Moja narzeczona jest wyjątkową kobietą, ale marzenia ma całkiem zwyczajne. Jak każda młoda dziewczyna śni o... białej sukni ślubnej, długim welonie i młodzieńcu na białym koniu. Fakt, że niebawem stanę na ślubnym kobiercu, skłania mnie do zastanowienia się, jak głęboko muszę sięgnąć do portfela, by urzeczywistnić nasze wspólne plany. Jedno wiem na pewno: konia nie będzie – z oszczędności. Ale czy mnie, podobnie jak wielu moich rodaków, stać na resztę marzeń ?
W średniowiecznej Europie instytucja ta była wykorzystywana jako narzędzie do tworzenia koneksji rodzinnych, a w czasach feudalizmu do powiększania posiadłości ziemskich. Jedynie ludzie należący do wyższych warstw społecznych mogli sobie pozwolić na godną ceremonię zaślubin, gdyż z aktem zawarcia małżeństwa zawsze wiązały się określone wydatki. Obecnie w Polsce mamy do czynienia ze ślubnym “booomem”. Według danych szacunkowych GUS do końca tego roku nawet 250 tysięcy par zawrze w naszym kraju związek małżeński. Część z nich decyduje się jedynie na skromną uroczystość, bądź całkowicie z niej rezygnuje. Znaczny odsetek ludzi organizuje jednak huczne zabawy, choć średni koszt uroczystości weselnej przygotowanej dla 100 osób zbliża się do 30 tys. zł. Biorąc pod uwagę wiek osób zawierających małżeństwo (średni wiek kobiety to 25 lat, mężczyzny 27 lat – dane z 2006 r.), warto się zastanowić czy wzrost ilości ślubów można nazwać wskaźnikiem dobrobytu młodej części społeczeństwa.
Aby ilość zaślubin byłą oznaką poprawy jakości życia młodych Polaków, a nie wyłącznie pochodną wyżu demograficznego, musiałaby być spowodowana albo wzrostem zarobków przy jednoczesnym obniżeniu się inflacji, albo obniżeniem się kosztów zorganizowania uroczystości ślubnej i przyjęcia weselnego. Niestety żadna z wymienionych przesłanek w chwili obecnej nie istnieje. Zwiększonym wynagrodzeniom towarzyszą podwyżki cen żywności, surowców energetycznych oraz usług. Paradoksalnie, aż 12-sto procentowy wzrost płac w czerwcu br. sprawia, iż siła nabywcza pieniądza może słabnąć, co prawdopodobnie będzie przyczyną kolejnego podwyższenia przez Radę Polityki Pieniężnej podstawowych stóp procentowych NBP.
Również drugiej potencjalnej przesłanki dobrej sytuacji ekonomicznej młodego pokolenia naszych rodaków próżno szukać w polskiej rzeczywistości. Koszty organizacji przyjęcia ślubnego rosną w postępie geometrycznym. Domy weselne przyjmują rezerwacje wyłącznie na... jesień przyszłego roku lub termin późniejszy. Co ciekawe, przymiotnik „ślubny” dodany do nazwy towaru lub usługi stanowi swoisty mnożnik ceny tego towaru czy usługi. Przykładowo, stworzenie kobiecej fryzury kosztuje w salonie fryzjerskim ok. 100 zł, a identyczne uczesanie ślubne kosztuje 150 zł. Podobnie ma się rzecz z wiązankami kwiatów czy wynajmem samochodu. W stosunku do artykułów ślubnych można więc mówić o swoistym podwójnym opodatkowaniu, które do tej pory było kojarzone wyłącznie z Polakami pracującymi za granicą. A propos emigrantów. Pomimo stałego zamieszkiwania w innym państwie, wielu z nich wybiera się do Polski wyłącznie na akt zawarcia małżeństwa i przyjęcie weselne , gdyż koszty organizacji wesela sa znacznie niższe niż krajach bardziej rozwiniętych. Wychodzi więc na to, że to m.in. emigranci nakręcają spiralę popytu, za którą póki co nie nadąża podaż.
Ślub wiąże się ze znacznymi kosztami, niejednokrotnie przewyższającymi możliwości zarobkowe młodych Polaków. Jednak to w rzeczywistości dopiero początek wydatków dla nowo powstałej rodziny. Finansowe schody pojawiają się w momencie przyjścia na świat dziecka. Instynkt macierzyński oraz potrzeba prokreacji to narzędzia, w które wyposażyła nas natura, byśmy zachowali ciągłość gatunku. Wie o tym większość z nas, jednak niewielu młodych ludzi zdaje sobie sprawę z ekonomicznych aspektów posiadania potomstwa.
Wychowanie dziecka od urodzenia do ukończenia dwudziestego roku życia kosztuje od 160 tys. zł do 510 tys. zł, w zależności czy w zestawieniu ujmiemy opłacenie niańki, coroczne kolonie, szkołę językową czy drogie ubrania. Według ekspertów z Centrum im. Adama Smitha minimalne potrzeby wychowawcze związane z jednym dzieckiem wynoszą 160 tys. zł, a z dwójką dzieci 280 tys. zł. Dla porównania wychowanie dwójki dzieci w USA kosztuje 250 tys. dolarów, przy czym ukończenie przez nie prywatnych uczelni wiąże się z dodatkowymi kosztami w kwocie 100 tys. dolarów. W zaistniałej sytuacji i becikowe nie pomoże. Co więcej, nawet wspomniane świadczenie wypłacone w zwiększonej kwocie pokryje zaledwie 40 % kwoty potrzebnej dla wyprawki dziecięcej. Łóżeczko i inne mebelki, ubranka, kosmetyki do pielęgnacji oraz wózek i fotelik samochodowy to łącznie koszt przewyższający 5 tys. zł. Jak więc ulżyć młodym rodzicom?
Skoro w naszym kraju panują niekorzystne warunki dla rodzicielstwa, to warto się zastanowić nad negatywnymi skutkami spadku liczby ludności. Gdybyśmy dokonali analizy wyłącznie na podstawie kryterium przyrostu naturalnego, sytuacja wydawałaby się nie aż tak dramatyczna, ponieważ w 2007 r. populacja naszej Ojczyzny zwiększyła się o 23 tys. osób. Jednak gdy te abstrakcyjne liczby zostaną przełożone na naszą rzeczywistość, oznaczać to będzie, że w miasteczku liczącym 20 tys. ludności przybyło 12 osób. Na kolana nie powala. Dodając do tego ujemne saldo migracji zagranicznych w 2007 r. możemy wszem i wobec ogłosić, że Rzeczpospolita wzbogaciła się zaledwie o 2 tysiące obywateli ją zamieszkujących. Są to dane zatrważające i nie dziwi fakt, że zarówno ekonomiści, jak i socjologowie biją na alarm. Pomijając niekorzystne skutki socjologiczne tego zjawiska, należy zwrócić uwagę na ekonomiczne efekty takiego stanu rzeczy. Zabezpieczenie emerytalno-rentowe młodej generacji Polaków, którzy wkraczają dopiero w dorosłe życie uzależnione jest od efektywności pracy przyszłych pokoleń. Powinniśmy więc znaleźć rozwiązanie dla tego problemu, by w przyszłości nie było gorzej niż obecnie. A jak jest teraz?
Rzeczą wiadomą jest, że z ekonomicznego punktu widzenia najwartościowszą jednostką dla państwa jest ta, która pracuje w danym państwie i płaci w nim podatki. To ona finansuje działalność państwa, w tym systemu ubezpieczeń społecznych w nim funkcjonującego. Im więcej jest jednostek pracujących w stosunku do niepracujących, tym lepiej dla budżetu i osób korzystających ze świadczeń społecznych. Relacje między tymi dwoma grupami oddaje tzw. współczynnik obciążenia ekonomicznego. W Polsce w 2007 r. na 100 osób w wieku produkcyjnym przypadało 56 osób w wieku nieprodukcyjnym (25 osób w wieku poprodukcyjnym oraz 31 w wieku do 17 lat). Co prawda, jako społeczeństwo nie starzejemy się równie szybko jak Japończycy czy narody starej piętnastki UE, lecz dla kraju stojącego aspirującego do miana tygrysa gospodarczego Europy Środkowo-Wschodniej, który powinien notować szybki rozwój to stanowczo zły prognostyk. Należy nadmienić, że wartość współczynnika obciążenia ekonomicznego może w niedalekiej przyszłości ulec zmianie – na niekorzyść. Ostatnie lata przyniosły dalszy wzrost liczby osób w wieku emerytalnym (mężczyźni 65 lat i więcej, kobiety 60 lat i więcej). Udział tej grupy ludności w ogóle populacji wynosił w 1990 r. niecałe 13%, w 2000 r. – niecałe 15%, a w 2007r. już 15,8%. Z tego wynika, że w naszym kraju w 2007 r. liczba emerytów zwiększyła się aż o 400 tys. osób w stosunku do liczby emerytów w 2000 roku i wyniosła ponad 6 mln!
Jakby tego było mało, Polacy zaczynają pracować później niż ich rówieśnicy w innych krajach UE. Z raportu Ministerstwa Pracy o zatrudnieniu w 2006 r. wynika, że w naszym kraju zarabia jedynie 35 % osób w wieku 20-24 lat. Natomiast w krajach starej piętnastki UE w tym przedziale wiekowym pracuje prawie połowa młodych ludzi. Znajduje to potwierdzenie w raporcie "Education at a Glance" zamieszczonego w „Rzeczpospolitej”, w którym porównano sytuację w oświacie w 30 krajach, które należą do Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju. Wyszło na to, że w Polsce mamy najwyższy odsetek osób przed trzydziestym rokiem życia, które nie pracują i nigdzie się nie uczą...
Z przytoczonych danych wyłania się dołujący obraz rzeczywistości i jeszcze bardziej dołujący obraz przyszłości. Na Polskę jednak nikt nie wydał wyroku; nie jesteśmy skazani na ekonomiczną zagładę. Natomiast omawiane wskaźniki należy potraktować jak najbardziej serio. Ostatnich dzwonków na wprowadzenie systemowych rozwiązań omawianych problemów było już kilka. Nie jest za późno, lecz czas działać.
Eksperci zajmujący się tym tematem twierdzą, że aby zachęcić polskie małżeństwa do posiadania liczniejszego potomstwa należy przeprowadzić dwutorowe działania. Po pierwsze, wprowadzić bądź ulepszyć istniejące ekonomiczne zachęty w postaci ulg podatkowych, programów dożywiania dzieci czy programów kolonijnych. Po drugie, wskazane byłoby zminimalizowanie obciążeń podatkowych wszystkich obywateli. Przyznam się, że mnie przekonuje jedynie drugie z proponowanych rozwiązań. Dlaczego?
Z raportu Komisji Europejskiej wynika, że 29 % Polaków żyje w biedzie. Jak podkreślają eksperci z Centrum im. Adama Smitha polska bieda nie wynika z bezrobocia, a z dużych obciążeń fiskalnych, także w postaci podatków pośrednich, więc obniżanie podatków byłoby o wiele skuteczniejszym narzędziem w walce z polską biedą niż stawianie na rozwój programów socjalnych. Zauważono, że pieniądze przekazywane przez rząd polskim rodzinom pochodzą z opodatkowania rodzin. Lwia część tych pieniędzy jest zużywana na obsługę aparatu administracyjnego, który najpierw ulgi rozdaje, a później kontroluje ich konsumpcje. Wydaje się, że o wiele efektywniejsze byłoby więc obniżenie opodatkowania. Obniżeniu obciążeń fiskalnych powinno towarzyszyć objęcie wszystkich obywateli równym obowiązkiem podatkowym. Szczególnie dotyczy to podatku rolnego na którym najbardziej korzystają bogaci latyfundyści, nie zaś osoby potrzebujące. Należy także pamiętać, że z obniżeniem opodatkowania niekoniecznie wiąże się spadek wpływów do budżetu, co pokazuje krzywa Laffera.
Jakkolwiek zmniejszenie obciążeń podatkowych nie jest jedynym impulsem państwa, na jaki oczekują młodzi Polacy. Przekonują o tym bohaterowie tekstu Martyny Bundy (Rzeczpospolita brytyjska „Polityka”), którzy twierdzą, że źródłem fali emigracyjnej nie są wyłącznie czynniki ekonomiczne. Nasze młode pokolenie poszukuje w innym kraju tego, czego nie zapewnia im własne państwo: przyjaznych instytucji stwarzających szanse rozwojowe, otwartości i tolerancji obyczajowej, możliwości awansu oraz przejrzystych reguł w relacjach państwo – obywatel.
Widać, że pracy do zrobienia jest dużo. Niestety, młodzi ludzie najbardziej rozumiejący potrzeby swoich rówieśników nie są dziś u sterów władzy. A starsi politycy? Ja już straciłem pokładaną w nich nadzieję. Ich przywiązanie do spraw przeszłości oraz smutny sposób patrzenia na rzeczywistość naiwnie tłumaczę sobie tym: W czasach gdy dzisiejsi czołowi politycy dorastali, telewizory były wyłącznie czarno białe i stąd u całości kasty politycznej (celowo nie piszę klasy politycznej, bo żeby być klasą to trzeba mieć klasę) binarny system postrzegania świata. Widzą wokół siebie wąskie grono przyjaciół, a resztę społeczeństwa traktują jak wrogów. Dla nich istnieją tylko 2 odcienie. Siła młodych ludzi polega na tym, że widzą świat w jaskrawych barwach. I tego się trzymajmy.
Przemysław Witkowski
Inne tematy w dziale Polityka