Kurier z Munster Kurier z Munster
3176
BLOG

Kazus Wiplera do Trybunału Konstytucyjnego!

Kurier z Munster Kurier z Munster Polityka Obserwuj notkę 55

Pokaż profilPrzypadek odejścia posła Przemysława Wiplera z PiS wiele daje do myślenia. Publicyści zachodzą w głowę, czy w tej sytuacji, deklarujący się jako republikanin, młody polityk powinien zrezygnować z poselskiego mandatu. Wiele osób odpowiada, że tak; inni, że nie. W dyskusji przywoływane są zazwyczaj argumenty etyczne, które jednak w kontekście zachowania Wiplera, wcale nie są najważniejsze.

Ten problem należy postawić inaczej: nie chodzi o to czy Wipler powinien zrezygnować z mandatu, tylko czy jego mandat powinien zostać wygaszony obligatoryjnie, czyli z automatu?

Podobnych do Wiplera przypadków jest w polskiej polityce więcej. Zbierając je wszystkie do kupy, trzeba mocno uwypuklić aspekt prawny. Aspekt etyczny jest w tej sytuacji oczywisty – to polityczna prostytucja.

Moim zdaniem, mandaty posłów którzy opuścili szeregi swojej partii (tak jak Wipler), wchodząc wcześniej z ich list do Sejmu, wygasły. Potrafię tę tezę sensownie uzasadnić (zresztą pisałem już o tym półtora roku temu na łamach Gazety Finansowej, przy okazji transferu posła Sławomira Kopycińskiego z SLD do Ruchu Palikota: http://www.gf24.pl/6938/mandat-posla-kopycinskiego-powinien-zostac-wygaszony).

Analizując przepisy prawne można zastosować wykładnię językową, kładącą nacisk na treść, (brzmienie), danego przepisu. Tu Wipler i inni na pozór się bronią – w polskim prawie nie ma bezpośredniego zapisu, że poseł, w przypadku zmiany barw partyjnych, powinien stracić mandat. Nawiasem mówiąc, szkoda, że prawo tego typu sytuacji nie reguluje, bo wtedy sprawa byłaby oczywista.

Jednak to nic: ważniejsza od językowej jest wykładnia systemowa, analizująca sens przepisu w kontekście całego systemu prawnego; oraz wykładnia funkcjonalna, oceniająca konkretny przepis przez pryzmat pełnionych przez niego funkcji.

Otóż w tym miejscu znajduje się kluczowy wątek całej argumentacji.

Jeżeli zestawimy ze sobą ordynację wyborczą do Sejmu z ustawą o wykonywaniu mandatu posła i senatora (w części dotyczącej posłów), wówczas dojdziemy do wniosku, że pomiędzy obydwoma aktami prawnymi istnieje asymetria – ich przepisy nie są spójne, nie korespondują ze sobą.

To poważny problem, nadający się do Trybunału Konstytucyjnego. Co z tym zrobić? Apeluję do prawników konstytucjonalistów, aby się tym tematem zajęli i za pośrednictwem Salonu24 stawiam fundamentalne pytanie, czy mandaty posłów: Wiplera, Kopycińskiego i innych nie wygasły?

W wyborach do Sejmu obowiązuje system proporcjonalny. Jego logika polega na tym, że w pierwszej kolejności daje on mandat partii politycznej (a konkretnie rzecz ujmując – komitetowi wyborczemu), zaś dopiero później, osobie. O podziale mandatów decyduje parytet partyjny; głosy przelicza się na mandaty wg specjalnego algorytmu.

Również patrząc na zagadnienie od strony psychologicznej, w akcie wyborczym, wyborcy głosują kierując się w pierwszej kolejności preferencjami politycznymi. Decydujący jest czynnik polityczny, a nie osobowy. Samego kandydata głosujący często nawet nie znają.

Skoro zatem mandaty przypadają partiom politycznym, to z chwilą kiedy poseł zmienia barwy polityczne, część wyborców traci reprezentanta.

To wniosek logiczny oraz oczywisty. Polski system wyborczy oparty jest przede wszystkim na zasadzie reprezentatywności politycznej.

W tym punkcie przepisy prawa są niespójne. W przypadku odejścia posłów z formacji dzięki której zdobyli mandaty, ustawa o wykonywaniu mandatu posła i senatora działa w taki sposób jakby w Polsce, w wyborach do Sejmu, obowiązywał system większościowy (jednomandatowy). Jest to duża niekonsekwencja prawna: proporcjonalne mechanizmy wyborcze oraz jednomandatowe reguły wykonywania mandatu.

Ale na problem można spojrzeć jeszcze inaczej. Spróbujmy przeanalizować sytuację Wiplera, Kopycińskiego i innych przez per analogię.

Co się dzieje gdy poseł, nie daj Boże, umiera? Czy zarządza się wybory uzupełniające?

NIE! W jego miejsce wchodzi kolejny kandydat z tej samej listy, pod względem ilości otrzymanych głosów.

Analogicznie jest w przypadku, kiedy poseł z własnej woli rezygnuje z mandatu. Wówczas również nie rozpisuje się wyborów uzupełniających. Do Sejmu wchodzi kolega z tej samej listy, z następną ilością głosów.

Te dwa przypadki dobitnie pokazują, że w proporcjonalnym systemie wyborczym, mandaty przypadają przede wszystkim partiom.

Jednak w sytuacji gdy poseł zmienia barwy partyjne w trakcie kadencji, przepisy prawne nie idą typ tropem; wypaczając w ten sposób system proporcjonalny.

Łukasz Warzecha, jeden z apologetów posła Wiplera (nawet wpisy w S24 zamieścili w tym samym czasie, co pachnie „ustawką”) napisał coś mniej więcej takiego, że sytuacja Wiplera jest argumentem za jednomandatowymi okręgami wyborczymi.

Z całym szacunkiem dla redaktora Warzechy, ale to rozumowanie jest demagogiczne. Sęk w tym, że gdyby w Polsce obowiązywała ordynacja większościowa (jednomandatowa jest tylko jedną z jej wersji), poseł Wipler, biorąc pod uwagę poziom otrzymanego poparcia, nigdy nie zdobyłby mandatu.

Najbardziej dla posłów Wiplera, Kopycińskiego, i innych, porażająca jest matematyka. Liczby najmocniej ich pogrążają, a z drugiej strony, najlepiej powinny przemówić do wyobraźni opinii publicznej.

W okręgu warszawskim PiS uzyskał rezultat na poziomie 277 577 głosów. Wipler dorzucił do tego zaledwie 4 615 głosów (w liczbach względnych wygląda to jeszcze gorzej – tylko 1,66 proc. całej listy).

Partia Kaczyńskiego zdobyła w Warszawie łącznie 6 mandatów. Gdy podzielimy 277 577 na 6 otrzymujemy wielkość 46 262. Tyle wynosi ciężar jednego mandatu. To jego polityczna waga.

Wipler otrzymał mandat jedynie dlatego, że – mówiąc obrazowo – pożyczył głosy od Kaczyńskiego. Lider PiS po prostu wciągnął go do Sejmu.

Kto teraz będzie reprezentował wyborców głosujących na Kaczyńskiego, którzy przyczynili się w ten sposób do uzyskania mandatu przez Wiplera? Jest to nie tylko pytanie konstytucyjne, ale również z rodzaju tych, które wchodzą w rozważania nad prawami człowieka.

Jeszcze jaskrawiej wygląda sytuacja w przypadku posła Kopycińskiego. Zdobył on 16,63 proc. poparcia swojej listy. W okręgu kieleckim SLD otrzymało tylko jeden mandat poselski. W praktyce ten mandat, w przytłaczającej mierze, został uzyskany dzięki głosom które padły na innych kandydatów niż Kopyciński, umieszczonych na liście SLD w okręgu kieleckim (ta wielkość robi wrażenie, to 83,37 poparcia listy SLD).

Moje pytanie do prawników konstytucjonalistów jest następujące: kto w tej chwili w okręgu kieleckim reprezentuje wyborców SLD?

Poseł Kopyciński jest obecnie posłem zwaśnionego z SLD Ruchu Palikota.

To są właśnie te dylematy. Argumentacja prawna którą przedstawiłem jeszcze bardziej wzmacnia etyczną wymowę całej sprawy. Wipler i inni, gdyby mieli honor, rzecz w polityce unikalną, już dawno zrezygnowaliby z mandatów poselskich.

Ale, tak naprawdę, to nie jest kwestia honoru; tylko konsekwentnego, logicznego prawa. Ich mandaty, stosując systemową i funkcjonalną wykładnię przepisów prawnych, po prostu obligatoryjnie wygasły.

W tym miejscu proszę wszystkich polityków czytających Salon24, którzy zapoznali się z niniejszą publikacją, o podjęcie w tej sprawie odpowiedniej inicjatywy prawnej i ukrócenie praktyk, powszechnej w Polsce, politycznej prostytucji.

Jeżeli jesteś posłem wybranym wg zasad ordynacji proporcjonalnej i chcesz zmienić barwy partyjne: licz się z utratą mandatu.

A tu moje wątpliwości na temat systemu jednomandatowego, lansowanego mocno przez Pawła Kukiza: http://www.gf24.pl/9676/skruszyc-mur-dzielacy-wyborcow-od-politykow

Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (55)

Inne tematy w dziale Polityka