Pamiętacie jeszcze burmistrza Wieteskę? W 2000 r. Unia Wolności zerwała koalicję z AWS, po zakwestionowaniu przez ówczesnego wojewodę mazowieckiego, wyboru na burmistrza gminy Warszawa-Centrum, Jana Wieteski. Historia lubi się powtarzać.
Czy PO, podobnie jak UW i AWS, potknie się o Warszawę?
Podobieństwo polega również na tym, iż w sprawie Hanny Gronkiewicz-Waltz istnieje nieoficjalna koalicja PO-SLD. Wieteskę też broniło UW i SLD.
Wtedy był to początek końca UW i początek początku PO. Dziś Warszawa może się stać końcem końca PO.
W sprawie burmistrza Wieteski objawił się atawizm UW. Zrywanie koalicji rządowej z powodu zamieszania w Warszawie było przejawem paternalizmu, karykaturalnie pojętej elitarności, a także arogancji i politycznej pychy.
Utrata Warszawy zabolała UW tak bardzo, że konsekwencjami politycznymi została obarczona cała Polska.
Do dziś unioniści plują sobie w brody.
Później nadszedł rokosz. Tusk z Piskorskim wbili prof. Geremkowi nóż w plecy, i obóz reform nigdy już się nie podniósł.
Gdyby nie exodus liberalnego skrzydła z UW (tak to umownie nazwijmy, choć z liberalizmem miało niewiele wspólnego), mielibyśmy historyczny alians na miarę snów Kwaśniewskiego i Michnika. Nad Polską zapanowałaby michnikowszczyzna.
Obecnie sytuacja jest pod pewnymi względami podobna: PO romansuje z SLD, aczkolwiek nie ma tam Kwaśniewskiego.
Czy warto ginąć za Warszawę?
Platforma może paść ofiarą własnej taktyki. Bojkot referendum może się okazać oddaniem meczu walkowerem.
Donald Tusk namawiając warszawiaków aby nie poszli do referendum, paradoksalnie, tak naprawdę, mobilizuje ich, bo wywołuje problem frekwencji, o którym się teraz szeroko dyskutuje.
Polak to taki gatunek człowieka, że jak mu mówisz: „nie idź”, pójdzie.
Już samo mówienie o frekwencji nakręca emocje i polityczne podniecenie, a te stany raczej sprzyjają frekwencji.
PO popełniła poważny błąd, rezygnując z taktyki ofensywnej związała sobie ręce. Postawiła na wariant który pozbawia jej politycznej inicjatywy.
Przeciwników przedwczesnego odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz z funkcji prezydent stolicy może być w Warszawie więcej (nie jest to wykluczone); tak samo więcej w Warszawie może być sympatyków PO niż PiS.
Ale zwolenników zakończenia kariery politycznej HGW jest na tyle dużo, że wystarczy to do skuteczności referendum albo otarcia się o granicę progu frekwencyjnego.
Dlatego PO może wpaść w pułapkę własnej taktyki. Gra na obniżenie frekwencji jest ryzykowna, gdyż pozbawia potencjalnych apologetów HGW możliwości pozytywnego zademonstrowania swojej postawy, i pełnego wyrażenia swojego głosu.
Paradoksalnie, czynnikiem który może uratować skórę PO w stolicy jest frekwencja.
Gdyby przeciwnicy odwołania prezydent Warszawy poszli do referendum i zagłosowali przeciw jej odwołaniu, wówczas mogłaby (prawdopodobnie) pozostać na stanowisku.
Samo nie pójście do referendum może nie wystarczyć.
Do skutecznej obrony HGW potrzebne są dwa kroki: pójście do urn referendalnych, i zagłosowanie przeciw odwołaniu.
Pewnie przed wyborem wariantu taktycznego obrony Warszawy, który do znudzenia przypomina obronę Częstochowy, PO przeanalizowała sytuację na podstawie badań socjologicznych.
Tyle, że przy okazji referendów sondaże są niemiarodajne; często rządzi nimi konformizm.
Tusk będzie miał poważny problem z Warszawą. Zabierając głos w sprawie referendum, osobiście zaangażował się w tę rozróbę. Porażka HGW będzie bardziej jego porażką. W ten sposób część wyborców może chcieć zrobić mu na złość.
Nie chodzi tylko o utratę prestiżowego, blichtrowego przyczółka, ale o delegitymizację władzy Tuska.
Autor jest socjologiem, zajmuje się analizami z zakresu filozofii polityki i socjologii polityki oraz obserwacją uczestniczącą. Interesuje go zwłaszcza fenomenologia, a także hermeneutyka. Jest redaktorem naczelnym Czasopisma Eksperckiego Fundacji FIBRE oraz członkiem zarządu tej organizacji. Pełni również funkcję dyrektora zarządzającego Instytutu Administracja.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka