Roman Kurkiewicz Roman Kurkiewicz
233
BLOG

Debaty z nieprawego łoża

Roman Kurkiewicz Roman Kurkiewicz Polityka Obserwuj notkę 16

Wyjątkowo zdecydowałem się na wklejenie tu tekstu, który ukazał się w Gazecie Wyborczej.  Dzisiaj kiedy przeczytalem nieśmiałą reakcję PKW, wydało mi się że warto. Uważnych czytelników GW bardzo przepraszam. Nieuważnych nie.

 

Oglądając telewizyjne debaty liderów, jesteśmy świadkami fałszowania wyborów.

Jaki mamy dzień? Piątek? Będzie jakaś debata? Gdzie i o której? A kto będzie debatował? A dlaczego podebatuje ten z tym, a nie ów z onym albo ony z tamtym?

Debata Kwaśniewski - Kaczyński pojawiła się w telewizjach (publicznej i prywatnych) jak deus ex machina. Kolejne debaty właśnie się wykluwają. I nie pada słowo zdziwienia, nie pada pytanie: jakim prawem? Komentatorzy spierają się, kto wygrał, kto wypadł lepiej, kto się wykazał merytorycznie, a kogo poniosło. Sekundują im ośrodki badania opinii publicznej, przerzucając się swoimi sondażami. Publicyści z przenikliwością godną naprawdę lepszej sprawy odkrywają Amerykę, że największym przegranym jest "wielki nieobecny".

Najwyższy czas zapytać: na jakiej podstawie, wedle jakich reguł prawa wyborczego ta debata w ogóle się odbyła? Na jakich zasadach planowane są kolejne debaty liderów największych dwóch, trzech, może pięciu partii? Kto tym zarządza? Komitety wyborcze? Sztaby? Andrzej Urbański?

A gdzie miejsce pozostałych ogólnopolskich komitetów wyborczych? Czy to demokracja ze swoim fundamentem równych szans postawiła Giertycha, Leppera i innych do demokratycznego kąta? Na czym polega trójstronne porozumienie PiS, LiD i Platformy, że ich przywódcy debatują sobie w najlepsze? Jak to się ma do obowiązującego prawa, gdzie co do sekundy liczone są bloki reklamowe poszczególnych partii? Kto mógłby sobie kupić półtorej godziny w czasie najwyższej oglądalności? Nie może kupić? To dostanie w prezencie. Takie małe uwłaszczenie przedwyborcze.

Oczywiście, doskonale zdaję sobie sprawę, że telewizja nie umiera na czas kampanii wyborczej, ma prawo do własnych programów. Nie rozumiem jednak, dlaczego daje się POPiSywać Li(D) tylko wybranym? Debaty nie są wszak wyborczymi wydaniami cyklicznych programów publicystycznych. To są nowotwory wyborcze - i jak na nowotwory przystało, prezentują się dość karykaturalnie.

Kiedy wybuchła afera z niezaproszeniem obserwatorów OBWE na polskie wybory, przypomnieliśmy sobie zapomniane nieco w naszej dojrzałej demokracji zadania kontrolne obserwatorów. Nikt nie obawia się fałszowania wyborów poprzez podrzucanie lewych kart do głosowania, głosowanie nieuprawnionych, głosowanie wielokrotne, złe liczenie głosów. Ale do obowiązków obserwatorów należy także monitorowanie mediów - jak podchodzą do zapewnienia wszystkim kandydatom równych możliwości prezentacji swoich programów. KRRiT, osierocona przez swoją przewodniczącą, nie ma dzisiaj mocy, żeby pełnić swe zadania w tym zakresie. I co się dzieje? Rusza galopem wolnoamerykanka debatowa. Ci debatują, ci zostają na lodzie.

Media publiczne i prywatne - TVP, TVN, Polsat, radia, gazety - dają głos nie-którym. Premierowi? To oczywiste. Byłemu prezydentowi? Ależ proszę najuprzejmiej. I widowisko trwa. Bez zrozumiałej, zapisanej metody. Bez zapewnienia równości, bez przejrzystości reguł, wedle których my, wyborcy, mamy święte prawo wybierać. Możemy tylko zapytać, dlaczego są kandydaci równi i równiejsi.

Milczą media. Udzielają sprzętu. Dziennikarze stają się sitkami mikrofonów, niemymi obiektywami kamer. Nie zadają pytań, nie wyjaśniają, nie zagłębiają się. To abdykacja dziennikarstwa. To oddanie władzy bez jednego strzału. Jeśli dziennikarz nie pyta, to znaczy, że przestał istnieć jako dziennikarz.

I tak na naszych oczach w milionach telewizorów, radioodbiorników, na szpaltach gazet dokonuje się gwałt na demokratycznych zasadach kampanii wyborczej. Gwałt na świętości demokracji, na wolnym wyborze. Bo przy takiej dowolności kryteriów i zasad te wybory nie będą wolne. Być może jesteśmy naocznymi świadkami fałszowania wyborów. I godzimy się na to. To ostatni moment, żeby wezwać do zabrania głosu tych, którzy jeszcze mogą zareagować - Państwową Komisję Wyborczą, sądy.

Bo na nas - dziennikarzy - obywatele, nie liczcie. My żyjemy chwilą. A te całe wybory są hen, hen, za dziesięć dni. Ileż zdążymy wam jeszcze debat pokazać, omówić, skomentować, pożartować.

 

 

Lubię siedem stron świata, jestem zwolennkiem lewicowego odchylenia od słusznego, władczego pionu.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka