rosemann rosemann
1705
BLOG

Rekonstrukcja, rekonstrukcja, rekonstrukcja, rekon…

rosemann rosemann Polityka Obserwuj notkę 21

Nie jest chyba niczym dziwnym że kolejna zapowiedź zmian w składzie obecnego rządu nawet w mediach tradycyjnie przychylnych obecnej ekipie i jej szefowi wywołują złośliwe komentarza. Na przykład, że to już jest serial pod tytułem „rekonstrukcja” choć pewnie bardziej pasowałaby telenowela. Coś jak „Moda na sukces” w której prawie wszyscy już ze sobą spali a jeśli jeszcze nie spali to najpewniej są rodzeństwem i za kolejne tysiąc odcinków, gdy normy moralne zdążą nieco zelżeć, prześpią się ze sobą niechybnie.

Wygląda jednak, że choć jest to kolejna z „50 rekonstrukcji Tuska” tym razem, z kilku powodów, nie skończy się na słowach jedynie. Choć coś takiego z samego założenia wygląda przecież źle. Rekonstrukcji dokonuje się jak coś się na przykład sypie. A u Tuska?  Jak to mówią nie zmienia się koni w połowie brodu. A tak się składa, że właśnie w tej połowie jesteśmy. Zatem każda zmiana musi sprowadzać się do tego, że wymieniamy słabe ogniwo na mocniejsze.

Dość trudno to sobie wyobrazić jeśli wziąć (na poważnie) pod uwagę twierdzenia, że mieliśmy do czynienia z ekipą kompetentnych fachowców. Którzy, przynajmniej z perspektywy jej szefa (jeśli wierzyć jego słowom) wzorowo realizowali to, co ekipa założyła i obiecała.

Trudno więc wyobrazić sobie, że ktoś nagradza sprawdzonych i kompetentnych wywalając ich z roboty.

Myślę, że cała operacja, o której mówi się z już z takim przekonaniem, że nawet gdyby chcieć się z niej wycofać, byłoby trudno, wynika ze świadomości matni, w jakiej znalazła się PO. Tusk wie, że aby się z niej wydobyć, musi albo sobie odgryźć kończynę albo zrobić coś innego. Wybiera coś innego i prawdę mówiąc trudno mu się dziwić. Kto wybrałby odgryzanie?

Tyle, że wygląda to na klasyczny „skok przez rekina”. Jak wcześniej powiedziałem, każda wymiana ministra sugeruje, że nie radził on sobie tak, jak powinien i jak od niego oczekiwano. Kiedy robi się coś takiego w warunkach stopniowej erozji poparcia dla rządu i partii, która go współtworzy, jest potwierdzeniem, że ten spadek nie jest żadnym przypadkiem.

Oczywiście w tym, co nieuchronnie nadchodzi mają swój udział również inne czynniki niż niechęć Tuska do odgryzania sobie łapy czy tam goleni. Nazwijmy je zewnętrznymi choć część umiejscowiła się jak najbardziej wewnątrz ekipy. Takim czynnikiem jest zaskakujące działanie Andrzeja Seremeta, który, jak go nazwał Palikot, odegrał rolę „technicznego premiera” i odwołał ministra Nowaka. Po tym nawet jakby Tusk miał szczerą chęć utrzymania składu bez zmian, musiało się posypać. Tym bardziej, że chyba niektórym odechciało się być w tym rządzie. Szczególnie, że gwarancie „bycia w rządzie” są coraz bardziej umowne a szansa zrekompensowania sobie tej możliwej straty będzie „po drodze” tylko jedna. Myślę, że po pani Kudryckiej jeszcze wielu obecnych, byłych i niedoszłych ministrów ujawni ochotę zakotwiczenia na trochę w Brukseli. Każdy by wolał to niż wielką niewiadomą w 2015 r.

Pan Tusk, nadając z Pułtuska z okazji rządowych „połowinek”,  klarował dzisiaj, że „nie ma kłopotu ze znalezieniem kandydatów na stanowisko ministra”. Zestawiając to z wcześniejszymi zapewnieniami że ma do swoich współpracowników zaufanie i docenia ich kompetencje trudno nie zauważyć wyraźnej sprzeczności. Wychodzi o to, że po pierwsze tych fachowców nie tak trudno zastąpić a po drugie zastępcy niemal leżą na ulicy.

Aż się chce parafrazować znane powiedzenie o amerykańskiej prezydenturze czasów Clintona i powiedzieć, że dziś, za Tuska ministrem może być byle kto. Pewnie niektórzy zwrócą uwagę, że o tym było wiadomo od dawna. Może i tak.

Nie mam pojęcia kto podpowiedział Tuskowi, że sposobem na poprawę notowań będzie wskazanie, że się przez ponad dwa lata trzymało w rządzie i pozwalało decydować o losach kraju jakimś kadrowym nieporozumieniom.

Nie mam wreszcie pojęcia co będzie po nich. Po Arłukowiczu, Musze, Szumilas. Wywalenie ich powinno skutkować dyskusją o ich dokonaniach, pozostawionym dorobku. Tak przynajmniej powinno być przy założeniu, że będzie to działanie poważne, oparte na racjonalnych przesłankach.

Proszę sobie zatem wyobrazić, ze Tusk zwalnia Szumilas a na pytanie co z tym wszystkim co zapoczątkowała odpowiada, że oczywiście kontynuował będzie to następca. Aż się prosi następne pytanie po co w takim razie pożegnano panią minister?

Oczywiście jakoś nie bardzo wierzę, że media będą to drążyć. Szkoda bo byłoby ciekawie. W taki sposób można by było doprowadzić w końcu do sytuacji, w której sam Tusk mógłby nie mieć wyjścia i przyznać, że cała ich robota to nic nie wart badziew.

A wtedy faktycznie pozostałoby mu już tylko odgryźć sobie łapę. Czy tam goleń.

rosemann
O mnie rosemann

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (21)

Inne tematy w dziale Polityka