W roku 2005 byłem w Krakowie, na Franciszkańskiej, pomiędzy Kurią a tym samym kościołem,
gdzie pobito onegdaj dwoje obcokrajówców.
Przed Kurią było trichę osób...
Pytam, odpoiwdaja - prezydent przyjechał/
-A, Quachu?
-Nie, teraz jest juz następny.
Cóz było dalej? Nic specjalnego.
Prezydent wyszedł z bramy kurii z kard. Dziwiszem. Pożegnał się z nim,
i zamiast od razu wsiąść do pancernej limuzyny, zwrócił się w kierunku ludzi, których wcale nie było wielu,
i skłonił się, jakoś tak niezdarnie, a jednocześnie przez to ujmująco...
Po sekundzie oklasków wsiadł i pojechał.
I może takim go zapamiętałm
PS
Gwoli ścisłości.
Akurat w sobotę, kiedy stałem na parapecie przy Miodowej i trumna przejechała, nagle poczułem cośź takiego, jakbym płakał...
Inne tematy w dziale Polityka