Assbomber, jak nazywaja już na zachodzie tak rozmownego i skłonnego do wynurzeń pana terrorystę (no, może po prostu nie ma karty pływackiej - pochodzi przecież z pustynnego kraju; nikt w końcu nie musi być podstawionym prowokatorem tylko dlatego, że na takiego wygląda), zaiste stał się wybawieniem w patowej sytuacji zbliżającej się do dziesiątych urodzin wojny z wiatracyzmem.
Od dłuższego już czasu podatnicy - i, co gorsza, wyborcy - zapytywali, dlaczego od tylu już lat po prostu nie ma zamachów ani w Ameryce, ani w Europie, ani w samolotach - a z Afganistanu i Iraku chłopcy w workach jak wracali, tak wracają.
Sytuacja robiła się coraz bardziej patowa, szczególnie w miarę zbliżania się prawyborów, i niech myśli, co chce i kto chce o mojej teorii, że Talibowie są na tyle wpływowi, żeby takie Treuga Dei w terrorystycznym światku wyegzekwować. Jedynym rozwiązaniem problemu afgańskiego, możliwym do przeprowadzenia przed wyborami, stawał się poowoli kompromis - wyciągnięcie na powierzchnię ugodowego skrzydła talibów i namaszczenie ich na współrządzących a potem po prostu rządzących w Afganistanie.
A teraz - znów zamach, znów służby specjalne zwinęły się w ĸłębuszek i przespały, i znów jest nowy pretekst do nowej wojny. Tak pięĸnie r ozjaśniła się sytuacja. Może nawet ludzie znowu nie oprzytomieją aż do wyborów.
Jeden problem: USA nie ma juz kasy na jedną wojnę więcej. George II nawet dzisiaj postawiłby się Kongresowi i zdobyłby dostęp do rezerw federalnych złota, jego następca chyba tylko juz do naszych sprzymierzonych kieszeni.
Inne tematy w dziale Polityka