rocky rocky
209
BLOG

O kryzysie humanistyki. Na marginesie dyskusji " Znaku "

rocky rocky Kultura Obserwuj notkę 1

W numerze 10 miesięcznika "Znak" z października 2009 r. dyskusja na temat " bankructwa humanistyki". Rzecz o tyle ciekawa, że humanistyka, jak sama nazwa wskazuje, dotyczy człowieka, więc wszędzie tam, gdzie humanistyki brak, nie ma i człowieczeństwa, co w kontekście współczesności powinno przyciągnąć uwagę nie tylko takich szarych zjadaczy chleba jak ja, lecz przede wszystkim intelektualistów.  Cała dyskusja toczy się wokół fragmentu książki pod wiele mówiącym tytułem : " Literature Lost : Social Agendas and the Corruption of the Humanities", autorstwa amerykańskiego germanisty Johna M. Ellisa, w którym autor z perspektywy doświadczonego nauczyciela akademickiego, krytykuje współczesne prądy intelektualne i całą tę degrengoladę, mającą miejsce w zachodnich ośrodkach życia intelektualnego, czym wpisuje się w szerszy nurt ludzi nauki "wołających na puszczy" o odnowę standardów nauczania, których sztandarowym przedstawicielem jest  Bloom z jego arcyciekawym i coraz bardziej aktualnym w Polsce " Umysłem Zamkniętym". Ponieważ "Znak" skierowany jest przede wszystkim do szeroko pojmowanych literaturoznawców, debata toczy się głównie wokół różnych teorii literatury, czyli tej dziedziny wiedzy, o której nie mam zielonego pojęcia. Niemniej jednak poruszono tam również parę kwestii, które zwróciły moją uwagę i nad nimi mam zamiar się pochylić. 

Teza Ellisa  jest mniej więcej taka : za upadek współczesnej humanistyki odpowiadają teoretycy literatury zwani przez niego "rasowo - genderowo - klasowymi", którzy po pierwsze sprowadzają całą tematykę dzieła literackiego do trzech ww. kategorii, a po drugie "odkrywają" to, co dawno już zostało odkryte przez filozofię ( relatywizm poznawczy i filozoficzne koncepcje rozwoju nauki ), oraz inne dziedziny, nazwijmy to, ludzkiej aktywności umysłowej. Takie postępowanie zdaniem autora prowadzi do upolitycznienia humanistyki, sytuacji, w której polityka jest pierwotna względem humanistyki. Odpowiedzią na ten problem powinno być  odrzucenie w teorii literatury paradygmatu " rasa - gender - klasa ". Tyle rzeczy ważnych z mojego punktu widzenia, większość tekstu dotyczy bowiem krytyki współczesnej teorii literatury. 

 

Jako konserwatysta, oczywiście podpisuję się pod wszystkim, co mówi Ellis. Pamiętam dobrze feministkę z mojego roku, która zakreslała w  powieści Italo Calvino fragmenty dotyczące jej zdaniem opresji kobiet. Beztroskie dziewczę nic nie robiło sobie z faktu, że "dyktaturę patriarchatu" można było w tych fragmentach odnaleźć tylko, jeśli się je wyrwało z kontekstu. Ważne, że dowodziły z góry założonej tezy. Z tekstu Ellisa wynika, że taka praktyka powszechna jest na zachodnich uniwersytetach. Jesli dodać do tego brak zainteresowania Szekspirem , czy Dostojewskim, jako autorami "przebrzmiałymi" i nieaktualnymi, którzy "propagują ideologię białego Europejczyka z klasy wyższej ", oraz niechęć do nauczania Arystotelesa i Platona ( prof. Środa uważa, że Arystotelesa i Kanta nie powinno się nauczać, bo pierwszy nie przyznawał kobietom istnienia duszy, a drugi czegoś, co dla niej zapewne bardziej się liczy - praw wyborczych ) , to rysuje nam się bardzo nieciekawy obraz zachodnich uczelni , przypominających raczej szkoły polityczne KGB, niż uniwersytety.

Polemika z tekstem Amerykanina, pióra naszych rodzimych literaturoznawców udzerza trochę obok głównego tematu. Podczas gdy on krytykuje paradygmat "rasa - gender klasa", oni tłumaczą, dlaczego dobrze jest, jeśli w humanistyce panuje pluralizm poglądów ( choć Ellis wykazuje, że intelektualiści genderowo - klasowi takiego pluralizmu nie uznają ). Jeden tylko prof. Henryk Markiewicz wydaje się po trosze przyznawać rację koledze ze Stanów i trafnie diagnozuje całe zjawisko : " Przede wszystkim jest czymś szkodliwym [ podejście do literatury z pozycji rasa - gender - klasa - przyp. mój ]. I trzeba to wyraźnie powiedzieć. Jest zacieśnieniem problematyki badań literackich do jednego czynnika - ideologicznego. I to czynnika, który wcale nie jest decydujący o wartości globalnej większości utworów literackich i ma się nijak do satysfakcji estetycznej, której czytelnik od utworu literackiego oczekuje. Bo odbiorcy na ogół nie interesuje, czy Szekspir i Conrad służyli ideologii kolonialnej. Moje pokolenie też przeszło przez podobną chorobę w latach 1950."

Reszta autorów oczywiście stara się wzkazać na to, że pluralizm poglądów humanistyce wychodzi na dobre. Najciekawiej moim skromnym zdaniem wyraża ten pogląd p. Michał Januszkiewicz, adiunkt w Zakładzie Semiotyki Literatury IFP Uam. Rozdziela on za Diltheyem anuki przyrodnicze i nauki o duchu ( Geisteswissenschaften ).Zadaniem tych pierwszych jest wyjaźnianie zjawisk przyrodniczych, zadaniem dtugich nadawanie tym zjawiskom sensu. Już sam podział na dwa rodzaje nauk jest moim zdaniem hybiony. Wystarczy przypomnieć sobie pierwszych humanistów, którzy byli w dzisiejszym znaczeniu jednocześnie przyrodnikami i literatami ( nie wspominając już o myślicielach średniowiecznych, którzy jak Roger Bacon , łączyli przyrodoznawstwo z teologią, co zapewne już w ogóle nie mieści się w głowach liberałów ). Podział na "miękkie" nauki humanistyczne i "twarde" przyrodnicze  jest całkowicie sztuczny, ponieważ obie gałęzie wiedzy dążą do tego samego celu, czyli ustalenia miejsca człowieka w uniwersum. Dilthey stosował go , chcąc bronić tej "miękkiej" aktywności ludzkiego umysłu przed agresywną ekspansją empiriokrytycyzmu Macha i Avenariusa, który pragnął narzucić wszelkim naukom swoje kryteria rozumowania. Ideałem naukowca był w czasach Diltheya fizyk, trzeba więc było bronić literatury, muzyki i malarstwa przed "ufizycznieniem". Stąd w koncepcji niemieckiego hermeneutyka rozdział na dwa rodzaje nauk, przy jednoczesnej ich komplementarności. W związku z tym, pomimo pozornego rozdziału, humanistyka nie powinna porzucać dążenia do odkrycia obiektywnej prawdy, podobnie jak nauki przyrodnicze. Tylko bowiem uznając istnienie obiektywnej prawdy, można nadać sens odkryciom nauk przyrodniczych. Posłużę się dla wyjaśnienia swojego poglądu przykładem Pana Januszkiewicza. Nadawanie sensu naukom przyrodniczym przedstawia on  na przykładzie przemiany Szawła w św. Pawła. Neurolog stwierdzi obiektywny fakt tej przemiany mówiąc, że dokonała się wskutek upadku z konia i mikrouszkodzenia mózgu, czemu zorientowana religijnie humanistyka, nie kwestionując ustaleń neurologii, nada szczególny sens religijnego nawrócenia. Wyobraźmy sobie jednak, że obok pojawi się przedstawiciel humanistyki laickiej, który orzeknie inny sens , a mianowicie, że Szaweł po prostu nabawił się choroby psychicznej. I tu pojawia się problem, bo co to za wyjaśnienie, kiedy obserwator O1 twierdzi X, a obserwator O2 Y, przy czym oba zdania są prawdziwe. Czy przy takim obrocie sprawy, możliwe jest nadanie sensu odkrytemu przez przyrodoznawców prawu empirycznemu ? Nadanie sensu jest niczym innym, jak odpowiednikiem przyrodniczego odkrycia; sens jest sensowny tylko o tyle, o ile jest jeden i niezmienny i tylko jako taki pozwala na rozumienie danego zjawiska. Różne sensy nie mają wartości poznawczej, a przecież w humanistyce również chodzi o poznanie, tyle że inne, ponieważ humanista pragnie poznać człowieka, tak jak fizyk materię lub astronom gwiazdy. 

Humanistyka wobec tego powinna być przede wszystkim dążeniem do odkrycia obiektywnej prawdy o wytworach ludzkiego ducha. I tak było, przecież nawet sam Dilthey mówił o obiektywiźmie wytworów ludzkiego ducha. Dziś jenak humanistyka porzuciła to dążenie do obiektywizmu, którego boi się jak diabeł święconej wody. I w tym tkwi główna jej słabość, oraz kryzys. Wyzbywając się prawdy, staje się podatna na wpływy zewnętrzne, m.in polityki. Stając się wtórną wobec polityki, przestaje być humanistyką i staje ideologią, co doskonale obrazuje przykład przedstawicieli paradygmatu "rasa - gender - klasa ". Powinno być natomiast zupełnie odwrotnie - to humanistyka powinna wpływać na politykę i ideologię, nie odwrotnie. Wówczas o żadnym kryzysie nie byłoby mowy. No, ale do tego potrzebna jest wiara w obiektywizm, a to zdaje się przekraczać możliwości intelektualne współczesnych. 

 

 

rocky
O mnie rocky

Wacław Potocki - SOFISTA : Przyjechał syn do ojca, długo bywszy w szkole, / I obaczy we środę trzy jaja na stole. / Chcąc rodzicom pokazać, że ma olej w głowie: / "Nie trzy tu, ale pięć jaj, panie ojcze" - powie. / "Nowej wnosisz nauki - rzecze ojciec - modę, / Jakoż to?" Aż sofista: "Zaraz się wywiodę, / Kto ma trzy, ten ma i dwie, według mowy mojej, / Kto trzy i dwie, ten ma pięć, tak się to ostoi." / A tu gdy po wszystkie trzy jaja ojciec sięgnie: / "Ja trzy, ty zjedz tamte dwie, coć się w głowie [lęgnie."

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Kultura