Roman Mańka (autor zdjęcia - Jerzy Mosoń)
Roman Mańka (autor zdjęcia - Jerzy Mosoń)
Kurier z Munster Kurier z Munster
3283
BLOG

Tusk nie jest Mojżeszem! Wielki exodus…

Kurier z Munster Kurier z Munster Polityka Obserwuj notkę 44

Po prawie 10 latach przynależności Polski do Unii Europejskiej rodzą się pierwsze wątpliwości, związane z obecnością naszego kraju we wspólnocie. Bilans zysków i strat nie jest jednoznaczny. Oczywiście w przekazie oficjalnym obowiązuje jeszcze narracja huraoptymistyczna – integracja europejska jest tematem tabu, czołowe media nie dopuszczają scenariusza innego niż pozytywny, jednak trzeźwo myślący analitycy dostrzegają coraz więcej zagrożeń.

Całą dyskusję na temat partycypacji Polski w UE trzeba zacząć od punktu wyjścia, czyli od postawienia pytania: czy była inna droga (?); czy można było nastawić państwo na inny kurs? Także i tu odpowiedź jest sprawą bardziej złożoną.

Apologeci integracji odpowiedzą, że „nie”. Będą przywoływać koronny (ich zdaniem) argument, że nie było alternatywy. Tyle tylko, że to my sami – a ściślej mówiąc, nasza polityka zagraniczna – po 1989 r. nie wytoczyła sobie alternatywnej ścieżki geopolitycznej. Tymczasem w geopolityce nie ma nic gorszego niż myślenie bezalternatywne.

Doświadczenia krajów takich jak Norwegia czy Szwajcaria pokazują, że sama obecność w Unii Europejskiej nie jest gwarantem dobrobytu gospodarczego. Norwegowie dwukrotnie, w latach 1972 i 1994, opowiedzieli się przeciwko instytucjonalnemu uczestnictwu we wspólnocie europejskiej; Szwajcarzy zakwestionowali w referendum już nawet samą perspektywę rozpoczęcia negocjacji w zakresie ewentualnej akcesji (77 proc. głosujących obywateli tego małego państwa było przeciw).

Norwegia jest dziś najlepszym przykładem sukcesu gospodarczego. PKB per capita wynosi tam 43 574 dolarów, co plasuje ją na trzecim miejscu w świecie. Kraj cechuje się niskim poziomem rozwarstwienia społecznego – tzw. współczynnik Giniego, mierzący amplitudę dochodów, kształtuje się w granicach 0,26, i należy do najniższych na globie.

Analogicznie Szwajcaria jest jednym z najbogatszych krajów w Europie.

Te kejsy wiele dają do myślenia. W obydwu przypadkach sukcesy gospodarcze udało się osiągnąć bez potrzeby redukowania suwerenności na rzecz superpaństwa europejskiego. Jednak te fakty są w Polsce przemilczane, gdyż stanowią niewygodną, niepasującą do obowiązującego w oficjalnym dyskursie publicznym paradygmatu, prawdę. Ale na dłuższą metę nie da jej się ukryć.

Polskim politykom zabrakło wyobraźni. Dali się ograć. A w polityce naiwność jest niewybaczalna. Jest gorsza od prostytucji.

Obecność Polski w strukturach europejskich trzeba oceniać w krótkiej i długiej perspektywie. W pierwszym wymiarze nominalnie (uwypuklam słowo: nominalnie) zyskaliśmy; w drugim, oby nie daj Boże, przegraliśmy przyszłość kolejnych pokoleń.

Polska wyszła z oparów komunizmu jako kraj zapóźniony cywilizacyjnie. Od rozwiniętych państw Europy dzielił nas ogromny dystans. Dysponowaliśmy gospodarką pogrążoną w inercji oraz zacofaną, zdezelowaną infrastrukturalnie. Nie było widoków na immanentną modernizację.

Proces naprawy państwa wyraźnie przyspieszył dzięki przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej. Ale tu właśnie jest pułapka. Większość rzeczy które w naszym kraju zrobiono wzięło się z akcesji w strukturach wspólnotowych.

Polska gospodarka osiągnęła względny wzrost nie dzięki własnej, immanentnej sile lecz determinantom zewnętrznym. Taka sytuacja musi budzić poważne obawy. „Umiesz liczyć, licz na siebie” – mówią Amerykanie.

Na linii Polska – Unia Europejska (czytaj Niemcy którzy w tej organizacji dominują) realizuje się niecodzienny transfer. Do naszego kraju płyną miliardy euro z tytułu polityki solidarnościowej, ale wypływają miliony osób – tych najbardziej cennych: najbardziej mobilnych, przedsiębiorczych, oraz najzdolniejszych.

W aspekcie demograficznym Polska tonie. Proces ten najsilniej uderzył w populację małych i średnich miast, gdzie nie ma perspektyw na godziwe życie. Duże aglomeracje jakoś sobie radzą.

Kto będzie pracował na przyszłość Polski, skoro wiele młodych osób już wyjechało?

Z Unii Europejskiej dostajemy „ochłapy” (celowo w tym miejscu przejaskrawiam problem, bo w praktyce te pieniądze mają swoją wartość), ale w zamian oddajemy/sprzedajemy najcenniejszy z współcześnie możliwych kapitałów – potencjał ludzki. Z punktu widzenia przyszłości państwa jest to kapitał bezcenny. Nie da się go zastąpić jakimkolwiek ekwiwalentem pieniężnym.

Za kilka lat Polska przestanie być beneficjentem netto. Do wspólnotowego budżetu trzeba będzie asygnować więcej środków niż się z niego otrzyma. Wtedy żarty się skończą.

Patrzę na miasto w którym się urodziłem – Koło w woj. wielkopolskim. Podobnych miejsc są w Polsce setki. Na przestrzeni zaledwie 10 lat (opierając się jedynie na danych oficjalnych) to miasto straciło półtora tysiąca mieszkańców: w roku 2000 mieszkało tam 24 518 osób, a dziewięć lat później, już tylko 22 965.

To są jedynie dane formalne. Nienotowana w statystykach rzeczywistość wygląda kilkakrotnie gorzej.

Uderzającym doświadczeniem poznawczym jest wędrówka po portalach społecznościowych (fb albo zapomnianej już niecko nk). Każdemu zainteresowanemu polecam tego rodzaju eksperyment intelektualny. Na wielu profilach przy nazwisku użytkownika widnieją dwie miejscowości – polska łamana przez zagraniczną. I to jest prawdziwa skala dramatu.

Dlaczego miasta takie jak Koło nie rozwijają się?

Przyczyn jest jak zawsze cała masa. Wiele osób ma pretensje do władz samorządowych, które nie posiadają dobrego pomysłu na rozwój oraz promocję wspólnot municypalnych. Hołduje się różnego rodzaju wyświechtanym ideom w rodzaju: rondo, market, czy galeria. Jednak z drugiej strony, co Ci biedni samorządowcy mają zrobić?!

Przyczyny anihilacji tzw. polski powiatowej są głębsze, i wynikają z globalnego kontekstu. W sposób ogólny opisał je wiele lat wcześniej Thomas L. Friedman, w książce pt. „Zrozumieć globalizację. Lexus i drzewo oliwne”.

Aby poradzić sobie w epoce globalizacji trzeba umiejętnie pogodzić Lexusa z drzewem oliwnym, czyli wymiar nowoczesności z wymiarem tradycji; aspekt globalny z aspektem lokalnym. Ale tego rządzący Polską politycy kompletnie nie pojmują.

Paradoksalnie czynniki które mogły być dla małych i średnich miast (takich jak Koło) sprężynami rozwojowymi, a więc wejście Polski do Unii Europejskiej oraz budowa autostrady, stały się hamulcami wzrostu.

Moment przystąpienia naszego kraju do struktur wspólnotowych jest tu istotną cezurą. Pociągnął on za sobą otwarcie rynków pracy (np. w Wielkiej Brytanii) i znalezienie się Polski w strefie Schengen, czyli obszaru swobodnego przepływu osób, co nastąpiło na przestrzeni 2007 i 2008 r.

Dla miast takich jak Koło oznaczało to początek końca – demograficzną katastrofę.

Jest jakościowa różnicą pomiędzy emigracją Polaków z lat 90. a tą z okresu drugiej połowy lat dwutysięcznych, po wejściu Polski do Unii Europejskiej.

Kiedyś był to proces czasowy (incydentalny), ludzie wyjeżdżali zagranicę z myślą powrotu; i później wracali, przywożąc ze sobą oraz „pompując” w polską gospodarkę kapitał finansowy; przy okazji pomnażając go często w ramach przedsiębiorczości. Obecnie wyjeżdżają na zawsze, bezpowrotnie wywożąc potencjał demograficzny, pracowniczy, oraz intelektualny.  

Jakie z tego wynikają wnioski?

Opłaca się z Unią Europejską blisko współpracować (tak jak wspomniane wcześniej Norwegia i Szwajcaria); być w niej już niekoniecznie.

W normalnej sytuacji gospodarczej, determinanta taka jak uzyskanie swobodnej możliwości komunikacji oraz transportu, poprzez wybudowanie autostrady, daje małym miejscowościom „paliwo” do wzrostu. Wzmaga się aktywność gospodarcza, przychodzi zewnętrzny biznes zachęcony ekspansją na rynek konsumencki, mieszkańcy znajdują na lokalnym obszarze zatrudnienie i odprowadzają podatki do budżetu pastwa, co wtórnie jeszcze bardziej napędza gospodarkę.

Czyli, tak jak chciał Friedrich von Hayek, wzburzone w wielkich metropoliach bogactwo wylewa się na ich otoczenie. Wg tego schematu, dobrobyt Warszawy czy Poznania powinien promieniować na Słupcę, Konin, Koło, Kłodawę, czy Kutno.

Tymczasem tam mamy do czynienia z biedą oraz nędzą. W Polsce ta zasada nie działa.

W przypadku małych i średnich miast wybudowanie autostrady a także przystąpienie do Unii Europejskiej zadziałało jako precedens w drugą stronę. Wydarzenia te sprowadziły odwrotne konsekwencje w stosunku do tych których się wiele osób spodziewało.

Dziś jest już chyba za późno aby uratować sytuację. Dramatyczny w skutkach dla polskiej gospodarki exodus Polaków zagranicę trwa od kilku lat. Wtórnie ten proces multiplikuje wszystkie negatywne konsekwencje – kurczą się lokalne rynki konsumenckie, globalne sieci handlowe wygrywają konkurencję z drobną przedsiębiorczością – w efekcie przedstawiciele msp zawieszają biznesy na kołkach, zamykane są szkoły i przedszkola, likwidowane przystanki autobusowe oraz połączenia komunikacyjne, znikają restauracje oraz bary zlokalizowane przy drogach krajowych, bo całe natężenie ruchu idzie w autostradę.

W mojej rodzinnej wiosce, Białkowie Kościelnym, jeździ jeden autobus na dobę.

Donald Tusk nas oszukał! W 2007 r., podczas debaty telewizyjnej z Kaczyńskim, zapowiadał powrót Polaków do Polski, tymczasem za czasów jego rządów ludzie nadal uciekają zagranicę.

Unia Europejska zasugerowała Polsce polaryzacyjno-dyfuzyjną koncepcję rozwoju społeczno-gospodarczego. Gospodarkę miały napędzać wielkie metropolie (tzw. „lokomotywy"), które miały ciągnąć mniejsze miejscowości, niczym wagony w pociągu.

To dobra strategia, ale w Polsce, przy obecnych uwarunkowaniach infrastrukturalnych, się nie sprawdzi. Ten pociąg, jeżeli pojedzie dalej tymi samymi torami, wykolei się.

Są trzy główne przyczyny takiego stanu rzeczy.

Mając do wyboru migrację wewnętrzną oraz zewnętrzną, ludzie chętniej wybiorą tę drugą ewentualność. To zrozumiałe, Zachód Europy oferuje atrakcyjniejsze warunki bytu od wielkich polskich miast. Obecność Polski w Unii Europejskiej umożliwia swobodny przepływ osób przez granicę oraz otwarte zagraniczne rynki pracy.  

Model polaryzacyjno-dyfuzyjny rozwoju społeczno-gospodarczego przynosi efekty w pewnej formule infrastrukturalnej, pozwalającej zatrudniać się na dużych odległościach, w wielkich aglomeracjach miejskich, bez potrzeby zmiany miejsca zamieszkania. Czyli jednego i tego samego dnia, wyjeżdżamy do pracy i wracamy do domu.

Istotny jest czynnik wysokiej mobilności społecznej, a więc zdolność do szybkiej zmiany miejsca zamieszkania. W Polsce większość osób traktuje własne mieszkanie jako absolutny element bezpieczeństwa socjalnego – stawia na własność a nie na wynajem.

Kardynalnym błędem, z punktu widzenia rozwoju infrastrukturalnego Polski, było budowanie w pierwszej kolejności sieci autostrad. Trzeba było postawić na nowoczesną kolej, która powinna powstać już na początku lat 90.

Przegapiono kluczowy moment.

Żeby była jasność: nie jestem przeciwnikiem integracji europejskiej (w referendum głosowałem za przystąpieniem Polski do struktur wspólnoty), ale nie jestem też jej entuzjastą; zwłaszcza biorąc pod uwagę obecną formułę zjednoczeniową.

Czytajcie także tu.

Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (44)

Inne tematy w dziale Polityka