawiając sama siebie na pozycjach „mocnego człowieka Tuska”.
Pani Róża prawdopodobnie w ten właśnie sposób, taki jednak trochę na wzór krakowskich przekupek, zakrzykując rzeczywistość, usiłuje wywalczyć sobie pozycję w krakowskiej PO, stając się kontrapunktem Jarosława Gowina. Gowin też nie zasypia gruszek w popiele i ogłasza już samego siebie kandydatem na prezydenta Krakowa, a jeśli, jak mówi, nie on , to burmistrz Niepołomic Stanisław Kracik ma jego 100-procentowe poparcie.
Zabawne są te zmagania tych dwojga ludzi, których członkostwo w PO jest bardzo świeżej daty. Oboje są bacznie obserwowani przez środowisko platformiane a skala ocen dotyczących obojga sięga od zachwytu z jednej strony do całkowitej dezaprobaty z drugiej strony.
Kontrowersji takich nie budzi osoba Andrzeja Wyrobca, ustanowionego pełnomocnikiem małopolskiej PO. Ale Wyrobiec nigdy „nie pchał się na afisz”. Zawsze był człowiekiem „do roboty”, zwłaszcza przy każdych kolejnych wyborach, wykonując żmudną i nieefektowną pracę związana z rozliczeniami finansowymi.
Piszę o aktualnej sytuacji w PO, bowiem jest ona następstwem zdarzeń wcześniejszych. Powstania kilku grup związanych z nazwiskami: Jarosława Gowina, który „zastąpił” Jana Rokitę, popieranego przez większość nie tyle konserwatystów ile „starych” członków PO, Ireneusza Rasia, którego brat Dariusz jest sekretarzem kardynała Dziwisza, który zgrupował wokół siebie elektorat i działaczy nowohuckich, czy szarej eminencji młodych platformersów Grzegorza Lipca, mającego wpływ na ostatnio skompromitowanego kolesiostwem na najniższym z możliwych poziomów, wybranego na wygranym przebojem zjeździe (o którym już wspominałam) przewodniczącym krakowskiej PO, Pawła Sularza.
Powyższy opis nie oddaje jednak płynności owych konfiguracji i przepływów koniunkturalnych poszczególnych grup w krakowskiej PO. Owa zmienność układu sił, brak ośrodka władzy partyjnej a przede wszystkim brak autorytetu lidera musiały skutkować ustanowieniem „od góry” sposobu zarządzania partią, przynajmniej do wyborów 2010 roku.
Wcześniej jednak miało miejsce wydarzenie charakterystyczne dla sytuacji krakowskiej PO.
W tym samym dniu, w niewielkim odstępie czasu i w niewielkiej od siebie odległości odbyły się w dwóch różnych miejscach dwa spotkania. Jedno miało charakter okazjonalny i dotyczyło przypadających świąt. Odbyło się w restauracji „Dym” , z udziałem księży, wspólną modlitwą, dobrym jedzeniem. Główna postacią tego spotkania był Jan Rokita. Ale nastrój nie był dobry.
Bowiem wszyscy wiedzieli, że ludzie z koła Jana Rokity, częściowo obecni na spotkaniu z nim – zorganizowali w krakowskich „Jaszczurach” spotkanie z Donaldem Tuskiem.
Obserwowałam na tym restauracyjnym spotkaniu moich kolegów i koleżanki z niejakim rozbawieniem, przebierających nogami i nadrabiających miną w miarę zbliżania się godziny przybycia Tuska.
Nie chcąc narazić się Rokicie ( wszak nie wiadomo, jak losy partii się potoczą), równocześnie chcieli wykazać się lojalnością wobec szefa partii, najlepiej zasiadając w pierwszych rzędach sali „Jaszczurów”.
To było komiczne.
Rokita, jakby celowo przedłużał spotkanie, podchodząc do ludzi gawędził z nimi. Kręcący się wyraźnie niespokojnie i zerkający ukradkiem na zegarki, niektórzy chyłkiem wymykali się.
A potem szybkim bardzo krokiem przemierzali krakowski Rynek, niemal biegnąc by się nie spóźnić na powitanie Tuska.
Gdyby chcieć pokusić się o dokonanie na podstawi tego faktu jakiegoś podziału – należałoby powiedzieć, że ci którzy przyszli TYLKO na spotkanie z Rokita i ci, którzy przyszli TYLKO na spotkanie z Tuskiem prezentowali skrajne skrzydła ówczesnej krakowskiej PO – określane niezbyt precyzyjnie, jako konserwatywne i liberalne.
Ale najbardziej intrygująca była postawa tych, którzy chcieli i Panu Bogu świeczką a diabłu ogarkiem służyć.
Dezorientacja, niepokój, niepewność swojego własnego usytuowania w partii – to był jawny dowód, że w krakowskiej PO nie dzieje się dobrze.
Mimo że na krajowej scenie politycznej Platforma wypadała doskonale w zderzeniu z rządzącą brudną koalicją Kaczyński-Giertych-Lepper – w Krakowie szukano na własną rękę swojego miejsca na partyjnej ziemi.
Szansą na ustawienie się stały się niespodziewane przyspieszone wybory po upadku rządu Jarosława Kaczyńskiego.
Pojawiło się głupawe ale znamienne hasło: „Czas na nowych liderów”
I wtedy, jak grom z jasnego nieba gruchnęła wiadomość o rezygnacji Jana Rokity z czynnego uprawiania polityki, mimo że był liderem listy wyborczej do Sejmu RP.
Równocześnie na głównej scenie politycznej, jak królik z kapelusza wyskoczyła postać żony Rokity – Nelly.
A na krakowskiej scenie właśnie w tym momencie zajaśniała zapalona ręką Rokity gwiazda Jarosława Gowina.
Nie wiem czym się kierował Rokita wskazując Gowina, jako swojego następcę, także na pozycji nr 1 listy wyborczej. Fakt, ze nie „namaścił” żadnego ze swoich dotychczasowych współpracowników i kolegów partyjnych, że pominął SKLowców, z którymi razem budował swoją pozycję w PO – do dziś wydaje mi się niejasny. Czy był to przejaw zaufania do Gowina, czy skutki obserwacji swoich kolegów na owym świątecznym spotkaniu w "Dymie", czy tez raczej zgoda na sytuację, na którą nie miał już wpływu.
Wybory 2007 roku były triumfem Tuska i Platformy Obywatelskiej.
Ale w Krakowie niewiele one zmieniły.
I tu powraca temat kolesiostwa, układów, układzików.
Powraca także temat reakcji ludzi na partyjnym świeczniku krakowskiej PO na te nieetyczne a często bardziej niż nieetvczne zachowania.
Obiecuję, że będzie „po nazwiskach” i z dokumentami.
Zapraszam na ciąg dalszy.
Virtual Pet Cat for Myspace Renata Rudecka-Kalinowska
Gdybyśmy przyjęli założenia czysto moralne, to byśmy nigdy niczego nie mieli/Jarosław Kaczyński/
"Będę konsekwentny w odzyskiwaniu dla ludzi PiS urzędu po urzędzie, przedsiębiorstwa po przedsiębiorstwie, agendy po agendzie. Odzyskamy te miejsca, których obsada zależy od państwa. PiS musi tam rządzić. Trzeba jasno powiedzieć, że 16 miesięcy po wygranej PiS żaden działacz czy zwolennik naszej partii, który wykrwawiał się w naszych kampaniach wyborczych, nie może cierpieć głodu i niedostatku. Ci ludzie muszą w satysfakcjonujący sposób przejąć władzę w części sektora podlegającej rządowi".
/Jacek Kurski na Zjeździe Wyborczym PiS,4 marca 2007w Gdańsku:/
&
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka