W polityce podobnie, jak w ekonomii pozycja poszczególnych podmiotów może być funkcją czynników spekulacyjnych, a więc nieobiektywnych, nietrwałych, nie posiadających oparcia w odpowiedniej strykturze, czy jakości działania. Może być to efektowna socjotechnika, uprawianie propagandy sukcesu, oddziaływanie zewnętrznych bodźców koniunkturalnych, czy też przypadkowy splot różnego rodzaju okoliczności.
Od prawie trzech lat na polskiej scenie politycznej prymat wiedzie Platforma Obywatelska. Ale nie jest to wynik jej realnej siły. PO nie czerpie swojej pozycji z realnej struktury, czy wysokiego poziomu jakości rządzenia. Nie jest to ugrupowanie silne kadrowo, merytorycznie, czy intelektualnie. Realnie nie dysponuje przekonującym zapleczem strukturalnym. Ale na jej korzyść pracuje polityczna koniunktura, zbieg rozmaitych wydarzeń i prowadzone na wielką skalę działania spekulacyjne. W gruncie rzeczy poczynania sporej części mediów, znacznego obszaru szeroko rozumianego show-biznesu, czy całej sfery przedstawicieli czołowych ośrodków badania opinii publicznej mają charakter spekulacyjny, wirtualny ale wtórnie stają się realne, gdyż projektują ludzką świadomość. Używając typologii Marksa – nadbudowa dominuje nad rzeczywistością, ale w ostatecznej fazie staje się przestrzenią realną, bo w sposób nienaturalny kreuje rzeczywistość.
Jednak problem jest o wiele głębszy. W całym polskim dwudziestoleciu przemian nie wykrystalizowała się trwała struktura sceny politycznej. Prawie wszystkie partie były doraźnymi, abstrakcyjnymi bytami, pompowanymi niczym balon na zasadzie socjotechnicznej spekulacji. Jedynie SLD, PSL, czy w czasie swojego zaangażowania politycznego NSZZ „Solidarność” legitymowały się jakimś realnym oparciem w ośrodkach terytorialnych, w względnie silnym (jak na polskie warunki) zapleczu terenowych działaczy. Warto zwrócić uwagę, że licząc od momentu startu polskich przemian na scenie politycznej przetrwały jedynie dwa ugrupowania – skorumpowane, napędzane siłą czynników nomenklaturowych SLD oraz partykularny, cementujący niezbędne reformy w obszarze polskiej wsi PSL. Inne byty polityczne równie szybko znikały, jak pojawiały się w głównym nurcie dyskursu publicznego. Były czystymi abstrakcjami.
Można byłoby długo o tym mówić... Jedak trzeba rozróżnić jedną podstawową rzecz. W polityce podobnie jak i w ekonomii czym innym jest marketingowy wizerunek, a czym innym marka... Pierwszy element może na krótką metę istnieć w oderwaniu od realnej rzeczywistości, być tworem działań czysto marketingowych, reklamowych, spekulacyjnych; drugi musi zostać pozytywnie zweryfikowany w rzeczywistości, funkcjonować w wymiarze realnym i gdy nabierze odpowiedniej wartości staje się niezależny od reklamy. Są liczne przykłady takiego stanu rzeczy – słynnego samochodu mercedes można w ogóle nie reklamować, a i tak będzie on się cieszył dużym popytem na rynku; podobnie piłkarze Fc Barcelona – grają bez reklamowych napisów na koszulkach i zawsze oklaskują ich pełne trybuny kibiców. Bo w tych przypadkach decyduje potwierdzona w rzeczywistości marka.
Ale sęk w tym, że czołowe polskie ugrupowania polityczne nie posiadają marki. Za nakładami poczynań wizerunkowych, pr-owskich (których eskalacja jest jeszcze dodatkowo napędzana absurdalną ustawą o finansowaniu partii politycznych) nie idzie realna jakość prowadzonej polityki. Częste fluktuacje na polskiej scenie politycznej zachodzą tak szybko, dlatego, że poszczególne byty nie posiadają oparcia w realnej rzeczywistości. Wytwarza się jakiś spekulacyjny, wirtualny, socjotechniczny wizerunek, a potem w zderzeniu z realną rzeczywistością, praktyką dnia codziennego ulega on dewaluacji. W Polsce wizerunki najważniejszych ugrupowań dewaluują się równie szybko, jak kurs złotego w czasach PRL-u. Nie istnieje partia, która utrzymałaby względnie wysoki poziom notowań popularności w całym dwudziestoletnim okresie przemian, a niewiele jest takich, które w ogóle utrzymały się na rynku.
Różny może być dystans pomiędzy wymiarem marketingowym a sferą realnej rzeczywistości, pomiędzy aspektem socjotechnicznym a potwierdzoną w rzeczywistości jakością działania, pomiędzy sferą reklamy a rzeczywistą, pozytywnie zweryfikowaną marką. Jednak w przypadku Platformy Obywatelskiej jest to dramatyczna przepaść. Można powiedzieć, że jest to ugrupowanie istniejące jedynie na poziomie wirtualnym, realnie nie przedstawia żadnej wartości, nie stoi za nią jakakolwiek realna siła, zaplecze struktur terytorialnych, czy potencjału intelektualnego. Jest to partia ze wszech miar słaba, wznosząca się na glinianych fundamentach. Ale silnie napędzana czynnikami pr-owskimi i utrzymywana na czele sondaży opinii publicznej dzięki kulturowemu zwarciu z PiS-em. Zdecydowana większość elektoratu PO wybiera to ugrupowanie w obawie przed recydywą zdeprecjonowanej medialnie IV Rzeczpospolitej. Decydujące więc są negatywne, destruktywne przesłanki aktu głosowania, a to jest sytuacja szkodliwa dla całej demokracji, procesu pozytywnego wartościowania debaty publicznej.
Jednak jest jedna fundamentalna prawidłowość. Czym większy rozziew pomiędzy jakością socjotechniczną a jakością pragmatyczną, pomiędzy sferą nominalną a realną, pomiędzy reklamą a marką, pomiędzy spekulacją a realnym działaniem – tym większa dynamika upadku... Siła Platformy Obywatelskiej jest czysto nominalna, papierowa, wirtualna. Ale działa tu jeden niezwykły precedens. Regres społecznej popularności PO już dawno by się rozpoczął, gdyby nie istnienie pewnego kulturowego kontekstu, którym jest PiS. Paradoksalnie to obecność na scenie politycznej Jarosława Kaczyńskiego stanowi najlepszą gwarancję sukcesów Platformy. Czasami ma się wrażenie, że Kaczyński i Tusk zawarli wile lat temu układ, podobny do znanego z psychologi paradygmatu złego i dobrego policjanta. Kaczyńskim jest tym złym, który zapewnia Tuskowi sympatię konwersowanego podmiotu, ale w praktyce Tusk może być jeszcze gorszy...., ale adresat publicznego przekazu o tym nie wiem. Oczywiście życie jest zbyt bardzo skomplikowane, aby zastosować taką wyrafinowaną grę, tym bardziej gdy rzecz dotyczy wymiaru polityki, jednak główny algorytm, jaki decyduje o kształcie polskiej sceny politycznej jest podobny.
Dlaczego poparcie Platformy Obywatelskiej w ostatnim czasie spadło tak gwałtownie? Być może jest to refleks głębszego procesu. Gdy przeanalizujemy różne aspekty życia, przekonamy się, że określona hegemonia może trwać jedynie do pewnego momentu. W sukurs idzie nam piosenka nieżyjącej polskiej gwiazdy Anny Jantar, która śpiewała, że nic nie może przecież trwać wiecznie. Zawsze (prędzej lub później) przychodzi syndrom pewnego wypalenia, zmurszałości struktur, rozłogów. Dominacja – jeżeli zachodzi w konwencji absolutnej – po pewnym czasie staje się czynnikiem destruktywnym. I Platforma Obywatelska (a konkretniej rzecz ujmując jej supremacja na scenie politycznej) również nie będzie trwała wiecznie, a beneficjentem jej upadku będzie ten, kto zdoła utrzymać się w orbicie jej kontekstu, kto dotrzyma jej kroku. Tym bardziej, że PO jest ugrupowaniem o strukturze w pewnym sensie hybrydowej, rozciągłej, pluralistycznej, a w takich sytuacjach trudno utrzymać równowagę rozmaitych interesów na dłuższą metę. Przyrost grup beneficjentów rządzenia piętrzy frustrację w szeregach tych, którzy w niedostatecznym stopniu, albo w ogóle konsumują władzę.
I można powiedzieć, że to jest pewne socjologiczne tło całej sytuacji. Ale są również przesłanki bezpośrednie. Uderzenie w OFE stanowi wejście w obszar konfliktu z dwoma relatywnie naturalnymi dla PO kategoriami wyborców. Po pierwsze jest to naruszenie interesów dużej części inwestorów giełdowych, a więc ludzi bogatych, naturalnych wyborców PO. Po drugie sięgnięcie po pieniądze przyszłych emerytów, czyli ludzi zaliczanych w stratyfikacji wyborczej do młodych pokoleń, którzy do tej pory głosowali zazwyczaj na PO. Po trzecie świadomość społeczna ulega pewnej ewolucji – ludzie zaczynają powoli rozumieć, że skuteczne rządzenie nie polega na ubieraniu kolorowych krawatów, uśmiechaniu się do wyborców, czy machaniu chorągiewkami, tylko na prowadzeniu realnej, pragmatycznej polityki i podejmowaniu najważniejszych wyzwań.
Polityk musi posiadać wizję przyszłości, a sęk w tym, że Donald Tusk jej nie ma. Polityka Platformy Obywatelskiej jest czysto powierzchowna i skuteczna na krótką metę. Można z dość dużą dozą pewności prognozować, że w dłuższym horyzoncie czasowym (aczkolwiek być może w przeciągu dwóch, trzech lat, choć nie wykluczone jest również, że proces ten zmaterializuje się szybciej) PO będzie tracić. Ewolucja społecznej świadomości, wychodzenie z pewnego rodzaju psycho-społecznej inercji zadziała na niekorzyść Platformy. A klęskę PO zdyskontuje ten, kto utrzyma się za jej plecami (używając żargonu kolarskiego – „usiądzie jej na kole”), kto utrzyma, bądź wejdzie w funkcję jej politycznego, czy ujmując to w szerszym wymiarze kulturowego kontekstu. Będzie to albo PiS, albo SLD, albo jakaś całkowicie nowa siła polityczna. Warto jest również brać pod uwagę i antycypować rolę, jaką w coraz większym stopniu chce odgrywać niezależnie od PO – prezydent Bronisław Komorowski. Jest on najwyraźniej zainteresowany budowaniem własnego nie redukowalnego do Platformy ośrodka politycznego.
Roman Mańka
Opublikowano "Warszawska Gazeta" - 4 lutego 2011 r.
Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka