Po wczorajszej debacie z udziałem przedstawicieli wszystkich komitetów, które zarejestrowały listy w całym kraju, chciałbym zacząć od uwagi do tych, którzy debatę poniedziałkową uznali za nudną. Tak naprawdę czym jest nuda można było przekonać się właśnie wczoraj. Mniej więcej od połowy przestałem słyszeć pytania a wystąpienia uczestników rejestrowałem na zasadzie „ogólnego wrażenia”.
Nie zgodzę się też z tymi, którzy obwieścili, że największymi przegranymi byli prowadzący debatę dziennikarze. Im przypadło mało zaszczytne drugie miejsce. Choć mocno pracowali na przegraną, byli dość daleko w tyle za autorem koncepcji tego zabijającego nudą tasiemca. Jedyne, co mu się udało to dowieść, że debaty mają sens jako pożywka dla komentatorów skupionych na tym kto jak się prezentował. Tu ponoć wygrała czerwona garsonka Ewy Kopacz. Bo czerwony znaczy dynamiczny (!)
Co do meritum, pomijając, że było ono inne, niż powinno, debata była spotkaniem Beaty Szydło z pozostałymi uczestnikami. Nie, nie sugeruję, ze zdominowała ona wczorajsze spotkanie. Nie zdominowała bo nie musiała. I w tym właśnie rzecz. Było to spotkanie będącej w luksusowej sytuacji osoby, która już nic nie musi z tymi, którzy walczyli o wiele albo wręcz o wszystko. Zadaniem Szydło było nie zaliczyć wpadki i z tego wywiązała się wręcz śpiewająco. Był moment, w którym mogła się stać postacią numer jeden debaty. Kiedy doszło do zamieszania przy wejściu, zdumiewającego i pachnącego prowokacją, mogła odwrócić się na pięcie i odjechać sprzed gmachu telewizji. Jestem przekonany, że zwołana naprędce konferencja po czymś takim przyciągnęłaby większą uwagę mediów niż sama debata a PiS na tym mógłby niemało zyskać.
Taka sytuacja, w której wynik wyborów, jeśli chodzi o ich zwycięzcę, już jest w zasadzie przesądzony musiała premiować outsiderów i oni z tego w pełni skorzystali. Już przed debatą było wiadomo, że Ewę Kopacz czeka starcie z przedstawicielami sondażowej „drobnicy”, których miała przedstawić jako tych, na których głos będzie „zmarnowany”. Nikt natomiast nie spodziewał się, że dojdzie do pojedynku partii lewicowych. Wedle buńczucznych zapowiedzi przedstawicieli Zjednoczonej Lewicy Barbara Nowacka miała „wciągnąć nosem” Kopacz i Szydło.
Okazało się, że z debaty zostaną zapamiętani Zandberg, Korwin i Kukiz.
Zandberga okrzyknięto, nieco na wyrost, zwycięzcą bo mówił spójnie i ładnie. Czemu piszę, że na wyrost? Zaprezentował się on jako naprawdę świetny publicysta i kawiarniany mówca, wiedzący jak ma być, żeby „było miło”. Co do recepty jak to zrobić usłyszałem tylko metodę Robin Hooda czyli postulat zabrania bogatym.
Korwin natomiast powiedział to, czego oczekiwali jego zaprzysięgli i potencjalni wyborcy. Nie zdziwię się, jeśli to on dzięki debacie zapewni sobie sejmowy byt.
Kukiz zaś… Znów był antysystemowy. Nie zgadzam się z tymi, którzy piszą i mówią o jego porażce. Nie topcie Kukiza bo ludzie kochają go właśnie takiego, jaki był wczoraj.
Przegrali Petru i Nowacka. Dwa balony dmuchane do niemożliwości w ostatnim czasie jeśli z czegoś będą pamiętane to, jak zdążyłem się zorientować dzięki dostępnym w sieci komentarzom, z dekoltu pani Barbary i z kieszonkowego „rolapu” nowoczesnej Ryszardy.
Szczególnie bolesne było starcie Nowackiej z Zandbergiem. Bolesne dla Nowackiej której legenda „kompetentnej liderki” umarła wczoraj w męczarniach. Musi „wielka nadzieja czerwonych” przeklinać teraz los, że postawił jej na drodze gościa, przy którym prezentowała się ze swą kawiorową wrażliwością społeczną niczym mało lotna kujonka z liceum. Ona i jej ZLew w pełni wczoraj zasłużyli by oddać te procenty, których im brakuje lub starcza do przekroczenia progu partii „Razem” by ta choć mogła liczyć na dotację z budżetu.
Co do Petru odwołam się do gorącego komentarza Krzysztofa Stanowskiego, który w jednym ze swych wpisów na twitterze zamieścił ocenę prawie wszystkich uczestników debaty. W następnym dodał „Zapomniałem o Ryśku P. co samo w sobie stanowi komentarz.”*
Na koniec Ewa Kopacz. Dla niej bolesna musiała być świadomość, że jedzie ścierać się nie z liderką wyścigu tylko z całą resztą. Tą drobnicą. Jej przesłaniem miało być już nie „jestem lepsza od Szydło” tylko „jestem lepsza od Petru, Zandberga i takich tam”. Niestety nie potrafiła i tego, skupiając się na próbach podszczypywania Szydło albo na obronie przed Korwinem i Kukizem. Przegrała też zrobioną na siłę otoczką na „Szydło” wyglądającą wyjątkowo sztucznie.
Nie napisałem nic o Piechocińskim. Cóż, ze spokojem i przeszedł on wczoraj do porządku nad tym, że PSL z zasady jest niedoszacowany. I ten spokój punktował u komentatorów.
* https://twitter.com/K_Stanowski/status/656609096066539520
Inne tematy w dziale Polityka