Nie mam wątpliwości, że Jarosław Kaczyński instrumentalizuje tragedię smoleńską, a jego wywiad dla Gazety Polskiej jest początkiem propagandowego projektu pod tytułem „wybory parlamentarne 2011”. Nie mam jednak też złudzeń, iż fakty o których mówi lider PiS-u dysponują walorem prawdy, a żenujący wyścig dwóch konkurencyjnych delegacji na miejsce katastrofy miał naprawdę miejsce. To pokazuje skalę cynizmu jaka występuje w polskiej polityce.
Byłem naiwny, bo przez chwilę żywiłem nadzieję, że tragedia w Smoleńsku zakończy w naszym życiu publicznym pewien etap, że zabliźnią się bolesne, polityczne rany, że przyjdzie czas pojednania i realnej, konstruktywnej polityki. Niestety wydarzenie to jest już dzisiaj historycznym „rowem”, który w miarę upływu czasu może się pogłębiać. Obydwie strony stojące po politycznej barykadzie rozgrywają Smoleńsk dla doraźnych, koniunkturalnych celów. Jest im to na rękę, bo odwraca uwagę od rzeczywistych problemów.
Polska elita polityczna znów nie zdała egzaminu z pragmatyzmu oraz dojrzałości. A „oblanie” tego egzaminu może mieć w przyszłości dramatyczne konsekwencje. Jeżeli wydarzenie o takim ciężarze gatunkowym, jak tragedia smoleńska nie było w stanie wyzwolić w politykach choćby odrobiny pozytywnych emocji, doprowadzić do refleksji nad dotychczasowymi działaniami, zrodzić postaw zorientowanych na dialog, to oznacza, że rodzimy, polski establishment nie jest w stanie kreować odpowiedzialnej polityki i rozumować w kategoriach dobra wspólnego.
Problem jest głębszy… W politykach ujawniła się mentalność boiskowych chuliganów, brutalnych, cynicznych pseudokibiców, którzy zawierają pokój, gdy jest to modne, gdy umiera papież, by po chwili kiedy zmieni się koniunktura znów walczyć na siekiery. Jak małostkowe są – wszystkie te wojny o krzyż, o zdjęcia zmarłych posłów w sejmie, o nadawanie ulic na cześć prezydenckiej pary. Poważni ludzie nigdy nie zniżają się do dyskusji na takim poziomie.
Było pewne, że Jarosław Kaczyński otworzy kiedyś tą swoistą „puszkę Pandory”, że sięgnie po retorykę martyrologiczną, że spróbuje obarczyć rząd Donalda Tuska odpowiedzialnością za tragedię smoleńską. Mówienie, iż Kaczyński "nie gra" tym tematem politycznie, gdyż nie użył go w kampanii prezydenckiej jest zwykłą hipokryzją. Kaczyński "gra" subtelnie. Wybory prezydenckie to nie była jego najważniejsza kampania. Najważniejsza kampania rozpoczyna się dopiero teraz, a jej stawką jest walka o realną władzę, a nie o "Pałac i żyrandole". Na tym polega ten socjotechniczny zabieg, że zrezygnowano z dyskusji o Smoleńsku w ferworze wyborów prezydenckiej, aby stworzyć mylne wrażenie, iż sprawa ta nie jest wykorzystywana politycznie i aby zbudować "alibi" na wprowadzenie jej do debaty publicznej przed wyborami parlamentarnymi. Kaczyński powie – czego ode mnie chcecie, przecież zawiesiłem ten temat, gdy kandydowałem na prezydenta, ale dłużej już czekać nie mogę, muszę o tym powiedzieć całemu światu.
Swoją drogą tylko pogratulować zmiany wizerunku. Wywiad dla Gazety Polskiej nie jest – uzasadnionym w takich przypadkach – pytaniem o postępy śledztwa, w zakresie katastrofy smoleńskiej. Gdyby tak było nikt nie mógłby mieć pretensji. Ale tam pojawiają się (i to wcale nie miedzy wierszami) pośrednie oskarżenia. Kaczyński formułuje insynuacje, wskazuje winnych, odwołuje się do odpowiedzialności politycznej. Jednak jego opis sytuacji jest wybiórczy i subiektywny, przesiąknięty ocenami. Kaczyński wzruszająco opowiada, jak to rząd Tuska utrudniał mu podroż do Smoleńska i ścigał się z nim podczas wyprawy na miejsce katastrofy. Ale nie w wystarczającym stopniu uwypukla fakt, iż ten sam rząd chciał go zabrać na pokład samolotu. Dlaczego Kaczyński nie przyjął tego zaproszenia? Jakaś kalkulacja (polityczna lub emocjonalna) wzięła tu górę.
Jarosław Kaczyński: „To była zresztą jakaś kompletna paranoja. Bo jeśli premier polskiego rządu ścigał się ze mną, kto pierwszy dojedzie do miejsca katastrofy, to widocznie szczególnie zależało mu, by się tam pokazać.”
Ale Kaczyński odrzucając zaproszenie delegacji rządowej na pokład samolotu, izolując się od Donalda Tuska też chciał coś w ten sposób pokazać, zademonstrować, przekazać jakiś komunikat.
Jednak najgorsze jest to, że wypowiedzi Kaczyńskiego prawdopodobnie mają pewną obiektywną podstawę. Tusk wbrew ciepłemu image, jakie kreują mu pr-owcy PO jest politykiem zaciętym i złośliwym. Wcześniejsze sytuacje z odmawianiem udostępnienia prezydentowi samolotu na szczyt Unii Europejskiej, organizowaniem konkurencyjnych obchodów ważnych uroczystości, raczej uprawdopodabniają wersję Kaczyńskiego, że i podróż do Smoleńska w chwilę po katastrofie mogła być traktowana instrumentalnie i stać się elementem politycznej rozgrywki.
To pokazuje z jak małymi politykami (po obydwu stronach) mamy do czynienia, jak niepoważni, niehonorowi są to ludzie i jak bezrefleksyjnie przychodzi im stosować bezduszny, obłudny cynizm, nawet w obliczu tak wielkiego dramatu, jakim była katastrofa smoleńska. Politycy, którzy nie potrafią wznieść się ponad polityczne podziały, wyciszyć doraźnych konfliktów i sporów, budować dialogu oraz kompromisu, tym bardziej w momencie wielkiej tragedii narodowej – nie posiadają żadnych kwalifikacji aby zajmować się polityką i powinni z niej raz na zawsze odejść.
Romano Manka-Wlodarczyk
Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka