Część środowisk próbuje lansować przyszłą koalicję PO-SLD. Ale stratedzy obydwu ugrupowań myślą jak taki wariant „ominąć”. Dla każdej ze stron utworzenie wspólnej konfiguracji rządowej może być śmiertelnie niebezpieczne.
Dylemat Napieralskiego polega na sytuacji, iż funkcjonuje on w warunkach ograniczonego manewru. Jeżeli pójdzie na historyczny kompromis i zawsze koalicję z Platformą Obywatelską, to na dłuższą metę przegra. Jeśli ułoży się z PiS-em, to czeka go jeszcze gorszy los. Szansą dla SLD jest dalsze pozostawanie w opozycji. Paradoksalnie SLD posiada ograniczoną zdolność koalicyjną, ale nie w sensie możliwości zawarcia takiego czy innego sojuszu (tak jak PiS), lecz w sensie racjonalności jego ewentualnych korzyści. Liderzy SLD muszą mieć świadomość, że stracą zarówno na koalicji z Platformą, jak i z PiS-em. W tym kontekście błędna jest doktryna Leszka Millera, który jest przeciwny stosowaniu polityki równego dystansu. Dla SLD szansą jest właśnie polityka równego dystansu.
Z drugiej strony koalicji z lewicą chce za wszelką cenę uniknąć Platforma Obywatelska. Dla PO (choć ideologicznie w wielu miejscach spójny) alians z SLD mógłby być zbyt ryzykownym przedsięwzięciem, tworzyłby bowiem układ (nie lubię tego słowa, ale użyjmy go tutaj) wybitnie salonowy, skojarzony z duchem czynników mainstreamowych TVN-u, czy Gazety Wyborczej. W takich warunkach mógłby zyskiwać PiS, gdyż powstałby dla tego ugrupowania korzystny kontrast. Dlatego przede wszystkim z przyczyn taktycznych ewentualna koalicja PO z SLD będzie trudna.
W perspektywie zbliżających się wyborów parlamentarnych można rozważać dwa główne warianty. Jest wysoce prawdopodobne, iż w obydwu przypadkach pomimo braku trwałych, obiektywnych podstaw wygra Platforma Obywatelska. Ale jest pytanie o skalę zwycięstwa i jego kontekst. Jeżeli PO wygra zdecydowanie, do sejmu wejdzie PSL i PJN, to wówczas obecny układ rządowy przy kosmetycznych tylko modyfikacjach się utrzyma. Jeśli zaś PO wygra nieznacznie, a do parlamentu nie wejdą ani PSL, ani „pjonki” (bez urazy), albo wejdą na niskich – niewystarczających do utworzenia koalicji rządowej pułapach społecznego poparcia – to wówczas Donald Tusk będzie miał problem.
Na czym polega komfort Napieralskiego i kiedy może on rozdawać karty? Największym sprzymierzeńcem Napieralskiego jest czas. Jest on człowiekiem politycznie młodym, a więc nie musi jeszcze w tych wyborach grać o najwyższą stawkę. Zwycięstwem Napieralskiego będzie już samo poprawienie wyniku swojej partii o 2 albo 3 proc i tym samym utrzymanie w niej przywództwa. Wydaje się, że ten scenariusz jest politycznym minimum SLD. Ale w przypadku, gdyby Platformie i jej sojusznikom zabrakło parlamentarnych szabli – Napieralski może rozdawać karty. I to jest właśnie scenariusz dla PO najbardziej niebezpieczny.
Po wyborach parlamentarnych Grzegorz Napieralski może zrobić trzy rzeczy. Są trzy możliwe scenariusze rozegrania sytuacji. Pierwszy wariant mieści się w optyce koalicji z PiS-em. Jeżeli Napieralski całkowicie oszalał, to pójdzie na taki układ. Jednak będzie to ostateczny koniec – zarówno SLD, jak i PiS-u. W SLD widać czasami skłonność do takiej koalicji, ale tak zwany salon by Sojuszowi tego nigdy nie wybaczył.
Drugi wariant popularny w środowiskach mainstreamowych i politycznie poprawny, to koalicja SLD-PO. Jeżeli Napieralski jest głupi, albo przynajmniej politycznie naiwny, to – dla kilku rządowych stanowisk – zawrze z Platformą sojusz. Jednak rachunek polityczny wystawiony z tytułu tego typu mezaliansu może być bardzo kosztowny. SLD utraci swój naturalny, socjalny elektorat, aczkolwiek kulturowo mogłaby to być konfiguracja spójna.
Najkorzystniejszy scenariusz dla SLD oznacza wepchnięcie PO w koalicję mniejszościową i merytoryczne punktowanie poczynań rządu, ewentualnie gra na przyspieszone wybory. Wówczas w perspektywie dwóch, trzech najbliższych lat Sojusz stałby się silnym graczem na scenie politycznej. Będzie to jednak trudne, gdyż w SLD czuć silne parcie na rządowe stanowiska, czy eleganckie, służbowe limuzyny.
Możliwy jest jeszcze wariant w poprzek układu partyjnego. W Polsce ciągle nie docenia się roli prezydenta Bronisława Komorowskiego oraz politycznego ośrodka, jaki usiłuje on wokół siebie budować. A Komorowski wyraźnie gra na redukcję pozycji Donalda Tuska i powstanie jakiejś nowej politycznej siły na podstawie kawiorowej części SLD (środowisko prezydenta Kwaśniewskiego) oraz postudeckiego nurtu w Platformie Obywatelskiej. Po najbliższych wyborach parlamentarnych taki scenariusz się jeszcze nie zrealizuje, ale jest on możliwy w przyszłości, w trakcie najbliższej kadencji sejmu.
Aby w Polsce nastąpiła trwała rekonfiguracja sceny politycznej najpierw musi dojść do wielkiego politycznego wybuchu. Przede wszystkim musiałby się rozpaść Platforma Obywatelska. W takiej sytuacji najprawdopodobniej doszłoby do połączenia lewicowej części PO z liberalną częścią Sojuszu w nową lewicowo-liberalną formułę. Z drugiej strony po połączeniu resztek PO, części PiS-u, PJN i innych partii powstałby formacja liberalno-konserwatywna. Taka polaryzacja byłaby odzwierciedleniem zasadniczego kulturowego podziału, jaki istniej w polskim społeczeństwie, a także (w jakimś stopniu) podziałów historycznych.
Roman Mańka
Opublikowano: „Gazeta Finansowa” – nr 8, 25 lutego – 4 marca 2011 roku
Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka