Ronald Lasecki Ronald Lasecki
981
BLOG

Ronald Lasecki: Polska ponosi odpowiedzialność za dzisiejszy chaos na Ukrainie

Ronald Lasecki Ronald Lasecki Ukraina Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

Rubaltic.ru: Stosunki Polski z Ukrainą uległy dziś komplikacji. Czy sytuacja ta ma przyczyny historyczne? Czy antagonizm między Kijowem i Warszawą zdeterminowany jest historycznie, czy jest to raczej proces „stworzony ręcznie”?

Ronald Lasecki: Obecne pogorszenie stosunków pomiędzy Polską a Ukrainą nastąpiło na tle różnic w ocenie historii, zatem spór niewątpliwie w swej najgłębszej podstawie uwarunkowany jest historycznie. Z drugiej strony, na poziomie strukturalnym jego przyczyną jest charakter zarówno dotychczasowej ukraińskiej polityki Polski, jak i polskiej polityki Ukrainy. W obydwu przypadkach, jedynym motywem zbliżenia była wrogość wobec Rosji.

Polskich zwolenników zbliżenia z Ukrainą w niewielkim tak naprawdę stopniu interesuje sama Ukraina i Ukraińcy, ani też nie żywią oni sympatii do Ukrainy uwarunkowanej naturą niej samej. Chodzi im wyłącznie o zbudowanie strategicznego bufora w stosunkach z Rosją. Dla zwolenników polityki antyrosyjskiej w Polsce ma znaczenie, czy wojska rosyjskie będą znajdowały się kilkadziesiąt, czy tysiąc trzysta kilometrów od południowo-wschodniej granicy Polski. Stąd niemal bezwarunkowe poparcie Polski dla niepodległej Ukrainy.

Ukraina szuka z kolei na Zachodzie sojuszników w swoim konflikcie z Rosją. Dotyczy to nie tylko czynników oficjalnych, lecz ma miejsce również na poziomie społecznym. Ukraińscy nacjonaliści związani z pułkiem Azow i jego polityczną nadbudową w postaci partii Korpus Narodowy nawiązali kontakty z niewielkimi i marginalnymi grupkami nacjonalistycznymi w Polsce. Towarzysząca temu publicystyka zarówno nacjonalistów ukraińskich jak i polskich skupiała się w warstwie pozytywnej w zasadzie wyłącznie na budowaniu wspólnego bloku geopolitycznego przeciwko Rosji.

Zarówno zatem strona polska jak i strona ukraińska w imię budowania antyrosyjskiego przymierza obydwu państw świadomie pomijały zagadnienia konfliktujące Polaków i Ukraińców. Nie rozwijano jednak również relacji dwustronnych w obszarach mniej kontrowersyjnych, poza tymi dotyczącymi zwiększania wspólnego potencjału przeciw Rosji. Polacy i Ukraińcy tak naprawdę zatem nie interesują się sobą nawzajem, nie znają się, ani nie rozumieją.

Takie zaniedbania musiały prędzej czy później zemścić się na wzajemnych stosunkach. Nie trzeba było do tego nawet zniknięcia wspólnego wroga w postaci Rosji. Ciężar historii stał się w końcu nie do zniesienia i misterna konstrukcja sojuszu polsko-ukraińskiego zaczęła trzeszczeć w szwach. Chodzi oczywiście o sprawę ludobójstwa dokonanego w latach 1943-44 w Małopolsce Wschodniej i na Wołyniu na tamtejszych Polakach przez ukraińskich nacjonalistów. W jej wyniku śmierć poniosło najpewniej ok. sześćdziesięciu tysięcy Polaków zamordowanych w wyjątkowo bestialski sposób.

Strona polska nie może się pogodzić z rozmywaniem odpowiedzialności za tę zbrodnię przez stronę ukraińską, która w swej narracji stara się ją bagatelizować, wpisując ją w ogólny kontekst II wojny światowej i starć polsko-ukraińskich oraz historycznych krzywd zadanych Ukraińcom przez Polaków. W narracji takiej celuje Ukraiński Instytut Pamięci Narodowej i jego prezes Wołodymyr Wiatrowycz, którzy wyrośli na twórców oficjalnej polityki historycznej pomajdanowej Ukrainy. Bardziej umiarkowane stanowisko zdaje się natomiast zajmować prezydent Petro Poroszenko, który zdobył się na pewne gesty żałoby za które krytykowany był później przez Wiatrowycza.

Sytuację dodatkowo komplikuje fakt, że z zakłamywaniem polsko-ukraińskiej historii oraz przemilczaniem Rzezi Wołyńskiej mieliśmy i poniekąd mamy nadal do czynienia również w Polsce. W okresie komunizmu o wydarzeniach na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej w ogóle nie można było mówić, bo dotyczyły dawnych polskich Kresów zagarniętych przez ZSRR. W latach 1980. zezwolono na zbieranie prywatnych świadectw zbrodni, jednak badania i prace były i są nadal wyciszane i przemilczane przez demoliberalne elity polskie ze względu na ich politykę zbliżenia Polski z Ukrainą. Prometeista Jerzy Giedroyć (1906-2000) uważał że w imię dobra stosunków polsko-ukraińskich o Rzezi Wołyńskiej trzeba w Polsce zapomnieć.

Sprawa Rzezi Wołyńskiej przebijała się powoli do świadomości polskiej opinii publicznej za pośrednictwem wspomnień, opartych na nich utworów literackich jak zbiór opowiadań „Nienawiść” (2006)  Stanisława Srokowskiego (ur. 1936) i filmów, jak oparty na utworach Srokowskiego „Wołyń” (2016) w reżyserii Wojciecha Smarzowskiego (ur. 1963). Postawę wrogą wobec przywracania pamięci o Rzezi Wołyńskiej zajmują jednak nieodmienne przedstawiciele jedynych dwóch żywotnych dziś w Polsce tradycji politycznych: liberalizmu którego ośrodkiem jest „Gazeta Wyborcza”, oraz nazywanej w Polsce „nurtem niepodległościowym” tradycji patriotyczno-insurekcyjnej, której przedstawicielem jest rządzący dziś w Polsce obóz PiS. I tak na przykład zmarły w katastrofie lotniczej w kwietniu 2010 r. prezydent Lech Kaczyński demonstracyjnie odmówił objęcia patronatem i udziału w obchodach 65. rocznicy Rzezi Wołyńskiej, zaś obecny prezydent Andrzej Duda pozostawił bez reakcji uchwałę parlamentu ukraińskiego uznającą UPA za bohaterów narodowych Ukrainy powziętą w dzień po jego oficjalnym wystąpieniu na forum tego parlamentu.

Mamy tu więc przypadki antypolskiej w rzeczywistości polityki rządzących Polską demoliberalnych elit, które przy pomocy kontrolowanych przez siebie środków masowego przekazu, pozostającego w ich dyspozycji kapitału, a nawet środków administracyjnych, dążą do zniekształcenia świadomości historycznej narodu przez zamazanie pamięci o Rzezi Wołyńskiej. Publikowane dziś w Polsce podręczniki do historii, programy telewizyjne, filmy kinowe, publicystyka pełne są jednostronnej proukraińskiej propagandy. Wszystko w imię nienawiści do Rosji.

Paradoksalnie jednak, coraz bardziej ostentacyjne obnoszenie się z symboliką banderowską na Ukrainie po rewolucji 2014 r. sprawiło, że częstsze stały się też w Polsce prywatne głosy przypominające o ciemnych kartach ukraińskiego nacjonalizmu. Gdy w ubiegłym roku na ekrany kin wszedł film „Wołyń”, którego nakręcenie i dystrybucję rządzący PiS starał się wcześniej na rożne sposoby paraliżować i utrudniać – na przykład wstrzymując jego finansowanie przez kontrolowane przez siebie państwowe instytucje kulturalne, głosy krytyczne stały się tak liczne i donośne, że rządząca oligarchia nie mogła już dłużej udawać, że ich nie ma.

Dlatego właśnie nastąpiło pogorszenie w stosunkach polsko-ukraińskich. Nastąpiło ono jednak wbrew intencji rządzącej polską demoliberalnej oligarchii i nie wpłynęło na jej proukraińską postawę, nie oznacza to zatem końca bezkrytycznego wspierania przez Polskę Ukrainy przeciw Rosji.     

Rubaltic.ru: Władze Polski są zdania, że pogorszenie stosunków z nimi sprowokowały same władze Ukrainy. Czy podziela Pan ten punkt widzenia?  

RL: Jak wspomniałem wyżej, byłoby to zbytnie uproszczenie. Winne są obydwie strony, gdyż przez lata sporne kwestie w relacjach polsko-ukraińskich były pomijane i przemilczane. Strona polska była w tym tak samo konsekwentna jak ukraińska. Obydwa państwa i ich elity łączyła w zasadzie jedynie niechęć do Rosji.

Jestem w stanie wymieć jedynie jeden przypadek, gdy zarówno po stronie polskiej jak i niemal jednocześnie ukraińskiej pojawiła się inicjatywa wzmocnienia stosunków dwustronnych nie na potrzeby strategiczne Zachodu, ale samych zainteresowanych państw. Podczas swej wizyty w Niemczech w marcu 1992 r. ówczesny prezydent Polski Lech Wałęsa przedstawił koncepcję NATO-bis i EWG-bis mających być alternatywnymi wobec zachodnich strukturami integracyjnymi państw postkomunistycznych. Spotkało się to wówczas z nerwową reakcją liberalnej „Gazety Wyborczej” i protegowanego przez nią ówczesnego polskiego ministra spraw zagranicznych Krzysztofa Skubiszewskiego, oraz przedstawicieli nurtu niepodległościowego reprezentowanego wówczas przez byłego premiera Jana Olszewskiego.
 
 Z kolei w czasie swej wizyty w Budapeszcie w lutym 1993 r. podobną inicjatywę powołania Środkowo- i Wschodnioeuropejskiej Przestrzeni Bezpieczeństwa przedstawił ówczesny prezydent Ukrainy Leonid Krawczuk. Została ona jednak skrytykowana przez Zachód i rządzącą w Polsce prozachodnią demoliberalną oligarchię, toteż podczas wizyty w Kijowie w maju 1993 r. prezydent Wałęsa się do niej nie odniósł i projekt ten – pozbawiony szerszego oddźwięku za granicą i w społeczeństwie ukraińskim – szybko upadł.  

Obecnie polityka bezwarunkowego popierania Ukrainy przez Polskę zbiera po prostu swoje żniwo. Polacy bagatelizowali znaczenie ukraińskiego nacjonalizmu i antypolskiego resentymentu wśród Ukraińców. Nowe władze Ukrainy, zdając sobie sprawę że Polska w ramach swojej obecnej tożsamości geopolitycznej nie ma innego wyjścia niż popierać Ukrainę, a także wiedząc że z powodu niewielkich relatywnie możliwości Polski wsparcie to ma charakter głównie werbalny i moralny, zaczęły oczekiwania i wrażliwość Polski lekceważyć. Polityka historyczna Ukraińskiego IPN nie tyle przecież jest antypolska, co po prostu całkowicie lekceważy Polskę i polską wrażliwość historyczną, poświęcając je na ołtarzu narodowej konsolidacji Ukrainy pod hasłami nacjonalizmu, rusofobii i antysowietyzmu czemu służyć ma szerzenie kultu UPA pomimo jej zbrodniczych ekscesów.

Rubaltic.ru: Czy w najbliższej przyszłości uda się przezwyciężyć sprzeczności pomiędzy Warszawą a Kijowem?

RL: Problemy te nie zostaną rozwiązane, lecz polskie władze wrócą do bezkrytycznego poparcia dla Ukrainy, godząc się milcząco na dalsze znieważanie Polski i narodu polskiego w tym państwie. Władze polskie nie podjęły poważnej reakcji w odpowiedzi na dewastację w styczniu 2017 r. pomnika Polaków pomordowanych w Hucie Pieniackiej oraz polskiego cmentarza w Bykowni. W marcu tego samego roku doszło do dewastacji polskich tablic pamiątkowych we Lwowie i w położonej w jego sąsiedztwie miejscowości Podkamień. W marcu 2017 r. ostrzelany z granatnika został również polski konsulat w Łucku. W marcu 2018 r. wrzucono granat na Cmentarz Orląt we Lwowie. W tym samym miesiącu we Lwowie odbył się marsz nacjonalistów pod hasłem „Lwów nie dla polskich panów!”.

Pomimo tych wszystkich incydentów, od grudnia 2015 r. Polska realizuje linię kredytową dla Ukrainy wysokości 4 mld. złotych. Jej uruchomienie to pomysł rządzącego PiS, gorąco jednak popierany przez bardzo krytyczną zazwyczaj wobec rządu „Gazetę Wyborczą”. Jeden z członków rady programowej PiS Przemysław Żurawski vel Grajewski otwarcie przyznaje, że ekipy obecnie rządzącej w Polsce nie interesuje czy Kijów kiedykolwiek zwróci Warszawie zaciągany dług.

Strategiczne cele polskiego wsparcia dla Ukrainy ulegną jednak w najbliższym czasie powierzchownej przynajmniej korekcie. Wcześniej ekipa PiS hołdowała bowiem idei Międzymorza, której duchowym ojcem był Józef Piłsudski (1867-1935), a która oznaczała dążenie do utworzenia w Europie Środkowej antyrosyjskiego i antyniemieckiego równocześnie bloku geopolitycznego pod przewodnictwem Polski. W drugiej połowie lat trzydziestych XX w. koncepcja ta znalazła kontynuację w realizowanej przez rządzący wówczas w Polsce obóz piłsudczykowski idei Trzeciej Europy jako sojuszu państw w pasażu bałtycko-czarnomorskim  w duchu przeciwwagi ideowej dla państw faszystowskich i komunistycznych.

Idee te sprzężone były z koncepcją prometeizmu, której autorem był również Józef Piłsudski, a rozwijali ją redaktorzy ukazującej się w latach 1947-2000 w Paryżu „Kultury”, tacy między innymi jak Jerzy Giedroyć (1906-2000) i Włodzimierz Bączkowski (1905-2000). Prometeizm postulował popieranie przez Polskę wszystkich odśrodkowych tendencji rewolucyjnych, narodowych i niepodległościowych w Rosji, w celu rozprucia imperium rosyjskiego po szwach narodowościowych na części. W ramach tej polityki, Polska miała bezwarunkowo popierać niepodległość Ukrainy i jej pretensje terytorialne wobec Rosji.

Wspomniana korekta współczesnej polskiej polityki wobec Ukrainy nastąpiła niemal na pewno na polecenie Waszyngtonu. W 2016 r. prezydent Polski Andrzej Duda (wcześniej w popieranej przez „Gazetę Wyborczą” liberalnej Unii Wolności, obecnie w „niepodleglościowym” PiS) i prezydent Chorwacji Kolinda Grabar Kitarović przedstawili inicjatywę Trójmorza, którego drugi szczyt odbył się w lipcu 2017 r. w Warszawie z udziałem prezydenta USA Donalda Trumpa. Różnica pomiędzy Międzymorzem a Trójmorzem polega na tym, że w tym drugim nie uwzględnia się Ukrainy. Trump jako warunek swego udziału w szczycie Trójmorza w Warszawie postawił nieobecność na nim przedstawicieli Ukrainy, do czego polskie władze posłusznie się zastosowały.

Koncepcja Międzymorza została zatem przez PiS porzucona na polecenie władz USA. Oznacza to, że Zachód nie będzie już dążył do wchłonięcia Ukrainy do NATO i UE. W tym kontekście należy też tłumaczyć oficjalne ochłodzenie na linii Warszawa-Kijów. Rządząca w Polsce demoliberalna oligarchia (na zmianę liberałowie i „niepodległościowcy”) żadnych decyzji nie podejmuje samodzielnie, rezonując jedynie głos Waszyngtonu. Ochłodzenie stosunku Warszawy do Kijowa jest więc pochodną zdystansowania się Waszyngtonu wobec Kijowa. Gdyby chodziło o decyzję własną Polski, rządzący PiS i liberalna opozycja gotowi byliby znieść największe nawet upokorzenia ze strony ukraińskiej i nic by sobie nie robili z niezadowolenia społecznego. Większa asertywność Polski wobec Ukrainy w ostatnich miesiącach to zatem jedynie posłuszne wykonywanie przez rządzącą Polską oligarchię poleceń Ameryki.

Nie sądzę jednak, by oznaczało to zgodę Zachodu na reintegrację Ukrainy w ramach bloku eurazjatyckiego, lub choćby na neutralizację Ukrainy i Białorusi. Ukraina i Białoruś ze strefy zachodniej stabilizacji mają zostać zamienione w strefę wschodniej destabilizacji. Zachód nie może ich już wchłonąć, zatem pozostaje mu przeszkadzać w ich integracji z Rosją. Polsko-szwedzki (wysunięty i realizowany pod parasolem Waszyngtonu) program Partnerstwa Wschodniego UE (2009) poniósł klęskę, ale nie została zarzucona polska polityka prometeizmu. Ukraina ma stać się wschodnioeuropejską „czarną dziurą” zasysającą geopolitycznie siły Rosji. Stąd podsycanie także w Polsce agresywnych tendencji rządu w Kijowie wobec powstańczych republik Zagłębia Donieckiego i stałe mimo wszystko wsparcie dla sił prozachodnich na Ukrainie. Takie zapewne będzie nadal oblicze polskiej polityki wschodniej.    

Rubaltic.ru: Przez długi czas Polska występowała jako jeden z „adwokatów” Ukrainy w Unii Europejskiej, popierała zarówno Euromajdan, jak i „pomarańczowy” majdan 2004 roku. Jak Pan myśli, czy Warszawa ponosi część odpowiedzialności za to, co dzieje się dziś na Ukrainie?  

RL: W obiektywnym interesie Polski (ale nie rządzącej Polską demoliberalnej i atlantyckiej oligarchii) leży stabilizacja Ukrainy jako państwa ruskiego i chrześcijańskiego, szanującego polskie dziedzictwo historyczne i kulturowe oraz polskie relikty etniczne i kulturowe pozostałe na jego terytorium. Na przeszkodzie temu stoi ukraiński nacjonalizm, który ma charakter cywilizacyjnie prozachodni, a geopolitycznie tworzy konkurencyjne wobec Polski doktrynę bałtycko-pontyjską (Stepan Rudnyćkyj) i doktrynę czarnomorską (Jurij Łypa), jego tradycje historyczne są zaś wyraźnie antypolskie – z ludobójstwem na Polakach z Wołynia i Małopolski Wschodniej włącznie.

W interesie polskim nie leży zatem przenoszenie na Ukrainę zachodniego demoliberalizmu, gdyż ten dezorganizuje i zaprowadza chaos w ukraińskiej przestrzeni politycznej i kulturowo-moralnej. W ramach polityki westernizacji demoliberalna oligarchia rządząca Ukrainą podejmuje już pierwsze kroki dla instytucjonalizacji w tym kraju zboczeń seksualnych. Demoliberalizm wyradza się również w ukraińskich warunkach w politykę mafijną i permanentny partyjny chaos.

Nacjonalizm ukraiński wyrasta z kolei z tradycji antypolskich. Jego doktryna rożni się też znacząco – również moralnie - od doktryny polskiego nacjonalizmu, o czym jeszcze wspomnę. Z moralnego punktu widzenia nie bez znaczenia są zbrodnie których dopuścili się również współcześnie ukraińscy nacjonaliści. Niedługo będziemy obchodzić rocznicę jednej z tych tragedii – spalenia 2 maja 2014 r. czterdziestu sześciu osób w Domu Związków Zawodowych w Odessie.

Polska polityka wobec Ukrainy w ostatnich latach intencjonalnie podsycała w tym kraju demoliberalizm, a częściowo intencjonalnie również nacjonalizm. W dniach 20-21 lutego 2014 r. ówczesny polski minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski patronował politycznie porozumieniu Wiktora Janukowycza z rewolucjonistami. Ukraiński prezydent zgodził się zaniechać pacyfikacji Majdanu w zamian za uspokojenie sytuacji. Gwarancje Sikorskiego okazały się jednak kłamstwem, bo już następnego dnia wznowiono zamieszki i Janukowycz uciekł z Kijowa. Udział Polski w zaprowadzeniu w Ukrainie obecnego chaosu był więc bardzo duży.

Roli Polski nie należy jednak przeceniać. Sikorski nie działał z własnej inicjatywy. Zanim został polskim ministrem spraw zagranicznych, większość życia spędził w Wielkiej Brytanii i w USA. Był brytyjskim dziennikarzem, a później amerykańskim analitykiem. Posiadał obywatelstwo brytyjskie. Żonaty jest z amerykańską Żydówką Anne Applebaum. Sikorskiego nawet w Polsce oskarżano o podwójną lojalność i bycie agentem wpływu Waszyngtonu. Żartowano, że jego oficerem prowadzącym była jego własna żona – kobieta ewidentnie inteligentniejsza i o silniejszej osobowości niż Sikorski, stanowiąca niewątpliwie stronę dominującą w tym małżeństwie. To oczywiste, że udając się w lutym 2014 r. do Kijowa, Sikorski działał nie tylko na formalne życzenie komisarz UE ds. zagranicznych Catherine Ashton, ale również ówczesnych władz USA.

Rubaltic.ru: Czy dostrzega Pan różnice pomiędzy polskim a ukraińskim nacjonalizmem? Na czym one polegają?
 
RL:  Najpierw chciałbym zdefiniować, co rozumiem pod pojęciem „nacjonalizm”. Uważam, że esencją nacjonalizmu jest uznawanie prawa narodów do samostanowienia, oraz uznawanie narodu za podstawowy lub wręcz jedyny doczesny punkt odniesienia przy określaniu tożsamości człowieka. W tym sensie, uważam że „naród” należy rozumieć jako wspólnotę polityczną. Wspólnota ta może mieć charakter etniczny, historyczny lub jeszcze inny, zawsze jednak postrzegana jest jako podmiot polityczny. Nacjonalizm wyklucza się zatem z ideą imperium jako rządów zogniskowanych wokół idei wcielonej w dynastię panującą lub innego rodzaju suwerena, oraz rozciągających się na wiele rożnych ziem i grup etnicznych. Ta różnica pomiędzy nacjonalizmem, będącym władzą legitymizowaną oddolnie, a ideą imperialną, będącą władzą legitymizowaną odgórnie, ma zasadnicze znaczenie dla stosunków rosyjsko-ukraińskich, a poniekąd też polsko-rosyjskich.

Teraz odnośnie nacjonalizmów polskiego i ukraińskiego. Zacząć by trzeba od tego, że polska idea narodowa wykształciła się na gruncie państwowym. W odróżnieniu od narodowej idei litewskiej, ukraińskiej, białoruskiej, słowackiej, w pewnym sensie nawet czeskiej – w tym ostatnim wypadku, jeśli wziąć pod uwagę skutki historyczne bitwy w Białej Górze (1620), polska idea narodowa wyrasta z polskiej tradycji państwowej. Takiej tradycji nie mieli Ukraińcy, ponieważ nie istnieje ciągłość historyczna pomiędzy Rusią Kijowską a dzisiejszą Ukrainą.

Społecznym ośrodkiem kształtowania się pierwocin polskiego poczucia narodowego była więc szlachta. Wywodząca się z niej inteligencja rozszerzyła w XIX w. poczucie narodowe również na inne grupy społeczne. Podglebiem dla ukształtowania nacjonalizmu ukraińskiego były zaś warstwy chłopskie. Nawet język ukraiński został stworzony na bazie częściowo języka używanego w habsburskiej Galicji, a częściowo chłopskiej mowy z regionu połtawskiego. Polska idea narodowa ma więc charakter szlachecki, ukraińska zaś chłopski.

Ma to wpływ na ustrojowo-polityczne skłonności Polaków i Ukraińców. Za wpisany w polską ideę narodową można uznać republikanizm. Uznaje się w nim państwo za dobro wspólne wszystkich jego obywateli, którzy decyzje powinni podejmować drogą konsensu, tak więc w miarę możliwości jednomyślnie. Stąd znana z historii parlamentaryzmu Rzeczypospolitej Obojga Narodów (1569-1795) instytucja liberum veto. Brak zgody nawet jednego posła na Sejm wystarczał do zablokowania decyzji. Republikanizm odegrał i nadal odgrywa fatalną rolę w dziejach Polski, uniemożliwiając Polakom stworzenie silnego państwa i każąc nieustannie podejmować wysiłki dla sparaliżowania jego władz.

Ukraińska idea narodowa jest skażona bodaj jeszcze bardziej. Do jej sedna zdaje się bowiem należeć anarchia. Bunty ukraińskiego chłopstwa w XVII i XVIII w. miały charakter anarchiczny. Ustrój polityczny i gospodarka Siczy Zaporoskiej przypominały ustrój i sposób gospodarowania na statku pirackim. Na początku XX w. najsilniejszy i najtrwalszy organizm polityczny na Ukrainie utworzył anarchista Nestor Machno, którego stutysięczna armia przez trzy lata skutecznie biła siły bolszewickie, białogwardyjskie, niemieckie, austriackie i inne. Pomarańczowa Rewolucja (2005) i Majdan (2014) zorganizowane były jako swego rodzaju warowne obozy bez jasno określonej struktury władzy. Analogicznie, jak w XVII w. broniące się przed Polakami tabory kozackie. Trwające niezmiennie (choć z przetasowaniami kadrowymi) w Ukrainie rządy oligarchiczne to też swoisty powrót do tradycji bogatych „rodzin” kozackich wyzyskujących kozacką biedotę na Siczy.

Jeśli wreszcie chodzi o sam nowoczesny nacjonalizm, to w Polsce rodził się jako ruch pozytywistyczny, legalistyczny, laicki i socjaldarwinistyczny. Takie poglądy przedstawiał jeden z jego twórców Zygmunt Balicki (1858-1916) w swoim dziele „Egoizm narodowy wobec etyki” (1903), a także Roman Dmowski (1864-1939) w „Myślach nowoczesnego Polaka” (1903). Już jednak w 1926 roku, w odrodzonej Polsce Dmowski publikuje kolejną pracę „Kościół, naród, państwo”, w której stwierdza że katolicyzm nie jest dodatkiem do polskości, lecz należy do jej esencji. Od tego czasu datuje się zwrot polskiego nacjonalizmu od pozytywizmu i laicyzmu ku romantyzmowi i chrystianizmowi. Zwieńczeniem tej tendencji jest polska międzywojenna myśl narodowo-radykalna, która ma charakter zarówno rewolucyjny, jak i mistyczno-chrześcijański. W okresie powojennym, w przypadkach wielu epigonów przedwojennego Obozu Narodowego zwyrodniała ona w płytki klerykalizm i parafiańszczyznę.

Nieco inaczej przebiegała ewolucja nacjonalizmu ukraińskiego, który w latach trzydziestych i czterdziestych XX w. również przeszedł przemianę od legalizmu do rewolucjonizmu i od pozytywizmu do romantyzmu dając formy narodowo-rewolucyjne, nie dokonała się jednak jego chrystianizacja. Gdy czyta się np. „Nacjonalizm” Dmytra Doncowa, to czuć tam wpływy Nietzschego, Bergsona, Darwina, Herdera, Fichtego, de Gobineau, tak więc jest to mieszanka wszystkich naturalistycznych tendencji filozoficznych i ideowych przełomu XIX/XX w. Doncow w tej fazie swoje twórczości nie powołuje się np. na Maurrasa, Corradiniego, de Valerę, de Sardinhę ani w ogóle na jakiegokolwiek przedstawiciela konserwatywnego nacjonalizmu integralnego. Trudno też w jego wypowiedziach szukać odwołań do myśli chrześcijańskiej i mistycyzmu, tak typowych np. dla rumuńskiego nacjonalizmu legionowego. Było wręcz przeciwnie – greckokatolicki ukraiński biskup Grzegorz Chomyszyn (1867-1945) napisał pracę „Dwa królestwa” w której zawarł wątki polemiczne wobec doktryny nowoczesnego ukraińskiego nacjonalizmu. Praca ta do tej pory jest zakazana w Ukrainie, a jej jedyne jak dotychczas wydania w językach ukraińskim i polskim ukazały się w latach 2016-17 w Lublinie.

Wydaje się, że właśnie formacja chrześcijańska w przypadku polskiego nacjonalizmu i brak takiej formacji w przypadku nacjonalizmu ukraińskiego zdecydowały o ich różnych losach historycznych. Warto przypomnieć, że w latach 1918-19 miała miejsce polsko-ukraińska wojna o Galicję Wschodnią. Zakończyła się ona polskim zwycięstwem i likwidacją przez Polaków Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej oraz wypchnięciem resztek jej armii na wschodni brzeg Zbrucza. Był to czas, gdy wojska Ukraińskiej Republiki Ludowej dokonywały licznych pogromów na Żydach a na Bałkanach i w Azji Mniejszej trwały przesiedlenia i masakry Turków, Greków, Ormian i innych narodowości. Brutalna wojna domowa toczyła się też w Rosji. Pomimo tego Polacy nie urządzili rzezi pokonanym Ukraińcom ze Lwowa i Małopolski Wschodniej, nie przeprowadzili ich wypędzeń, ani nawet nie organizowali pogromów. Niecałe dwadzieścia lat później Ukraińcy na tych samych ziemiach bestialsko wymordowali 60 tysięcy Polaków i spalili ponad sto polskich wsi.

Współcześnie różnice pomiędzy nacjonalistami polskimi a ukraińskimi również dają się zauważyć. W Polsce kontakty z Azowem nawiązały niewielka grupka „neopogańska” (de facto ateistyczna – jej ideologia wyrasta z materialistycznej myśli Jana Stachniuka, 1905-63)  Niklot i równie niewielka indyferentna religijnie organizacja Szturmowców. W samym Azowie bardzo silne są elementy neopogańskie. Główny nurt polskiego nacjonalizmu zachowuje dystans do nacjonalistów ukraińskich i równocześnie przywiązanie do katolicyzmu. Ostatni Marsz Niepodległości w Warszawie odbył się pod hasłem „My chcemy Boga!”. Warto również wspomnieć, że działający po II wojnie światowej na emigracji ukraińscy nacjonaliści zbliżali się w swej doktrynie do socjaldemokracji. Polscy nacjonalistyczni działacze na emigracji jak np. Jędrzej Giertych (1903-1992) zachowywali zaś niezmiennie formację katolicką.

Rubaltic.ru:  W przestrzeni informacyjnej, w czasie dyskusji nad stosunkami polsko-ukraińskimi i ich historią szczególną uwagę poświęca się jednemu miastu – Lwowowi. Dlaczego ma on kluczowe znaczenie? Czy naprawdę „Polacy nie zapomnieli o Lwowie”, jak piszą niektórzy publicyści?

RL: Lwów był przed wojną polskim miastem. Aż do lat czterdziestych XX w. ponad sześćdziesiąt procent jego populacji stanowili Polacy, którzy w przeważającej mierze decydowali też o kulturowym i cywilizacyjnym obliczu tego miasta (w Polsce mówi się, że „we Lwowie każdy kamień krzyczy po polsku”). Obok Krakowa, w XIX w. Lwów był największym miastem Królestwa Galicji i Lodomerii wchodzącego w skład cesarskiej domeny Habsburgów. Zmiany stosunków narodowościowych we Lwowie dokonał dopiero w połowie lat czterdziestych XX w. Związek Radziecki sprowadzając tam tłumy ludności rosyjskojęzycznej, a następnie wysiedlając Polaków. Dziś Polaków we Lwowie zostało kilka tysięcy i stanowią około 1% mieszkańców miasta. Lwów stał się miastem ukraińskim i matecznikiem ukraińskiego nacjonalizmu. Dla Polski, przynajmniej na ten moment, wydaje się miastem straconym.

Lwów wciąż jednak pozostaje jedną wielką pamiątką polskości. I chodzi zarówno o architekturę i zabytki samego Lwowa jak i jego symboliczną rolę w pamięci o polskich Kresach. W Polsce ukazuje się dziś mnóstwo książek na temat Kresów – beletrystyki, wspomnień, pozycji krajoznawczych, historycznych, przewodników turystycznych, a nawet książek kucharskich. Żywa jest pamięć obrony Lwowa w 1918 przed Ukraińcami i w 1939 r. przed Niemcami i Sowietami. Dla Polaków istotny jest zatem dostęp do Lwowa rozumiany jako możliwość odwiedzania tego miasta i dostępu do zachowanych tam pamiątek polskości.

Rubaltic.ru: Niektórzy historycy uważają Ukrainę państwem pozbawionym możliwości istnienia, ponieważ Ukraińcom brakuje zarówno twardej tożsamości narodowej, jak i tradycji państwowej. Jan Pan odnosi się Pan do tej opinii?

RL: Wróćmy do zagadnienia samego nacjonalizmu, który jest nowoczesną ideologią zrodzoną na Zachodzie w epoce nowoczesnej. Pożar nacjonalizmu wybucha wraz z rewolucją we Francji w 1789 r. W następnych latach Napoleon – wielki podpalacz Europy przenosi go do Italii, Niemiec i Hiszpanii. W kolejnej dekadzie w ogniu nacjonalizmu spłonęło wielkie katolickie imperium Hiszpanii w Ameryce. W roku 1848 niemal spłonęła naddunajska monarchia Habsburgów. Liberalno-narodowe idee „Młodej Europy” ogarnęły też Polaków którzy byli wówczas najbardziej zrewolucjonizowanym ludem Europy i dokładali największych starań, by obalić ówczesny europejski porządek.

W krajach słowiańskich nacjonalizm jest jednak czymś obcym. To ideologiczny import z Zachodu. Romantyczny i liberalny nacjonalizm pierwszej połowy XIX w. zdobył sobie tak duże poparcie w Polsce, gdyż wcześniej Polacy udzielili entuzjastycznego poparcia Napoleonowi, który stworzył na części ziem polskich francuski protektorat w postaci Księstwa Warszawskiego. Polacy liczyli że będzie to początek odbudowy państwa polskiego, okazało się to jednak mrzonką.

W pozostałych krajach słowiańskich nacjonalizm nie zdobył tak dużej popularności. Ruch ilyryjski który dał początek XX-wiecznej Jugosławii był tak naprawdę ograniczonym do Słowian południowych panslawizmem. Konflikt pomiędzy katolickimi ustaszami a prawosławnymi Serbami w czasie II wojny światowej miał charakter bardziej religijny, niż narodowy. O narodzinach odrębnych od siebie nawzajem i wrogich sobie nawzajem narodów chorwackiego i serbskiego możemy mówić tak naprawdę dopiero w latach dziewięćdziesiątych XX wieku. W przypadku ziem ruskich nacjonalizm ograniczony był do Galicji pozostającej w kręgu wpływów Zachodu. Na Ukrainie naddnieprzańskiej zaszczepiany jest na szerszą skalę tak naprawdę dopiero obecnie a na Białorusi i w Rosji do dziś pozostaje egzotyczną fanaberią zokcydentalizowanych doktrynerów i subkultur młodzieżowych.   

Tożsamość narodowa większości ludów słowiańskich (może poza Polską, której przypadek jest bardzo szczególny ze względu na polityczną tradycję republikańską) została zatem narzucona w procesie modernizacji i westernizacji. Jeszcze u progu XIX w. żywa była idea cywilizacyjnej jedności Słowian. I nie chodziło tu tylko o podobieństwa języków i folkloru, bo Słowiańszczyzna była też wspólnotą w kulturze wysokiej, wspólnotą idei religijnych, filozoficznych i politycznych, wspólnotą dziedzictwa literackiego i artystycznego, do pewnego stopnia też wspólnotą doświadczenia historycznego.

Stworzony w IX w. przez Cyryla i Metodego język cerkiewnosłowiański był językiem piśmiennictwa i literatur niemal wszystkich krajów słowiańskich do XVII w. włącznie, a nawet później – do początków XIX w., gdy powstają literatury narodowe rosyjska, bułgarska, serbska, chorwacka. Literatura polska wkracza na arenę dziejów dość późno, bo dopiero w XVI wieku, kiedy literatury innych ludów słowiańskich mają już zaawansowany, kilkusetletni żywot. Piśmiennictwo polskie pojawia się jednak od razu jako narodowe, polskie a nie uniwersalnie słowiańskie. Polska wykreśla się więc niejako z wewnątrzsłowiańskiego dialogu literackiego, a nasze piśmiennictwo rodzi się od razu jako określone narodowo, polskie, należące do kultury Zachodu i przeniknięte nowożytnymi ideami Renesansu (Jan Kochanowski) i Reformacji (Mikołaj Rej). Literatura prawosławnych ludów słowiańskich wejdzie w ten etap dopiero pod koniec XVIII w.

Dotyczy to również Ukraińców, wśród których procesy narodotwórcze były wręcz niewyraźne i trudno dostrzegalne. Autorzy tacy jak Kostomarow, Drahomanow, Kulisz, a nawet Szewczenko i Hruszewśkyj nie postrzegali Ukrainy w kategoriach państwa narodowego. Ich mniejszy lub większy dystans do Moskwy miał charakter plebejskiej negacji monarszego samowładztwa i wynikał z egzaltacji rustykalną naturą Ukrainy. Twórca pierwszego nowoczesnego państwa ukraińskiego Pawło Skoropadski uważał się za lojalnego poddanego Romanowów. Nowoczesny nacjonalizm ukraiński spod znaku Doncowa był niemal do dziś elitarnym ruchem rewolucyjnym, który w społeczeństwie ukraińskim – szczególnie poza Galicją, był społecznie wyobcowany. Ukraińscy nacjonaliści przez swój radykalizm odegrali znaczącą rolę w historii Ukrainy, poza Galicją nie byli jednak nigdy ruchem społecznie znaczącym. Ukraiński rewolucyjny nacjonalizm chce dopiero wstrząsnąć „przednarodowym” ludem ruskim, by obudzić w nim świadomość ukraińskiej nacji i wolę politycznego panowania.

Ograniczoną (do niedawna) recepcję nacjonalizmu na Ukrainie należy zatem poczytywać w kategoriach zalet, a nie niedomagań i zapóźnienia tego kraju i ludu. Tradycyjna tożsamość prawosławna, słowiańska, ruska i ludowa okazała się bowiem bardziej trwała i odporna na westernizację, niż np. tożsamość polska. Brak nacjonalizmu nie musi zaś wcale oznaczać słabości państwa. Państwo bowiem może zostać zbudowane na innych niż demokratyczne i narodowe zasadach. Wspomniałem już wyżej o koncepcji imperium. Jego teoretykiem był między innymi Juraj Kryżanicz (1618-1683)– chorwacki szlachcic, katolik, panslawista, zwolennik pojednania chrześcijan wschodnich i zachodnich, teoretyk rosyjskiego samowładztwa, dobrowolny poddany rosyjski który zginął w odsieczy Wiednia (1683) przez polskiego króla Jana III (1674-1696). Ukraina mogłaby się więc odnaleźć w koncepcji imperium słowiańskiego i prawosławnego.

Rubaltic.ru: Polski minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski stwierdził, że z Banderą Ukraina nie wstąpi do Unii Europejskiej. Czy pańskim zdaniem heroizacja Bandery, Szuchewycza i innych stanie się naprawdę przeszkodą dla europejskiej integracji Ukrainy?

RL:  Jak już wspomniałem, wypowiedzi członków rządzącej w Polsce demoliberalnej oligarchii nie należy postrzegać jako ich samodzielnych działań. Wykonują oni polecenia swoich mocodawców w Waszyngtonie. W szczególnie dużym stopniu dotyczy to rządzącego obecnie w Polsce PiS, który nawet jak na polskie warunki reprezentuje proamerykański ekstremizm. Wypowiedź ministra Waszczykowskiego należy więc odczytywać w kontekście przewartościowań w polityce USA wobec Ukrainy, które ekipa rządząca w Polsce po prostu rezonuje.

Jeszcze podczas szczytu NATO w Warszawie w lipcu 2016 r. obecne było przedstawicielstwo Ukrainy z prezydentem Petrem Poroszenko na czele, zaś polski minister obrony narodowej Antoni Macierewicz podpisał z Ukrainą protokół nowelizujący umowę o dostawach broni z Polski do tego kraju. Gdy na stanowisku prezydenta USA Baracka Obamę zastąpił Donald Trump, nastąpiła również zmiana w polityce USA wobec Ukrainy. Podczas szczytu Trójmorza w Warszawie w lipcu 2017 r. przedstawiciele Ukrainy już nie byli obecni. Od tego też czasu datuje się bardziej asertywna postawa władz w Warszawie wobec Ukrainy -  w tym również przywołana przez Pana wypowiedź ministra Waszczykowskiego. Polska po prostu dostosowuje się do oczekiwań Waszyngtonu.  

Na przeszkodzie na drodze Ukrainy do NATO i UE stoi więc nie przede wszystkim nacjonalizm ukraiński i polska niechęć do niego, tylko najprawdopodobniej prezydent Trump - a przynajmniej jego poglądy z 2017 roku, bo jak pokazały wydarzenia ostatnich tygodni w Syrii, zmienia je kilka razy dziennie. Na gruncie polskim  wspominana wcześniej Anne Applebaum po rewolucji na Ukrainie w 2014 r. i już po pierwszych ekscesach ukraińskich nacjonalistów, powiedziała w jednym z wywiadów prasowych że Ukraina potrzebuje więcej a nie mniej nacjonalizmu. Rządząca w Polsce kompradorska oligarchia jest podobnego zdania, ponieważ bezwarunkowo i bezrefleksyjnie popiera wszystko, co antyrosyjskie. Nawet, gdy szkodzi to równocześnie Polsce. Ludzie ci bardziej nienawidzą Rosji, niż są Polakami.

Rubaltic.ru: W ostatnim czasie środki masowego przekazu zwracają uwagę na te polityczne momenty, które dzielą Polskę i Ukrainę. Czy w stosunkach między obydwoma państwami są punkty wspólne – to, w oparciu o co Polacy i Ukraińcy powinni się zjednoczyć?

RL: To zależy, w jakim kontekście o to pytać. Jeśli przyjąć antyrosyjską optykę polskich atlantystów i ukraińskich demoliberałów, takim spoiwem byłaby niewątpliwie wspólna wrogość do Rosji. Jakie rodzi to problemy i pułapki dla Polski i Ukrainy, wspominałem już wyżej.

Zdrowe stosunki polsko-ukraińskie powinny przyjąć za fundament, że ich przedmiotem będą dwustronne kwestie polsko-ukraińskie a nie stosunki obydwu tych państw z Rosją. Innymi słowy, stosunki polsko-rosyjskie i ukraińsko-rosyjskie powinny zostać wyłączone z pola negocjacji nad zbliżeniem polsko-ukraińskim, które niewątpliwie byłoby korzystne i zasadne, gdyby jego przedmiotem były kwestie ważne w dwustronnych stosunkach naszych państw.

Stosunki z Rosją powinno się wyłączyć z pola negocjacji, ponieważ Polska i Ukraina mają w tej dziedzinie rozłączne interesy. Ukraina znajduje się po rewolucji Majdanu i aneksji Krymu przez Rosję w sporze politycznym i terytorialnym z Moskwą. Polski i Rosji nie dzielą natomiast żadne obiektywnie sprzeczne interesy. Nasze państwa nie mają żadnych sporów terytorialnych. Dostawy rosyjskiej ropy i gazu na Zachód są dla polskich interesów obojętne. Polska powinna wręcz, zamiast próbować blokowania Nord Stream 2, zabiegać by rurociągi przechodziły przez nasze terytorium, co przynosiło by nam korzyści finansowe i podnosiło strategiczne znaczenie stabilności i bezpieczeństwa Polski zarówno dla Zachodu, jak i dla Rosji. Uważam natomiast, że naszą własną energetykę Polska powinna oprzeć na energii nuklearnej i odnawialnych źródłach energii, by zabezpieczyć się przed naciskami zewnętrznymi. W każdym razie, Polska nie ma żadnego interesu by wspierać Ukrainę przeciw Rosji, choć też nie ma interesu we wspieraniu Rosji przeciw Ukrainie.

Niewątpliwie w wymiarze dwustronnym i na polu polityki kulturalnej moglibyśmy wiele osiągnąć przez wzajemne otwarcie się na dziedzictwo naszych narodów na wspólnym pograniczu. Wspominałem już, że dla świadomości Polaków bardzo ważny jest dostęp do naszych dawnych Kresów, w tym szczególnie do Lwowa. Nie chodzi tu o rewindykacje terytorialne bo do takich na dobre i na złe nie mamy obecnie podstaw, ale o możliwość zwiedzenia i poznania tego, co kiedyś było integralną częścią Polski. Podobnie wygląda sprawa po stronie ukraińskiej. W 1947 r. komunistyczne władze polskie przeprowadziły Akcję Wisła w ramach której wysiedlono z Bieszczad ok. stu czterdziestu tysięcy ludności ruskiej (Ukraińców, Dolinian, Łemków, Bojków). Do dziś pozostało po nich wiele porzuconych i niszczejących cerkwi. Nie widzę przeszkód, by w warunkach normalizacji wzajemnych stosunków polsko-ukraińskich, zainteresowane środowiska ukraińskie (np. kościelne) nie mogły zająć się dokumentacją lub nawet renowacją tych cerkwi.

Można też wyobrazić sobie projekt jeszcze bardziej ambitny: moglibyśmy go nazwać Nowym Międzymorzem, dla odróżnienia od koncepcji piłsudczykowskich. Historyczne Międzymorze nie miało szans realizacji z powodu odmienności interesów jego potencjalnych członków wobec Niemiec i Rosji przeciwko którym projekt ten miał być skierowany. Zastrzeżenia te zachowują aktualność do dziś, bowiem trudno wyobrazić sobie np. Chorwację, Austrię lub Republikę Czeską prowadzące politykę antyniemiecką. Istnieje jednak czynnik zewnętrzny który stanowi zagrożenie dla wszystkich państw położonych pomiędzy Bałtykiem, Adriatykiem a Morzem Czarnym. Tym czynnikiem jest napływ imigrantów z krajów muzułmańskich i ekspansja radykalnego islamizmu. Zagrożenie to dotyczy dziś na równi państw Słowiańszczyzny zachodniej, południowej, jak również wschodniej.

Presja islamistów i muzułmańskich migrantów znajduje przy tym inspirację i wsparcie w bloku atlantyckim. W odniesieniu do Bałkanów udokumentował to niemiecki dziennikarz Jürgen Elsässer, wskazując jak zachodnie służby inspirowały i wspomagały napływ islamistów do krajów jugosłowiańskich, by w ten sposób zaszkodzić Serbii, pośrednio zaś też Rosji. Dziś Unia Europejska próbuje wmusić krajom naszego regionu – Polsce, Republice Czeskiej, Węgrom muzułmańskich imigrantów. Wszyscy pamiętamy też zbrodnie NATO popełnione w Serbii. 24 marca 1999 r. amerykańskie bombowce pojawiły się nad Europą, a amerykańskie bomby spadły na europejskie miasta w Serbii. Ochrona przestrzeni Adriatyk-Bałtyk-Morze Czarne dziś oznaczałaby zatem jej ochronę przed islamistami, muzułmańskimi imigrantami, oraz przed Zachodem.

Chorwacki publicysta Tomislav Sunić zauważył w jednej ze swych wypowiedzi, że kraje środkowoeuropejskie cechuje względna homogeniczność ich autochtonicznych populacji, tak więc brak znaczącej imigracji pozaeuropejskiej. Inaczej rzecz już wygląda w Rosji, gdzie żyją obok siebie ludy słowiańskie, kaukaskie, ugrofińskie, turańskie, uralskie i inne. Inaczej też wygląda w zachodniej Europie, gdzie znaczący już i wciąż rosnący jest odsetek imigrantów. Ta indoeuropejska i ugrofińska tożsamość etniczna naszej części Europy jest wartością o którą powinniśmy dbać, choć oczywiście należy wziąć poprawkę na obecność również niewielkich domieszek cygańskich, tatarskich, karaimskich, żydowskich, albańskich a także obecność wrosłych już silnie w lokalne środowisko historycznie zakorzenionych społeczności islamskich jak Bośniacy czy Pomacy.

Agendę Nowego Międzymorza można by również poszerzyć o kwestie kulturowe. Przestrzeń pomiędzy Bałtykiem, Adriatykiem a Morzem Czarnym jest przestrzenią tradycyjnej kultury i norm społecznych. Nawet w prozachodnich obecnie państwach jak Chorwacja i Ukraina, niechętnie przyjmuje się zachodnie nowinki obyczajowe jak promocja zboczeń seksualnych, aborcja, zwalczanie tradycyjnych tożsamości płciowych, rugowanie religii z życia publicznego etc. Przestrzeń Nowego Międzymorza mogłaby zatem być też przestrzenią wolną od aborcji i dewiacji obyczajowych oraz zachodniego permisywizmu.

Rubaltic.ru: Polska wydaje się dziś cieszyć największym powodzeniem spośród krajów dawnego obozu socjalistycznego. W czym tkwi sekret jej powodzenia i dlaczego podobnych rezultatów nie była w stanie osiągnąć sąsiednia Ukraina?

RL: Nie przeceniałbym sukcesów Polski. Lepsze wyniki ekonomiczne i wyższy poziom zamożności osiągnęły na przykład Estonia i Republika Czeska. No moralnego przywódcę Europy Środkowej wyrosły niewątpliwie Węgry pod rządami Viktora Orbana. Znaczenie Polski wynika głównie z jej wielkości. Polacy mają też wyraźną i uświadamianą przez polskie elity ideę narodową w postaci republikanizmu. Idea ta jest fałszywa i szkodliwa dla Polski, ale daje polskim elitom siłę moralną do prowadzenia rozległej polityki prometejskiej w krajach takich jak Gruzja, Azerbejdżan, państwa bałtyjskie, czy Ukraina. Wśród polskich elit panuje też konsens wokół zachodniej orientacji cywilizacyjnej Polski i polityki atlantyzmu. To pozwoliło już u progu XXI wieku w zasadzie bez oporu przekształcić Polskę w wojskowo-polityczny protektorat USA i wchłonąć ją do struktur zachodnich.

To, co wydawać się jednak może siłą Polski, okazuje się tak naprawdę jej słabością. Polska elita polityczna i wojskowa została w całości przekształcona w amerykańską agenturę. Polskie warstwy intelektualne stały się kopiarkami idei amerykańskich. Nawet najgłupsze i najbardziej prymitywne z tych idei są w Polsce traktowane z nabożną czcią. Polskie środki masowego przekazu i polska gospodarka zostały wykupione i znajdują się dziś w rękach kapitału niemieckiego i amerykańskiego, co wpływa również na kształt przestrzeni informacyjnej w Polsce. Społeczeństwo nieustannie karmione ogłupiającą popkulturą amerykańską zatraciło zupełnie zdolność krytycznej i twórczej refleksji. Dziś, to niemal po polsku mówiący Amerykanie. Polski Kościół katolicki jest pozbawiony siły moralnej i koniunkturalnie wysługuje się klasie politycznej. W ostatnim roku ze strachu przed spadkiem popularności w społeczeństwie wzywał do odrzucenia projektu ustawy mającej zapewnić pełniejszą ochronę życia poczętego, a wcześniej krytykował brak tolerancji dla dewiantów seksualnych.

Polski ruch niepodległości od Stanów Zjednoczonych w zasadzie nie istnieje. Tworzy go dosłownie sto kilkadziesiąt osób w skali całego kraju, pozbawionych jakiegokolwiek oparcia społecznego i najzwyczajniej nierozumianych przez społeczeństwo. Ruch ten jest ponadto wewnętrznie podzielony pod względem ideowym i nękany przez nie tylko polskie służby wywiadowcze. Klimat paranoi politycznej szczególnie po 2014 r. narasta i za krytykę członkostwa Polski w NATO i wasalnego podporządkowania naszego kraju USA trafia się pod obserwację kontrwywiadu, a można też stracić pracę i nawet trafić do więzienia. Prorosyjski działacz Mateusz Piskorski już drugi rok przetrzymywany jest w areszcie bez formalnego postawienia mu aktu oskarżenia, a próbujący się za nim ująć posłowie, naukowcy i dziennikarze są zastraszani przez polskie służby specjalne. Trudno zatem mówić o jakimś szczególnym sukcesie Polski przez stanie się kolonią USA.

Nieco odmienne wygląda sytuacja w Ukrainie. Jak wspomniałem, znaczenie ma na pewno, że Ukraińcy są ludem pozbawionym tradycji państwowej. Ich tradycja narodowa, w swoim głównym nurcie „naddnieprzańskim” ma charakter buntarsko-anarchiczny, co stwarza jeszcze więcej problemów niż również antypaństwowy w swej wymowie polski szlachecki republikanizm. Znaczenie ma też, że Ukraina jest państwem sztucznym, pozbawionym własnej idei, w czym trochę przypomina niektóre postkolonialne państwa afrykańskie. Dobrą tego ilustracją są sprawiające wyjątkowo żałosne wrażenie i dające takoż żałosne efekty próby stworzenia w latach dziewięćdziesiątych XX w. metafizycznych podstaw odrębnej państwowości ukraińskiej w postaci autokefalicznej Cerkwi ukraińskiej.

Nie należy też zapominać, że Ukraina nie jest państwem jednolitym. Galicja posiada zupełnie odmienną tradycję i tożsamość niż tzw. „Wielka Ukraina” (historycznie znajdująca się w obrębie Imperium Rosyjskiego), a każda z nich dzieli się jeszcze dodatkowo na mniejsze krainy historyczno-geograficzne posiadające niekiedy wyrazistą własną specyfikę etniczną i historyczną (np. Bukowina). Zupełnie odrębny świat stanowi Zakarpacie luźno jedynie powiązane z Ukrainą. Ostanie ćwierćwiecze na Ukrainie to w zasadzie proces narzucania tożsamości galicyjskiej zarówno „Wielkiej Ukrainie” jak i Zakarpaciu. Ten de facto narodotwórczy proces przebiega bardzo powoli i napotyka silny opór, aczkolwiek w następstwie rewolucji 2014 r. i późniejszej wojny w Zagłębiu Donieckim oraz oderwania się od Ukrainy Krymu i przyłączenia się przez niego do Rosji, wyraźnie przyspieszył.

Warto zadać sobie natomiast pytanie, jak to się stało że stanowiąca przecież językową i pod względem liczby mieszkańców mniejszość Galicja zdołała zdominować całą resztę Ukrainy? W przypadku Zakarpacia wynika to z większej siły Galicji, ale wyjaśnienie to nie sprawdza się już w odniesieniu do Ukrainy rosyjskojęzycznej. Dlaczego to właśnie Lwów a nie Donieck, Charków lub Dniepropietrowsk – bardziej znaczące przecież od Lwowa gospodarczo, stał się matecznikiem ukraińskiej tożsamości?

Wydaje się, że odpowiedzi trzeba szukać w większej moralnej sile i pochodnym jej dynamizmie galicyjskiej inteligencji humanistycznej, niż rosyjskojęzycznej inteligencji technicznej Zaporoża, Charkowa, Ługańska, Doniecka itd. Rosyjskojęzyczna inteligencja techniczna stworzyła potęgę ekonomiczną i technologiczną Zagłębia Donieckiego i całej wschodniej Ukrainy. Nie tworzyła jednak żadnych idei tożsamości ukraińskiej ani mogących być atrakcyjnymi również dla mieszkańców Galicji koncepcji zorganizowania ukraińskiej wspólnoty politycznej.

Lwowska, galicyjska i emigracyjna inteligencja ukraińska stworzyła ideę nacjonalizmu ukraińskiego i Ukrainy jako unitarnego państwa narodowego. W tym czasie wschodnioukraińska i kijowska inteligencja nie wytworzyła żadnej koncepcji, a jedyne co mogła przeciwstawić ukraińskiemu nacjonalizmowi to sentyment postsowiecki i mętne układy mafijno-korupcyjne. Tymczasem Mens agitat molem. Dlatego będący w mniejszości Galicjanie wygrali. Idea Ruskiej Wiosny została wysunięta za późno i była zbyt mało konsekwentnie realizowana, by móc odegrać rolę efektywnej przeciwwagi dla ukraińskiego nacjonalizmu Galicjan. Choć niewątpliwie idea Ruskiej Wiosny była krokiem we właściwym kierunku.

Rubaltic.ru: Całkiem niedawno ambasador Polski w Ukrainie Jan Piekło oświadczył, że w Polsce znajduje się legalnie dwa miliony Ukraińców. Z każdym rokiem ta cyfra rośnie. Czy władze państwa i zwykli Polacy nie zastanawiają się nad tym, że pewnego dnia Ukraińców w Polsce stanie się po prostu za dużo? Czy Pan uważa to za problem?

RL: Problemem przede wszystkim jest, że rządząca w Polsce demoliberalna oligarchia nie informuje społeczeństwa o wielkości ukraińskiej imigracji. Informacje na ten temat pojawiają się rzadko, przekazywane są zdawkowo, nie towarzyszą im otwarte dyskusje ani bardziej rozbudowane komentarze – za wyjątkiem tych, które wychodzą z ust proukraińskich propagandzistów jak poseł Paweł Kowal, wykładowca akademicki Kazimierz Wóycicki, doradca partii rządzącej Przemysław Żurawski vel Grajewski i wielu jeszcze innych. Naród polski nie jest przez rządzących informowany ilu dokładnie jest w Polsce imigrantów z Ukrainy i jakie to rodzi skutki. Jest to w Polsce jeden z tematów, wokół których systemowe środki przekazu rozciągają zgodnie zasłonę milczenia, w związku z czym nie jest też możliwa otwarta dyskusja na ten temat i swobodne przedstawianie zastrzeżeń.

Tymczasem wiele już odnotowano incydentów. W przygranicznym z Ukrainą województwie lubelskim studiuje ponad trzy tysiące Ukraińców, nie licząc uczniów szkół średnich. Jeszcze w październiku 2014 r. studenci uczelni wyższej w Przemyślu sfotografowali się z flagą banderowską. W czerwcu 2015 r. student z Ukrainy wykonywał wulgarne gesty w dawnym obozie koncentracyjnym w Majdanku. W lipcu tego samego roku sytuacja powtórzyła się z udziałem innego studenta z Ukrainy. Pojawiły się również wykonane w Polsce fotografie Misanthropic Division, a na Facebooku uruchomiono nawet profile polskiego odgałęzienia tej organizacji. Pojawiły się też doniesienia o propagowaniu ideologii banderowskiej w lubelskim greckokatolickim seminarium duchownym. W lipcu 2015 r. para ukraińskich studentów została przyłapana na plądrowaniu krypt w krakowskiej Bazylice Bożego Ciała. W grudniu 2015 r. w jednym z lubelskich akademików uzbrojony w kuszę Ukrainiec groził pracownikom placówki. Gdy interweniowała policja, w jego pokoju znaleziono polskie symbole narodowe z domalowanymi genitaliami. W sierpniu 2015 r. będąca wolontariuszką batalionu Azow Zoriana Konowalec zamieściła na swoim profilu na Facebooku słowa „Jeszcze Polska nie zginęła, ale zginąć musi”. W czerwcu 2016 r. identyczne hasło wznoszono już na greckokatolickiej procesji Ukraińców w Przemyślu, co spowodowało przepychanki z udziałem miejscowych polskich patriotów i poturbowanie kilku ukraińskich prowokatorów.

Przyzwoleniu rządzących na ekscesy ukraińskich imigrantów towarzyszą represje wymierzone w polskich patriotów i równoczesne propagandowe urabianie społeczeństwa w duchu proimigracyjnym i proukraińskim. Po starciach w Przemyślu prokuratura wszczęła postępowanie nie przeciwko ukraińskim prowokatorom ale interweniującym polskim patriotom. Problemy prawne miał również jeden z lubelskich kibiców który wywiesił na trybunie transparent z napisem „banderowców ubijemy”. Miejscowa prokuratura postawiła mu zarzut „podżegania do waśni narodowościowych” (tak jakby banderowcy byli „narodem”). Tak właśnie rządząca Polską „niepodległościowa” PiS-owska klika zwraca się przeciwko własnemu narodowi w imię obłaskawiania ukraińskiego nacjonalizmu, który chciałaby następnie zwrócić przeciwko Rosji.

Nie jest to pierwszy tego rodzaju błąd polskich władz. Przed wybuchem II wojny światowej hołdująca idei prometeizmu rządząca ekipa piłsudczykowska szkoliła paramilitarnie i w duchu jadowitego nacjonalizmu młodych Ukraińców z takich organizacji jak „Sokił”czy „Płast” i jeszcze innych, licząc że zwrócą się oni przeciwko ZSRR w wypadku ewentualnej wojny polsko-radzieckiej. Strona polska zapewniała wówczas Ukraińcom obozy szkoleniowe, pieniądze i instruktorów wojskowych. W polityce tej celował wojewoda wołyński (1930-38) Henryk Józewski (1892-1981). Efekty były dramatyczne, bo zamiast walczyć z Rosją, ukraińscy nacjonaliści zamordowali prominentnego piłsudczykowskiego polityka Tadeusza Hołówkę (1889-1931), następnie zaś także polskiego ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego (1895-1934). W okresie II wojny światowej absolwenci paramilitarnych kursów organizowanych na Wołyniu przez wojewodę Józewskiego zasilili szeregi UPA i SS Galizien i organizowali Rzeź Wołyńską.  

Rubaltic.ru: Ukraińscy politycy podkreślają często, że Ukraińcy wywierają duży wpływ na rozwój polskiej gospodarki. Rosyjskie środki masowego przekazu odwrotnie – podkreślają że Ukraińcy wykonują w Polsce najczęściej nisko kwalifikowane prace. Gdzie leży prawda?

RL: W obydwu tych opinia tkwi część prawdy. Ukraińcy rzeczywiście wykonują głównie proste prace w sektorze budowlanym i rolnym. Gdy chodzi się ulicami Warszawy i mija jakąś grupę robotników budowlanych, można być niemal pewnym że usłyszy się język rosyjski. Jeżdżąc dużo turystycznie rowerem po Polsce, w okresie prac polowych często mijam porozwieszane we wsiach plakaty reklamujące usługi robotników ukraińskich. Z kolei na ulicach polskich miast pojawiły się reklamy kart telefonicznych dla Ukraińców i ukraińskich kantorów oraz punktów obsługi cudzoziemców z Ukrainy. Ostatnio w Częstochowie widziałem nawet grupę Świadków Jehowy rozdających swoje ulotki w języku ukraińskim!  

Ukraińcy wykonują w Polsce jednak nie tylko proste prace: w  kwietniu 2014 r. prezydent Gdańska Paweł Adamowicz w porozumieniu z konsulatem generalnym RP we Lwowie oraz przedstawicielami gdańskiego biznesu postanowił ściągnąć do Polski studentów ukraińskiego Uniwersytetu im. Iwana Franki oraz Politechniki Lwowskiej, którym następnie przyznano staże nie tylko w prywatnych polskich firmach, ale również w państwowym koncernie paliwowym PKN Orlen, w Urzędzie Miasta Gdańska, a także w Narodowym Banku Polskim, tak więc w podmiotach o strategicznym znaczeniu dla państwa polskiego i jego bezpieczeństwa. Działania te powtarzano w kolejnych latach.

Niezależnie jednak gdzie Ukraińcy pracują, odgrywają coraz większą rolę w polskiej gospodarce. Niestety, ich wpływ ocenić wypada raczej negatywnie. Po pierwsze, zaniżają poziom płac i standardy socjalne w Polsce. Przez to polscy robotnicy emigrują na Zachód, by tam pracować w lepszych warunkach i za większe pieniądze. Po drugie, zachodzi w Polsce zjawisko podobne jak na Zachodzie: Polacy coraz mniej chętnie podejmują się „mało prestiżowych” prac fizycznych, uważając że nie są one ich godne, a nadają się co najwyżej dla imigrantów. Ktoś jednak te prace musi przecież wykonywać. W ten sposób gospodarka polska uzależnia się jednak od elementu napływowego i wobec Polski zewnętrznego.

Rubaltic.ru: Z jakim stosunkiem spotykają się Ukraińcy w Polsce? Czy w ostatnich latach ulegl on zmianie?

RL: Trudno mi tu postawić jakieś bardziej ogólne wnioski. Ja sam widuję Ukraińców na budowach, przy pracach remontowych, a także jako personel sklepów sieciowych i supermarketów. Z budowlańcami nie mam żadnego kontaktu, ale ukraińscy ekspedienci i ekspedientki w sklepach wydają się być bardzo sympatycznymi ludźmi, a do tego mówią z miłym dla ucha „miękkim” wschodnim akcentem. Myślę, że stosunek do nich personelu polskiego jest poprawny. Sam kiedyś widziałem, jak pracownicy jednego z supermarketów cierpliwie i powoli tłumaczyli nowo przyjętej młodej pracownicy z Ukrainy jej obowiązki i zasady zatrudnienia, mówiąc też że mogą jej pójść na rękę w wielu kwestiach formalnych.

To oczywiście jedynie moje wrażenia prywatne. W komentarzach publicystycznych wychodzących ze środowisk socjalistycznych i lewicowych pojawiają się jednak czasem głosy o wyzysku pracowników z Ukrainy przez polskich kapitalistów i zatrudnianiu Ukraińców za śmiesznie niskie pensje.

(rozmawiał: Aleksiej Iliaszewicz)

Wersja rosyjska wywiadu:

https://www.rubaltic.ru/article/politika-i-obshchestvo/03052018-polskiy-politolog-zapad-delaet-iz-ukrainy-chernuyu-dyru-kotoraya-dolzhna-zatyanut-rossiyu/

https://www.rubaltic.ru/article/kultura-i-istoriya/07052018-polskiy-politolog-rol-polshi-v-nyneshnem-khaose-na-ukraine-ochen-vysoka/

https://www.rubaltic.ru/article/politika-i-obshchestvo/01062018-polskiy-politolog-pregradoy-na-puti-ukrainy-v-nato-i-es-yavlyaetsya-prezhde-vsego-tramp/

https://www.rubaltic.ru/article/ekonomika-i-biznes/08062018-polskiy-politolog-ukraintsy-okazyvayut-negativnoe-vliyanie-na-ekonomiku-polshi/



 
   

   

               
    

 

         

       




Publicysta obecny w niszowych publikatorach internetowych i papierowych, zwolennik tradycjonalizmu integralnego i propagator idei tożsamościowej. Zainteresowany filozofią polityczną i geopolityką.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka