W roku 2007 Adam Hofman z PiS w ferworze kampanii wyborczej, powiedział w studiu telewizji TVN coś mniej więcej takiego: „Lepszy poseł z Warszawy niż pierdołowaty kandydat z prowincji”. Ponieważ byłem akurat wówczas kandydatem z prowincji, ale nie czułem się „pierdołowaty” – pozwałem Hofmana do sądu, oczywiście w trybie wyborczym. Żeby było śmieszniej na świadków powołałem wszystkich lokalnych posłów, ale tylko z PiS-u, aby oficjalnie ustosunkowali się do krytycznej oceny swojego partyjnego kolegi.
Od początku traktowałem tę sprawę ironicznie. Chodziło mi o wykazanie absurdalności tego typu procedur sądowych. Tryb wyborczy podobnie, jak słynne sądy dwudziestoczterogodzinne jedynie na pozór służą państwu prawa. A bynajmniej efekty uregulowanych w ten sposób mechanizmów procesowych nie są jednoznaczne. Z merytorycznego punktu widzenia ważną cezurą jest tu czas. Czy w tak krótkim terminie może się udać przeanalizować wszystkie ważne wątki konkretnej sprawy? A co z zagadnieniami złożonymi, wielowątkowymi, gdzie wypadałoby zasięgnąć ekspertyz fachowców, przesłuchać biegłych? Konia z rzędem dla tego sędziego, który będzie potrafił taką sprawę prawidłowo rozpoznać. Wątpliwości zawsze pozostaną. A wątpliwości nie służą praworządności.
Dziś publicyści śmieją się w głos z sądowego sporu Kaczyński-Komorowski, twierdząc, iż ustalanie przez wymiar sprawiedliwości poglądów Platformy Obywatelskiej jest kuriozalne. Pełna zgoda! Ale z Bogiem sprawa, gdy sąd musi ustalać poglądy polityków. W moim przypadku było jeszcze śmieszniej. Sąd musiałby ustalać, czy posłowie z prowincji są „pierdołowaci”, czy „niepierdołowaci”, gdybym nie oszczędził mu tej przyjemności.
Najbardziej rozbawiła mnie odpowiedź posła Hofmana na mój pozew. Rozbawiła, a jednocześnie zbulwersowała. Parlamentarzysta PiS – partii, która jawnie opowiadała się przeciwko nepotyzmowi i korupcji – sugerował w niej, że posłowie z prowincji są faktycznie "pierdołowaci". Oczywiście wprost takie stwierdzenie nigdzie nie padło, ale pośrednio czuć je było bardzo mocno między wierszami… Poseł powołał się na fakt swoich doświadczeń, twierdząc, iż poseł z Warszawy może więcej, bo zna kogo trzeba i posiada odpowiednie „przebicie”. Szczerze mówiąc zapachniało mi to wówczas koneksjami, partyjnictwem, a nawet nepotyzmem.
Zapytałem podczas przesłuchania o ten kontrowersyjny wątek posła PiS z prowincji Zbigniewa Dolatę (Gniezno). Liczyłem, że pokaże kawałek osobowości i temu zaprzeczy. Dolata najwyraźniej bał się jednak Hofmana, który jest dobrze „poukładany” w Warszawie z kim trzeba. A używając przecież logiki Hofmana – Dolata to tylko poseł z prowincji, a więc „pierdołowaty”. Na pytanie, czy lokalni parlamentarzyści rzeczywiście mogą mniej, odpowiedział, że to kwestia ocenna. Czyli wprost nie zaprzeczył skandalicznej argumentacji Hofmana.
Inny poseł PiS Alfred Budner – zabiegający wówczas o względy Jarosława Kaczyńskiego i startujący do sejmu z listy PiS – zachował się mądrzej. Wyczuł, w jak kłopotliwej może zostać postawiony sytuacji i do sądu w ogóle nie przyszedł.
Całą sprawą najbardziej chyba była zniesmaczona Pani sędzia prowadząca przewód. Wiedziała jaki może być rezonans tej sytuacji. Wyprosiła z sali wszystkich dziennikarzy i naciskała na ugodę. Zgodziłem się pod warunkiem, że Hofman przyzna w treści ugody, iż nie uważa kandydatów z prowincji za „pierdołowatych”. Swój cel osiągnąłem, bo udało mi się ewidentnie pokazać absurdalność tego typu procedur sądowych.
Kazus sporu o prywatyzację służby zdrowia pokazuje, iż w trakcie kampanii wyborczych sądy mogą być instrumentalizowane przez poszczególnych polityków, inicjujących poprzez pozwy sprawy absurdalne, których nie da się rozstrzygnąć. Tym razem jednak Bronisław Komorowski pomylił się licząc, że znajdujący się pod resortową kontrolą PO wymiar sprawiedliwości przyzna mu rację. Komorowski chciał po prostu upokorzyć Kaczyńskiego, zrobić z niego kłamcę. Tymczasem Kaczyński w przeszłości mówił o wiele gorsze rzeczy i jakoś nikt go za to do sądu nie pozywał. Ta okoliczność doskonale pokazuje jakie są intencje pozwu Komorowskiego.
Romano Manka-Wlodarczyk
Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka