Bezczelność, zakłamanie, obłuda, hipokryzja Tomasza Lisa zdają się nie mieć żadnej miary. Żadnych granic. Pokazał to ostatni program publicystyczny dziennikarskiego celebryty w TVP2 "Tomasz Lis na żywo" w miniony poniedziałek.
Obiecywałem sobie solennie (także na własnym blogu), że za cholerę nie napiszę już o celebryckim dziennikarstwie Tomasza Lisa jako też o Nim samym. Bo szkoda czasu, umiejętności zawodowych na reklamowe "podbijanie" bębenka popularności spryciarza z TVP2 (obecnie "listek figowy" p.o. TVP SA Farfała, a wcześniej prezesa Urbańskiego). No i nici z własnych deklaracji. Bezczelność ulubieńca publisi przekroczyła moje najśmielsze oczekiwania. Trudno wytrzymać - ręka świerzbi. Piszę z opóźnieniem, ponieważ w mijającym tygodniu nie miałem okazji obejrzeć "bohaterskiego" dziennikarza "Na żywo". Dopiero w TVP Polonia. Piszę ironicznie "bohaterskiego", bo trzeba naprawdę wiele "odwagi", by z buciorami utytłanymi w gumnie "wejść" do alkowy innej osoby. W tym przypadku Kazimierza Marcinkiewicza. Perypetie miłosno - rozwodowe byłego Premiera RP są publicznie znane głównie dzięki Niemu samemu (konszachty z tabloidem). I tu Nasz dziarski celebryta z pierwszych stron tabloidów i innych kolorowych pisemek bezpardonowo wkroczył do akcji. Oczywiście w imię moralności i zasad bez których rzecz jasna sam żyć nie może. W swoich utytłanych gumofilcach wlazł do alkowy, a następnie pod pierzynę Marcinkiewicza i zaczął Go odpytywać na okoliczność najnowszych wydarzeń z życia prywatnego. Oczywiście z wrodzonym sobie taktem, kulturą osobistą i zasadami dobrego wychowania. O treści tej rozmowy szkoda gadać. Żenada. Ale nie to bulwersowało (przynajmniej mnie) najbardziej. W drugiej cześć wspomnianego przesłuchania red. Lis cytował Marcinkiewiczowi co Ten jeszcze nie tak dawno mówił publicznie o swojej żonie, rodzinie, małżeństwie itd. Niby red. Lis nic nie komentował, nie opiniował. Tylko czytał. A Marcinkiewicz musiał oglądać i słuchać tego "niemego" aktu oskarżenia. A później jeszcze podziękować za zaproszenie i możliwość udzielenia wywiadu. I tu należy zadać pytanie: I kto o to wszystko Marcinkiewicza pytał? Diabeł w ornat się ubrał i ogonem na mszę dzwoni. Redaktor Lis, który sam w swoim własnym "garnku" życia osobistego rozwodowe piwo uwarzył. Ręce opadają! Możnaby rzec: "Przyganiał kocioł garnkowi". Specjalista od umoralniania innych, który sam głoszonych przez siebie zasad przykładnego i moralnego życia w najmniejszym stopniu nie przestrzega. Ale widać taka jest dzisiaj moralność w wydaniu wspólczesnych rodzimych moralistów. Kali ukraść krowa to być w porządku. Kalemu ukraść krowa - o to już jest co najmniej złodziejstwo. Ale tak to już jest, jak celebryta spotka się i gada z drugim celebrytą. "Uczył Marcin Marcina ... ". A Lis Marcinkiewicza. Pulitzer
Żartowniś i wesołek. Z zamiłowania i wykształcenia historyk. Miłośnik muzyki rockowej przełomu lat 60/70-tych i Tolkiena
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka