Stan Kubik: Misjonarze chrześcijańscy w Europie potrzebni od zaraz
Napisałem dwa odcinki opowiadania „Dom”. Ten Dom istnieje naprawdę, w samej Lozannie jest takich domów kilka. Mieszkańcy i przewijający się przez te miejsca goście, młodzi przeważnie Europejczycy i to w liczbie wcale nie marginalnej wobec populacji, otóż oni kontestując systemy swoich krajów pochodzenia, pełnych tęczowej tolerancji dla obcych i zaniedbujących własnych, młodych krajanów, owi młodzi szukają w życiu spokoju, jakiegoś stałego zajęcia, miejsca zwanego „Domem”, którego w rodzinnych domach rodzicielskich raczej nie mają. Szukają tez własnej tożsamości kulturowej, sensu życia w Europie będącej w fazie Zmierzchu Cywilizacji Lacinskiej.
Lubują się w Anarchii, lecz w istocie mają zal do Świata pieniędzy, pieniędzy i tylko pieniędzy. Duchowo są jednak czyści, choć jacyś puści od środka, nie wierzą ani w Boga, ani w Szatana, wierzą za to w siebie nawzajem i w to co w swych mrocznych duszach pieczołowicie chowają.
Mnie przyjęli z ciekawością, podziwiali prace nad Gotykiem, Wandeą, Celtami i co tam jeszcze akurat trawiłem, próbowali jakoś wybadać, czy nie jestem agentem systemu i dali spokój, zagłębiając się w dziwnych zajęciach, jak budowa drewnianej kabany, hodowla imponujących krzaków konopii indyjskich i wokół bardziej normalnych zajęć wokół domu, konserwatorskich, utylizowania kompostu na uprawy wspaniałych warzyw, tuz obok krzaczków marychy.
W domach tych są przeważnie potężne księgozbiory, dary od okolicznych mieszkańców, robiących przestrzeń pod Home Cinema. Młodzi archiwizując pracowicie woluminy czytają je przy okazji, odkrywając z okrzykiem wspaniale książki, o zagadkowych tytułach, jak „Moby Dick” (na przykład).
Mógłbym bez końca opisywać te dziwne miejsca pełne sprzeczności, gdzie nadzieja pomieszana jest razem z depresją. Napisze jednak teraz o innym niepokojącym zjawisku, które zaobserwowałem w podparyskiej dzielnicy St.Ouen.
Wieczorami, na skrzyżowaniach bocznych ulic, pod zamykanymi właśnie knajpami można spotkać wędrownych imamów, którzy rozmawiają z zagubionymi, młodymi Arabami, ale nie tylko z nimi, bo trafiają się tez biali kumple owych Muzułmanów.
Wędrowni imamowie (może i inaczej się nazywają, mniejsza z tym) nie są wcale tacy wędrowni, bo z pobliskich meczetów, a rozmawiają z zagubionymi młodymi ludźmi, by nakierować ich puste dusze na Allaha.. i tak co wieczór, pracowicie powiększają miejscowe gminy islamskie, powolutku zaganiając młodych rzezimieszków na drogę poprawy moralnej. Dzieje się to w stolicy Francji, której elity intelektualne są obojętne wobec tej ekspansji obcej religii, a nawet jej sprzyjają, bo likwiduje problem przestępczości wśród młodzieży dzieje się to w mieście, w którym jeszcze kilkaset lat temu była Noc Świętego Bartłomieja i rzez Hugenotów.
Jednak przyznam się ze wstydem, ze czułem się zagubiony w w Bazylice w Lozannie próbując zrozumieć koreańskiego kapłana odprawiającego mszę po francusku. Czułem się dziwnie będąc w kościele gminy latynoskiej, gdzie ksiądz odprawiał mszę przy dźwiękach gitary i wybiegał między rzędy krzeseł, by obudzić swe latynoskie owieczki paplające w czasie kazania o footbolu.
Dlatego twierdzę, ze misjonarzy Kościół Katolicki powinien wysyłać nie do dzikich w Afryce, czy na Borneo, ale dużo bliżej, do Europy Zachodniej, bo niedługo wszyscy znajdziemy schronienie pod Zielonym Sztandarem Proroka.
Bob/Stan
Pierwsza Nagroda w konkursie na najlepsze opowiadanie o Powstaniu Warszawskim organizowane przez salon24.pl za 2014 rok
Zapraszam na mój blog:
https://robertzjamajkisite.wordpress.com/
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości