Nie przeceniałbym sukcesu Grzegorza Napieralskiego, a szczególnie trwałości uzyskanego przez niego poparcia. Oczywiście Napieralski osiągnął sukces, ale w kategoriach tu i teraz. Przyszłość lewicy i kwestia jej przywództwa jest nadal sprawą otwartą.
W roku 2000 Andrzej Olechowski uzyskał w wyborach prezydenckich ponad 17 proc. Co z tej puli dziś pozostało?! Prawie nic. Pięć lat później Marek Borowski dostał 10.33. Gdzie jest dzisiaj Marek Borowski?! Miłość elektoratów nie jest w Polsce długotrwała. Otrzymane poparcie może mieć charakter czasowy, wynikać z chwilowej koniunktury i w zasadzie niczego nie oznaczać. Robienie zatem z Napieralskiego zwycięscy długofalowego jest przedwczesne.
Napieralski „wstrzelił” się w pewien układ struktury wyborczej i głównie to zadziałało na jego korzyść. Zebrał głosy ludzi nie chcących wchodzić w spór PO z PiS-em, w tak zwaną „wojnę Polsko-Polską”. Odebrał sporo potencjalnych wyborców Platformie, która wystawiła niezbyt dla elektoratu lewicowego atrakcyjnego kandydata. Komorowski jest z jednej strony konserwatywny, a z drugiej politycznie enigmatyczny. Wsparcie Cimoszewicza niewiele pomogło, niewykluczone, że nawet zaszkodziło…
Ale kompania Napieralskiego miała i pewne plusy. Była inna niż pozostałych pretendentów i to jej największy atut. Kandydat SLD „pojechał” trochę na młodości, trafił do ludzi młodych. Nie musi to być jednak wcale dla regresu lewicy punkt zwrotny. Wyborcze poparcie przy utrzymaniu ostrej polaryzacji PO-PiS może być trudne do utrzymania.
Wielu fachowców zastanawia się, komu poparcia udzieli Napieralski? Pytanie precyzyjniejsze brzmi – na kogo zagłosuje jego elektorat? Sondaże preferencji wyborców poszczególnych kandydatów pokazują, że na Komorowskiego. Ale sondażom w Polsce – co dobitnie pokazała pierwsza tura wyborów – nie można wierzyć. Jeżeli aż 1/3 osób popierających Napieralskiego twierdzi, że poprze Jarosława Kaczyńskiego, to znaczy, że w rzeczywistości, przy urnach będzie co najmniej pół na pół.
Grzegorz Napieralski ma do rozstrzygnięcia trzy podstawowe dylematy. Pierwszy – polityczny, sprowadza się do pytania, co mu się bardziej opłaca? Słusznie wczoraj zauważył Leszek Miller, w wieczorze wyborczym TVN, że polityka to pewnego rodzaju "targ". W tym "targu" dla Napieralskiego najkorzystniej jest nie popierać nikogo.
Drugi dylemat, to kultura. Tu zdecydowanie bliżej kandydatowi SLD do Bronisława Komorowskiego. Obaj mogliby się spotkać choćby na płaszczyźnie in vitro. Ale z drugiej strony dla Komorowskiego to ryzykowana gra. Drażnienie konserwatywnego elektoratu.
Trzeci dylemat stanowi polityka socjalna. Napieralski opowiada się za lewicą społeczną, a nie „kawiorową”. W kontekście więc ewentualnego przekazania głosów na któregoś z kandydatów walczących w drugiej turze „wrzutka” PiS-u na temat prywatyzacji służby zdrowia może mieć znaczenie. W tym sensie, że trudniej będzie Napieralskiemu poprzeć Komorowskiego.
A jak łatwo przejąć elektorat o poglądach lewicowych, w konotacji socjalnej najlepiej pokazuje fenomen byłego województwa konińskiego. Przez całe lata dziewięćdziesiąte i na początku dwutysięcznych był to jeden z największych bastionów SLD. Swego czasu mówiło się nawet o „czerwonym zagłębiu. Dziś przekonująco wygrywa tam Jarosław Kaczyński. Wyborców lewicowych o poglądach socjalnych może być łatwiej przejąć kandydatowi PiS. To pewien paradoks, ale w praktyce tak właśnie jest.
Romano Manka-Wlodarczyk
Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka