Niektórzy funkcjonariusze Platformy Obywatelskiej zapominają, że są osobami publicznymi i zbyt głośno rozmawiają o swoich sprawach w miejscach publicznych. Kilka dni temu siedziałem sobie przed komputerem na lotnisku Okęcie, kiedy usłyszalem za sobą taką oto kwestię: "No, nie, Gowin jest już poza Platformą.... ja poproszę go o wyjaśnienia... przeszedł na stronę opozycji... ...wiesz myślę, że Tusk go wyrzuci... ten list najpierw poszedł do mediów, a tak się nie robi...".
Wiem, że nieładnie podsłuchiwać, ale poddenerwowany głos działacza peowskiego dochodził zza komputera ulokowanego metr za mną. Nie darzę partii rządzącej taką wielką sympatią, aby przesiadać się i rezygnować z internetowej lektury, tylko dlatego, że ktoś nie potrafi zachować minimum dyskrecji. Tak więc, chcąc niechcąc, słuchałem dalej.
I tutaj dowiedziałem się jak wygląda sposób podejmowania decyzji i zarządzanie kryzysem w partii miłości. Działacz zakończył rozmowę i po chwili odebrał telefon. "Tak, jak mamy reagować...., acha - na razie spokojnie". Najwyraźniej centrum decyzyjne przetrawiło sprawę i rozesłało do szeregowych funkcjonariuszy własną interpretację zdarzeń. A uspokojony funkcjonariusz mógł zabrać się za jedzenie kanapki.
Szczerze mówiąc nie dowierzałem kiedy ktoś opowiadał mi o smsach rozsyłanych do posłów PO. Nie bardzo chciało mi się wierzyć, że są oni prowadzeni na sznurku jak gęsi. Cóż, jak widać, życie najlepiej weryfikuje pewne fakty....