W koalicji rządowej dalej wrze. Na nic zdają się połajanki marszałka Hołowni oraz deklaracje z ust polityków Polski 2050 i PSL, że chcą, aby stabilna większość dalej pozostała. Oliwy do ognia dolewa też premier Tusk, który chce, ale w białych rękawiczkach upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: postawić na swoim w sporze w koalicji oraz nie dopuścić, a w najlepszym razie zmarginalizować zaprzysiężenie Nawrockiego 6 sierpnia. W tle tej całej awantury wyłania się jeszcze jedna postać, która z daleka obserwuje sytuację i mogę przypuszczać, że się uśmiecha.
To oczywiście Rafał Trzaskowski, który aktualnie powrócił do pracy w stołecznym ratuszu. Sądzę, że w głębi duszy cieszy się, że nie wygrał wyborów prezydenckich. To on przecież w innym przypadku stanąłby oko w oko z problemem rządowym; musiałby być tzw. łącznikiem, stabilizatorem. To przeczyłoby jego mitowi, że nie bardzo lubi się przemęczać, ale Trzaskowski nie jest raczej stworzony do takich gierek. W razie jego wygranej i tak z Hołownią mógłby być problem, z którym Trzaskowski nie wiadomo czy by sobie poradził. Kiedyś się mówiło, że to właśnie w Pałacu Prezydenckim, włodarz stolicy odnajdzie spokój i nie będzie musiał brać udziału w krajowej polityce. Teraz się okazuje, że większy spokój jest w Warszawie.
Zobaczymy co będzie dalej, ale uważam, że z każdym dniem możemy być świadkami tego, że Trzaskowski w ogóle nie miał chęci na prezydenturę. Bo może się okazać, że został do tego zmuszony.
Inne tematy w dziale Polityka