Kiedy trumny pary prezydenckiej jechały z pałacu do katedry, pod jednym z ułanów z eskorty znarowił się koń.
Ułan w końcu go opanował, nie dał wjechać na barierki (choć mało brakowało), nie dał wrócić ku pałacowi (choć koń w pewnym momencie odwrócił się i zrobił w tę stronę kilka metrów pod prąd), wrócił na miejsce w szyku, zktórego wsypadł, i zniknął z moich oczu.
Kiedy potem ułani wracali zza kordonu, który katedrę oddzielał, jeden ułsan wracał pieszo.
Czy konia już zdążyli uśpić?
Inne tematy w dziale Polityka