Politycy PO szli po władzę obiecując swoim wyborcom kurs na Zachód, w stronę szeroko pojętej modernizacji kraju. Przypomnijmy zapomniane obietnice: a) sprawne i przyjazne obywatelom państwo, b) nowoczesna infrastruktura komunikacyjna i energetyczna, c) szkolnictwo i służba zdrowia na poziomie „europejskim” (acz pozostaje kwestia sprecyzowania terminu) i wreszcie d) wysokie standardy w życiu politycznym.
Tylko w kategoriach humoru, i to raczej czarnego można mówić o sukcesie: a) państwo sprawnie i skutecznie zwalcza tych, którzy zostaną uznani za wrogów, b) stocznia w Szczecinie nie będzie musiała budować potężnych tankowców, bo te i tak nie mogłyby z niej wypłynąć, c) „testów kompetencyjnych” nie mają już chyba tylko … kandydaci na ministrów – w sumie szkoda d) polityczne szczyty (Himalaje) cynizmu i hipokryzji osiągnięto wyjaśniając w sposób „bezprzykładny i bezkompromisowy” aferę hazardową.
Powiedzmy otwarcie, skoro nawet politycy PO nie są w stanie przedstawić pozytywnych efektów swoich czteroletnich rządów, to trudno o lepszy dowód na ich klęskę. Ba, tylko czy z punktu widzenia premiera Tuska można mówić o klęsce? W końcu PO nadal rządzi, ba znacząco umocniło swoją władzę. Czy deklarowany program tej partii był wyrazem rzeczywistych intencji jej polityków, czy może obietnicą obliczoną na pozyskanie głosów wyborców i zdobycie władzy? Jeśli to pierwsze, to mając silną pozycję w parlamencie PO mogła dążyć do kompromisu z PiS-em i śp. Prezydentem Lechem Kaczyńskim – w końcu w latach 2005-2007 udało się zrealizować pewne wspólne (?) cele. Premier Tusk zadecydował inaczej – wypowiedział politycznym rywalom trwającą po dzień dzisiejszy wojnę. Nielogiczne? Przeciwnie, bardzo logiczne.
Premier Tusk nie mógł wespół z braćmi Kaczyńskimi modernizować Polski, bo musiałby narazić się interesom środowisk, którym zawdzięczał poparcie, a które na modernizacji mogły tylko stracić. Wcześniej nie zawachał się usiąść na uschłej gałęzi - trampolinie do władzy, ale później nie odważył się już na jej podcinanie.
Ale każdy wybór niesie określone konsekwencje – ruch sterem zmienia kierunek żeglugi. Jak nie na Zachód to gdzie? Ostatnie wydarzenia (wojna z kibicami i jej następstwa, działania ABW) pokazały już w sposób jednoznaczny, że towarzystwo siedziało na rufie, a jacht szedł tak naprawdę na godzinę 6, w stronę Rosji. I chociaż bliżej Białoruś i częściej do niej przyrównuje się rządy PO, to ja upieram się przy Rosji. Dlaczego?
Jakkolwiek systemy polityczne w Rosji i na Białorusi są w swej istocie tożsame (brak realnych swobód obywatelskich i rzeczywistych mechanizmów demokratycznych) to jednak, w świadomości powszechnej, tylko kraj rządzony przez Łukaszenkę uchodzi za autorytarny. Rosja, przy wszystkich powszechnie znanych, mówiąc delikatnie ograniczeniach demokracji, ma taki specyficzny status kraju „zwyczajnie wyjątkowego”. Czy taki wzorzec jest modelem docelowym premiera Tuska? A jeśli tak to jakie są szanse na utrzymanie „kursu na godzinę szóstą”? Niemałe. Otoczenie międzynarodowe tylko przyklaśnie. Motywów Putina nie trzeba objaśniać. Stara (by nie rzec zramolała) Europa, pozbawiona dalekosiężnych wizji i strategicznych celów, poprze projekt „spokój panuje w Warszawie” ciesząc się, że znika jeden „problem”. W razie czego, gdy ograniczenia swobód dla „moherów i pisiorów” będą już zbyt oczywiste, skompensuje się te braki demokracji zwiększeniem swobód dla różnych „wykluczonych mniejszości”.
A co z krajem? No cóż. „Pełzający” stan wojenny (w końcu mamy już od dłuższego czasu do czynienia z ograniczaniem swobody działania opozycji i swobód obywatelskich) zwieńczony wygranymi wyborami (mniejsza o metody – a poziom determinacji po stronie PO jest bardzo wysoki !!!) może przerodzić się w bardziej zdecydowane działania o charakterze autorytarnym. Kto się zbuntuje? Naturalnym wentylem bezpieczeństwa była od lat emigracja zarobkowa - niezadowoleni lub zrozpaczeni wyjechali za granicę, a zapewne jeszcze wielu wyjedzie (warto zwrócić uwagę, przy wszystkich odmiennościach, na podobieństwo tego mechanizmu do sytuacji w stanie wojennym kiedy to skazywano opozycjonistów na banicję). Nie tylko nie o sprzeciwie, ale o utrzymaniu status quo będzie myślała pewna część społeczeństwa czerpiąca w takiej czy innej formie profity z aktualnego stanu rzeczy. Nawiązując do „Solidarności” trzeba stwierdzić, że przemiany skutecznie zlikwidowały zdolne do zorganizowanego protestu środowisko – robotników. Co więcej, nie wykształciła się w zamian liczna, niezależna materialnie i intelektualnie warstwa średnia. Kto zatem? Bezrobotni, zubożali pracownicy najemni, wiążący „koniec z końcem” emeryci? A może po prostu w każdym z tych środowisk znajdą się ludzie o odpowiednio silnej motywacji patriotycznej i na tyle zdeterminowani by otwarcie zaprotestować? Choć porównanie z Węgrami, gdzie na wieść o przekrętach socjalistycznego premiera doszło do masowych protestów, nie wypada dla nas dobrze – ciąg afer polityków PO nie przyniósł znaczącej reakcji. Czy dlatego, że nie osiągnęliśmy „masy krytycznej”? I co rozumiemy pod pojęciem „masa krytyczna”? Chwilę w której ubogi człowiek nie ma już nawet na jedzenie dla dziecka? Czy chwilę gdy niezależnie od stopnia zamożności (lub skali ubóstwa) człowiek uświadamia sobie, że warto działać, jeśli już nie dla siebie to dla dzieci i wnuków, by przynajmniej oni żyli w przyzwoitym kraju. Są zwolennicy czekania, aż przeleje się czara goryczy. Tylko wówczas potencjał rządzących może już być wystarczający by powstrzymać „gniew ludu”.
Robi się zbyt pesymistycznie (pozostanie liczyć na jeźdźca na białym koniu). Bez wątpienia obecny kurs „na godzinę 6” trzeba zmienić, radykalnie, i cytując klasyka „tu i teraz”. Bo inaczej, w miarę upływu czasu, coraz więcej osób nie dośpi bezpiecznie do 7 rano.
Inne tematy w dziale Polityka