Kurier z Munster Kurier z Munster
94
BLOG

Syndrom sejsmografu…

Kurier z Munster Kurier z Munster Gospodarka Obserwuj notkę 4

              Czołowi eksperci ekonomiczni zastanawiają się czy kryzys gospodarczy już minął, czy go w ogóle nie było, czy się dopiero pojawi, czy też nadejdzie jego druga (bardziej ostra) fala. Z kryzysami ekonomicznymi jest trochę tak, jak z trzęsieniami ziemi – najpierw niewyczuwalne dla człowieka drgania odbiera sejsmograf, lecz prawdziwy żywioł przychodzi dopiero później. Giełda papierów wartościowych jest takim właśnie sejsmografem...

 

85 miliardów dolarów, tyle amerykański System Rezerwy Federalnej (FED) musiał „wpompować” w ratowanie największego potentata ubezpieczeniowego na świecie – AIG. Koszt wykupienia wszystkich długów rozmaitych instytucji finansowych w USA wyniesie dziesięć razy więcej. Na samo dokapitalizowanie najważniejszych w Stanach Zjednoczonych banków, w marcu i kwietniu 2008 roku złożyły się rezerwy walutowe, kilku dobrze rozwiniętych krajów: – Arabii Saudyjskiej, Korei Południowej, Kuwejtu, Japonii, Chin, Singapuru. Koszty wykupu tak zwanych złych długów, według planu Paulsona poniosą podatnicy USA, co wtórnie musi negatywnie odbić się na konsumpcji. 25 września 2008 roku 166 najwybitniejszych amerykańskich ekonomistów, w tym trzech światowej sławy laureatów Nagrody Nobla zwróciło się do Kongresu Stanów Zjednoczonych by wstrzymał się z przyjęciem planu ratunkowego dla sektora finansów publicznych, dopóki nie zostaną sporządzone dokładne analizy ekonomiczne. W opinii ekspertów „wpompowanie” tak dużych pieniędzy w rynek ogranicza swobodę działania mechanizmów wolnorynkowych, prowadzi do wzrostu inflacji, psuje kurs krajowej waluty i może przynieść negatywne konsekwencje w dłuższej perspektywie czasowej. Ubóstwiana przez światową elitę gospodarka liberalna okazała się jednak wobec kryzysu całkowicie bezradna, dlatego należało sięgnąć po sprawdzone już raz, w latach trzydziestych metody interwencyjne. Skala interwencji amerykańskiego Państwa w rynek była tak duża, iż niektórzy oskarżali nawet rząd USA o protekcjonizm. Czy podjęte działania ratunkowe uchronią światową gospodarkę przed kataklizmem?

Geneza amerykańskiego kryzysu sięga do początku lat dziewięćdziesiątych. W pierwszej fazie objął on tylko tak zwane banki inwestycyjne. Kluczowe jednak  znaczenie dla powstania strukturalnych podstaw kryzysu miało wejście na giełdę jednego z największych podmiotów branży inwestycyjnej – banku „Goldman Sachs”. Od tego momentu rozpoczęła się nieokiełznana pogoń za maksymalizacją zysków, gdyż przede wszystkim od tego czynnika zależały wysokie gratyfikacje finansowe, wypłacane w postaci nagród dla członków zarządu banków. Tymczasem kryteria takie jak racjonalność emisji akcji konkretnych spółek, czy trzeźwa ocena zdolności kredytowej zeszły na dalszy plan. Zdecydowana większość banków zaczęła nieuchronnie wchodzić w obszar operacji finansowych o wysokim ryzyku. Grunt po którym się poruszały był więc bardzo grząski i niepewny. Z kolei zniesienie przepisu w amerykańskim prawie bankowym o zakazie łączenia dwóch odmiennych profili bańkowości, mające miejsce pod koniec lat dziewięćdziesiątych wzmogło proces powstawania różnego rodzaju niekorzystnych dla systemu bankowego fuzji. Nieco wcześniej, bo w 1998 roku ówczesny prezydent Bill Clinton mocno zabiegał o możliwość rozszerzenia pola kredytobiorców hipotetycznych o osoby o niższych zarobkach. Rolę instytucjonalnego gwaranta dla zabezpieczenia takich zobowiązań miały spełniać dwie w połowie państwowe firmy: – „Fannie Mae” i „Freddie Mac”. Jeszcze dalej posunięto się po wyborze George´a Busha na urząd  prezydenta Stanów Zjednoczonych. W celu ożywienia amerykańskiej gospodarki za pomocą zastrzyku środków finansowych, pochodzących z kredytów – wprowadzono ustawę o liberalizacji przepisów dotyczących ochrony przed nadmiernym ryzykiem banków oraz towarzystw ubezpieczeniowych. Liberalizacja prawa bankowego doprowadziła do sytuacji sprzyjającej udzielaniu ryzykownych kredytów zdecydowanie większej liczbie osób o niższych dochodach, niż miało to miejsce wcześniej.

Kolejne podwaliny pod zaistnienie potężnego kryzysu finansowego budował już nieświadomie System Rezerwy Federalnej, zarządzany przez Alana Greenspana. W roku 2001, po radykalnym spadku entuzjazmu na giełdach całego świata, który stał się wynikiem przeszacowania wartości spółek branży internetowej oraz sektorów pokrewnych (tak zwana „internetowa bańka giełdowa”) – mocno spadły ceny akcji różnego rodzaju podmiotów, co stwarzało realne zagrożenie dla dotychczasowego poziomu wzrostu gospodarczego. W reakcji na tę sytuację Greenspan zdecydował się obniżyć stopy procentowe. Jak się później okazało była to decyzja pośpieszna i nie do końca przemyślana. W wyniku tego ekonomicznego manewru inflacja wzrosła w następnych latach do poziomu 2 procent. W warunkach natomiast inflacji lepszą lokatą oszczędności od pieniądza są zawsze określone dobra materialne. Amerykanie zaczęli więc masowo inwestować w nieruchomości. Popyt na nieruchomości doprowadził do wzrostu ich ceny, co z kolei przy niskich stopach procentowych zachęcało do powszechnego zaciągania kredytów na ich zakup. Obydwa te czynniki (wzrost wartości nieruchomości oraz niskie stopy procentowe) nawzajem się napędzały. Wśród amerykanów szalenie popularny stał się handel nieruchomościami, nabywanymi za pomocą kredytów. Zyski uzyskiwane po zwrocie zaciągniętego zobowiązania sięgały nawet od kilkunastu do kilkudziesięciu procent. Na rynku pojawiły się całe zastępy agentów bankowych zachęcające do zaciągania kredytów. Wybuchło prawdziwe i przez nikogo niekontrolowane „szaleństwo kredytowe”.

Po trwającym zaledwie dwa lata okresie łagodzenia polityki pieniężnej, System Rezerwy Federalnej – widząc pierwsze symptomy „przegrzania” amerykańskiej gospodarki – podniósł stopy procentowe do poziomu 5 procent. Dokonany w ten sposób zabieg poskutkował natychmiast radykalnym zwiększeniem obciążeń odsetkowych od zaciągniętych kredytów i zmniejszeniem atrakcyjności lokowania kapitałów w nieruchomościach. Dla Amerykanów okazał się to ruch zabójczy. Prawie, bowiem w jednej chwili utracili oni zdolność do spłacania zaciągniętych wcześniej zobowiązań. Ceny nieruchomości zaczęły gwałtownie spadać. Banki próbując odzyskiwać długi, usiłowały zajmować hipoteki i sprzedawać nieruchomości, co jeszcze w większym stopniu przyczyniło się do obniżenie ich cen. W celu ratowania sytuacji, kierujący wówczas FED – Ben Bernanke, w roku 2007 błyskawicznie obniżył stopy procentowe do poziomu 2 proc. i wprowadził na rynek tak zwany tani pieniądz. W tym samym czasie doszło do bankructwa dwóch poważnych funduszy inwestycyjnych, należących do banku „Bear Stearns”. Inne banki osiągały również gigantyczne, liczone w miliardach straty finansowe. Sytuacja okazała się na tyle dramatyczna, iż w marcu oraz kwietniu 2008 roku czołowe amerykańskie banki: – „Merrill Lynch”, „Goldman Sachs”, „Morgan Stanley”, „Lehman Brothers”, „Citigroup” musiały zostać dokapitalizowane, aby uchronić je przed nieodwracalną upadłością. System finansowy Stanów Zjednoczonych stanął nad przepaścią.

Niewiadomo, czy wielkie spadki na „Wall Street” w sierpniu i wrześniu 2008 roku były samym epicentrum „gospodarczego trzęsienia ziemi”, czy tylko „podziałką sejsmografu”, na której odmierzane są pierwsze drgania. Zgodnie, bowiem z logiką sejsmografu – giełda finansowa powinna jedynie przewidywać niebezpieczeństwo, lecz prawdziwy kataklizm nadchodzi dopiero później... Kryzys bardzo szybko przeniósł się do Europy. Największe gospodarki Starego Kontynentu (Francja, Niemcy, Wielka Brytania) przechodzą ogromne problemy. Islandia wręcz zbankrutowała, Węgry przetrwały tylko dzięki pomocy Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Unii Europejskiej. W poważnych kłopotach znalazła się Ukraina. Załamał się światowy rynek samochodowy. Globalni potentaci w produkcji samochodów „General Motors”, „Ford”, „Volkswagen” redukowali zatrudnienie. A jak wiadomo –  wzrost bezrobocia oraz wielkie zadłużenie mieszkańców zawsze wtórnie przyczynia się do spadku konsumpcji, a to może pociągnąć za sobą następne (bardziej odczuwalne) fazy kryzysu. Może go napędzać i eskalować...

Wbrew entuzjazmowi różnego rodzaju rządowych ekspertów niepewna jest również sytuacja Polski. Fakt, że – jak na razie – światowy kryzys nas ominął może świadczyć jedynie o naszym zapóźnieniu technologicznym i cywilizacyjnym. Nie jesteśmy jeszcze w takim stopniu uzależnieni od świata, aby mogły nas dotykać globalne żywioły gospodarcze. Głęboki deficyt budżetowy i jego systematyczne zwiększanie w ciągu roku też na pewno w jakimś zakresie amortyzowało skutki kryzysu. Rząd stosował działania doraźne, „znieczulające”, a także uciekał się do różnego rodzaju wizerunkowych trików. Głęboka dziura budżetowa zaplanowana na 2010 rok, wynosząca ponad 50 mld zł musiała się jednak przecież z jakichś przyczyn wziąć i musi mieć jakieś ekonomiczne, strukturalne podstawy. Tymczasem gospodarki  nie da  się tak  łatwo oszukać… W gospodarce zawsze: – dwa razy dwa musi się równać cztery. Prędzej czy później za to wszystko może nam więc przyjść zapłacić, bo gospodarka zawsze za konkretne poczynania wystawia rachunek...

 

Romano Manka-Wlodarczyk

Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (4)

Inne tematy w dziale Gospodarka