Donald Tusk otrzymał wotum zaufania. Mało kto zauważył, że nowy rząd to ekipa szczęściarzy, którzy przez najbliższe 4 lata będą zajmować się nieróbstwem. Wynika to z umowy koalicyjnej, której leitmotywem jest brak konkretnych zadań i działanie w stylu "kochajmy się". Ktoś powie, że to dość ryzykowne, bo w przypadku ewentualnego konfliktu, będzie bardzo trudno dojść do porozumienia, a ministrowie mogą pracować w sposób nieskoordynowany. Wydaje się jednak, że taka treść umowy koalicyjnej, a właściwie jej brak, wynika z zimnej kalkulacji Tuska i Pawlaka.
Rząd PiSu, który chciał zmieniać Polskę był stale narażony na medialne ataki, bo wystąpił przeciwko interesom różnych grup nacisku tj adwokaci, notariusze, agenci WSI, rosyjscy szpicle, konfidenci SB, załatwiacze, łapówkarze, supermarkety, nieuczciwi pracodawcy, lobby bankowe, koncerny stosujące rabunkową gospodarkę, TP SA, skorumpowani lekarze czy pospolici przestępcy. Dlatego umowa koalicyjna musiała być spisana bardzo szczegółowo, aby wiadomo było, jak należy działać i przezwyciężać opór materii. Natomiast rząd Donalda Tuska ma za zadanie utrzymać status quo, a nawet odwrócić część zmian wprowadzonych przez Kaczyńskiego. Stąd jasne wytyczne: nie robić nic poza administracją. Nagrodą dla wszystkich będzie państwowa posadka, a dla bardziej wtajemniczonych kilka gałek lodów ukręconych na "prywatyzacjach".
Tusk kalkuluje, że jeśli nie będzie się narażał mafiom i koteriom to, pod osłoną załganych dziennikarzy, zdobędzie za 3 lata prezydenturę. Gospodarka przecież będzie rozwijała się swoim torem zasilana świeżą gotówką z Unii i inwestycjami zagranicznymi. Są oczywiście jeszcze obietnice wyborcze, ale w te uwierzyła przecież tylko dzieciarnia i armatnie mięso. Niezadowolonymi zajmą się media, które sprzedadzą im bajeczkę a la "łzy Sawickiej", przyśpiewki rozebranej Dody czy ballada o wrednym Prezydencie. Skoro ludzie z wyższym wykształceniem wierzą w brednie, które Tusk opowiadał w trakcie debaty z Jarosławem Kaczyńskim, to dlaczego nie można zmanipulować prostaczków? To, takie proste. Panowie Żakowski, Lis i Miecugow juz przebierają nogami żeby się tym zająć.
Tusk jednak, jako człowiek cierpiący na pewien deficyt synaptyczny, nie rozumie jednej zasadniczej kwestii. Państwo Polskie, a konkretnie jego struktury i administracja publiczna nie będą w stanie wesprzeć rozwoju gospodarczego na poziomie gwarantującym realizację ambicji wyborców zwycięskiej partii. Dlatego zmiany są konieczne, a rozbudzone nadzieje elektoratu stawiają nowemu rządowi bardzo wysoką poprzeczkę wymagań. Okazuje się jednak, zę dla koalicji PSL-PO (zmiana kolejności celowa) rozwiązanie wielu konkretnych problemów może okazać się niemożliwe.
I tak na przykład - obywatele czekają na nowe drogi, a co robi Tusk? Stanowisko ministra przekazuje w ręce kolegi Grabarczyka, który o infrastrukturze ma takie pojęcie jak Agata K. o antykoncepcji. PSL oczywiście celowo zrezygnował z tej wątpliwej synekury, bo chłopi wiedzą, że bez radykalnych ruchów, żadnego przyspieszenia nie będzie. Polaczek, który improwizował budowę autostrad w rządzie Kaczyńskiego popełnił jeden zasadniczy błąd. Na początku swojego urzędowania nie rozbił w pył GDDKiA, w której pracują nieroby i dyletanci oraz kilku speców od łapówek. Ta instytucja działa tak fatalnie, że przeciętny mieszkaniec naszego kraju nie jest w stanie nawet dowiedzieć się, jaki jest status poszczególnych projektów inwestycyjnych. Polaczek powinien stworzyć nowy urząd, zatrudnić młodych fachowców, dobrze im zapłacić i wtedy byłaby szansa na cywilizacyjny skok. Teraz to zadanie przechodzi na działacza PO, który wykazuje determinacje anemika, a jego sposób wypowiadania się wprowadza widza w zażenowanie. Niektóre panie twierdzą, że Pan Cezary jest przystojny. W sumie, to zawsze jest jakieś pocieszenie.
Obywatele II Irlandii również liczą na „szpitale, w których będą nas leczyć dobrze opłacani lekarze". Tutaj PO ma pecha, bo kłamstwo ze spotu wyborczego zostało całkiem dobrze zapamiętane. Bystrzejsi z Platformersów wiedzą o tym dobrze, dlatego na pożarcie mas wystawili osobę z łapanki, Ewę Kopacz. Pani minister nie ma pojęcia o służbie zdrowia i wygląda na osobę, która wiedzę o świecie czerpie z przeglądarki google. Co gorsza jej poprzednik, Religa cieszy się dużym poparciem społecznym, co znacznie ułatwia krytykę propozycji pani Minister. Na co zatem liczy Tusk? To proste, protesty będą wygaszane przez beneficjentów układu, a całą resztę media zepchną na pozycję warchołów. Może to jest „taki gangsterski chwyt" jak swego czasu, w trakcie „nocnej zmiany" postępowanie spiskowców nazwał Pawlak - ale czego nie robi się dla kariery. Niektórzy kapowali na SB żeby dostać stypendium w Budapeszcie. Tusk i jego sponsorzy pokażą tylko pewnym osobom, gdzie ich miejsce. Bez przesady, to nie żaden zamach na demokrację.
Całkiem możliwe, że ten sposób działania przyniesie rezultaty w krótkim okresie. Opinia publiczna oczekuje jednak rozwiązania najważniejszych problemów już teraz. Niedawno dowiedzieliśmy się o nastolatce, która przyszła o własnych siłach do jednego z warszawskich (!) szpitali, a opuściła go w trupim worku. Fatalny stan polskiej służby zdrowia, permanentny brak kadry, niskie zarobki, kiepski sprzęt, gigantyczny bałagan i korupcja nie mają swojej politycznej etykiety. Ludzie chcą czuć się bezpiecznie i otrzymać świadczenie usług na przyzwoitym poziomie. Tego właśnie oczekują od Tuska i jego ekipy.
Kolejnym obszarem, którym musi zająć się nowa władza jest bezwład państwowej administracji. Nie chodzi tutaj tylko o słynne „jedno okienko", ale o poziom obsługi obywateli przez instytucje finansowane z naszych podatków. Ktokolwiek przechodził przez proces rejestracji samochodu, zmieniał miejsce zamieszkania czy kontaktował się z urzędem skarbowym, wie o czym mowa. Z czystego, managerskiego punktu widzenia, ten obszar potrzebuje potężnych inwestycji w sprzęt i ludzi. Informatyzacja jest w dzisiejszych czasach absolutną koniecznością, bez niej urzędy będą jawić się konsumentom, przedsiębiorcom i zagranicznym inwestorom jak jakiś archaiczny skansen. Poza tym, jakość zatrudnionych specjalistów (albo ich brak) musi ulec poprawie. Zależnie od rodzaju urzędu potrzebne są szkolenia z ekonomii, rachunkowości, obsługi systemów informatycznych i standardów obsługi klienta. Bardzo możliwe, że konieczna będzie mała rewolucja kadrowa i usunięcie najgorszych pracowników oraz rekrutacja młodych, ambitnych jednostek.
W trakcie debaty przedwyborczej Tusk zarzucił rządowi Kaczyńskiego rozrzutność i zapowiedział wprowadzenie „taniego państwa". Ta koncepcja jest oczywistym absurdem i jakąś akademicką chimerą. W obecnej sytuacji Polski, potrzebne jest raczej, zwiększenie wydatków na administracje i jej oprzyrządowanie. Tusk, podobnie jak większość „ekspertów" wypowiadających się w mediach, nie rozumie, że jedynym rozsądnym podejściem jest analiza stopy zwrotu z inwestycji w tym obszarze. Minister Gęsicka podniosła pensje swoim pracownikom, dzięki czemu jej urząd zrealizował wiele korzystnych projektów. Można oczywiście powiedzieć, ze informatyzacja pozwoli na pewne oszczędności i wzrost efektywności, jednak w początkowym okresie reform będziemy mieli do czynienia tylko ze wzrostem kosztów działania publicznych urzędów. Po pewnym czasie te inwestycje przyniosą Polsce duże korzyści. Nie stanie się to jednak z dnia na dzień, wymaga to czasu i konsekwencji rządzących.
Istotnym problemem, który wpływa na ewentualne powodzenie tych działań jest poziom korupcji. Najlepsze plany (których zresztą Tusk nie ma) mogą rozbić się o ścianę korupcyjnej niemocy i rozpuścić się w szemranych ubeckich układach. Słynna „informatyzacja" ZUSu i udział „najlepszego płatnika" jest tego najlepszym przykładem. Czy minister Schetyna będzie w stanie przeciwstawić się naciskom oligarchów i lobbystów? Chyba tylko naiwny odpowie na to pytanie twierdząco.
Często powtarzanym zarzutem wobec PiSu było „zmarnowanie" dwóch lat wzrostu gospodarczego. Brak głębokiej reformy finansów publicznych i utrzymywanie wysokiego deficytu budżetowego. Dlatego wielu ekonomistów wiąże duże nadzieje z nowym rządem. Wydaje się jednak, że koalicja PSL-PO ma jeszcze mniejsze szanse na przeprowadzenie trudnych reform niż jej poprzednicy. Z pewnością Minister Rostowski będzie dbał o elementarną dyscyplinę budżetową, jednak realizacja bardziej ambitnych planów wiąże się ze znaczną redukcją liczby posad i synekur. Trudno sobie dziś wyobrazić, że PSL będzie w ten sam potulny sposób reagował na ewentualne ultimatum Tuska, jak LPR i Samoobrona reagowały na twardo stawiane żądania Kaczyńskiego. Jest raczej prawdopodobne, że reforma finansów publicznych zostanie poświęcona przez Platformę w imię tych samych "wartości", które kazały partii Tuska zapomnieć o podatku liniowym i likwidacji KRUS. Poza tym, opór wobec takich niepopularnych działań pojawi się błyskawicznie w najbliższym otoczeniu Premiera, nie mówiąc już o działaczach niższego szczebla.
Istnieje jeszcze jedna, dość ciekawa kwestia. W ciągu ostatnich dwóch lat medialnej antypisowskiej kanonady, wmówiono wielu Polakom, że sukcesy gospodarcze Polski takie, jak wysoki wzrost gospodarczy, spadek bezrobocia, olbrzymie inwestycje zagraniczne, zawdzięczamy jedynie obecności w Unii Europejskiej. Absurdalność tych tez można udowodnić analizując proste dane statystyczne, co ważniejsze jednak, stoją one w sprzecznosci ze zdrowym rozsądkeim. Faktem jest, że Polska od chwili akcesji do Unii Europejskiej jest lepiej postrzegana przez zagranicznych partnerów, jednak z punktu widzenia inwestorów zagranicznych data 1 maja 2004 roku nie była punktem przełomowym. Tutaj liczą się tendencje geopolityczne, a dla wszystkich było jasne, że dla Polski, droga intergacji z UE jest pozbawioną alternatywy, absolutną koniecznością. Podobnie wygląda sprawa z funduszami europejskimi. Zostały one postawione do dyspozycji Polaków, jednak ich wykorzystanie zależy w dużej mierze od sprawności polskiej administracji i rządu.
W kwestii rozwoju gospodarczego nie ma żadnego automatyzmu. Sam fakt obecności w elitarnym klubie europejskim nie zadecyduje o naszej materialnej pomyślności i zasobności portfela. Co gorsza Tusk wydaje się wierzyć w ten dziwny "automatyzm" tak, jakby sam uległ manipulacji przychylnych mu mediów. Realia mówią nam jednak, że bez wysiłku rządu nie utrzymamy ani wzrostu PKB, ani spadku bezrobocia. Powrót do "Rywinlandu", do kolesiostwa i hegemonii klik oraz załatwiaczy, słowem powrót do wszechwładzy układu, zatrzyma rozwój Polski na długie lata.
Współny rynek europejski to zresztą nie tylko strumień euro, który wpływa do naszego kraju. To również rosnące ceny żywnosci i koszty utrzymania rodzin. Już dzisiaj obserwujemy proces wyrównywania się cen między Polską i bogatszą częścią Europy. Tusk zręcznie wykorzystał to zjawisko wypominając w slynnej debacie Premierowi Kaczyńskiemu brak znajomości cen kilku podstawowych artykułów. Nieświadomie lider PO użył broni, od której moze dziś tylko zginąć. Ciągły wzrost kosztów życia w naszym kraju jest nieuchronny. Unia Europejska to nie tylko konfitury, to również twarde realia ekonomiczne.
Szef Platformy Obywatelskiej musi zdawać sobie sprawę, ze w okresie kampanii wyborczej rozbudził gigantyczne nadzieje społeczne. Dziś kwestie służby zdrowia, autostrad, dróg ekspresowych, stadionów na Euro 2012, rosnących cen, biurokracji, niskich podatków i rosnących płac stanowią rdzeń publicznej debaty. Mimo przychylności 90% mediów zamiatanie spraw pod dywan nie będzie możliwe. Chciałbym wierzyć, że nowa ekipa sprosta zadaniom. Skład rządu jednak i belkotliwe expose nie wróży Polsce najlepiej. No, chyba, że stanie się "Cud". Na cuda jednak też trzeba sobie zasłużyć.
Jestem finansistą, który stara się nie zapominać o historii, psychologii, polityce i poezji...
"Bo kto nie kochał kraju żadnego i nie żył chociaż przez chwilę jego ognia drżeniem, chociaż i w dniu potopu w tę miłość nie wierzył, to temu żadna ziemia nie będzie zbawieniem"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka