Nie udało się. Jarosław Kaczyński nie został prezydentem. Niestety – nie pomyliłem się w ocenie sytuacji, w notce Wkurza mnie dosłownie wszystko. Pisałem, że prawdopodobnie jest nas mniej od tych, którzy poprą BK. I tak się faktycznie stało. Było nas mniej. Było nas mniej z tego powodu jak sądzę, że mieliśmy do czynienia z pierwszymi wyborami, w które aż tak bardzo, jak nigdy dotychczas zaangażowali się celebryci różnej proweniencji.
Można się zachwycać czwartolipcową frekwencją. Co nie zmienia faktu, że niemal połowa uprawnionych do głosowania została w domu. To pewnie spora część, której jest obojętne, kto będzie lokatorem pałacu na Krakowskim Przedmieściu. Natomiast wydaje mi się, że do urn poszło kilka, a może nawet kilkanaście procent osób, które w „normalnych” warunkach, miałoby letnie głosowanie w głębokim poważaniu. Miałoby, ale przecież Wojewódzki, Figurski, Wajda, Olbrychski, Chyra. Kora, Fibak i wielu, wielu innych nawoływało do wyboru anty-kaczystowskiego.
Gdyby nie te pożal się boże autorytety – ci ludzie nie zagłosowaliby, tak jak zazwyczaj do tej pory, nie chodzili na wybory. No ale – lubię Wojewódzkiego, Figurskiego, a Olbrychski wielkim aktorem jest – to pewnie mają rację. Trzeba głosować. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że duża część elektoratu wakacyjno-wojewódzkiego, gdyby ją zapytać o paru ministrów z obecnego rządu, że o poprzednich nie wspomnę – absolutnie wykazałaby się minimalną wiedzą i owego podstawowego egzaminu by nie zdała. Za przykład starczy jeden z aktorów wspierających marszałka – Andrzej Chyra, który wybierał Władysława Komorowskiego.
To pierwsza część elektoratu Komorowskiego. Kolejną, która również nie jest powodem do dumy grupa, która gdzieś tam, przed sobą przyznała się, że marszałkowi brak inteligencji, że gada głupoty straszne, że co wystąpienie to popełnia gafę. Wszystko to dotarło do nich, a mimo to wybierali właśnie tego, kompletnie nie przygotowanego do pełnienia obowiązków prezydenta. Jak to jest: wiem, że ktoś jest gorszym kandydatem ale i tak głosuję na gorszego? Ja tego nie pojmuję.
Zatem: co dalej? Myślę, że przegrana Jarosława, zwłaszcza, że minimalna – nie jest wielką tragedią. Jako lider największej opozycji, bardzo silnej i zakorzenionej w zmianie, jaka się dokonała po 10 kwietnia – ma wszelkie szanse, aby poprowadzić PiS do zwycięstwa w roku 2011, a będzie to zwycięstwo zdecydowanie ważniejsze. Oczywiście jako aksjomat przyjmuję, że wybory będą uczciwe i żadnych cudów nad urną nie będzie. Zakładając, że wszystko odbędzie się zgodnie z regułami demokracji – zwycięstwo wydaje się bardzo blisko.
PO obsadziła już najważniejsze urzędy swoimi ludźmi. Mają monopol: prezydenta, szefa NBP, szefa IPN, szefa BBN. Nie będą już mogli tłumaczyć się hamulcowym prezydentem, czy wszczynać awanturę o teczki. Trzeba pamiętać, że aby realizować obietnice złożone przez Komorowskiego – należy podjąć mnóstwo niepopularnych decyzji. Więc jeśli się odważą – naród się wku…wi już nie na żarty, a jeśli zdecydują się przeczołgać na dobrym pijarze, lansowanym przez wybiórczą, Politykę oraz zaprzyjaźnione TVN – naród też to zauważy. Okrągłe zdania i uśmiechy, ale Irlandii jak nie było, tak nie ma.
Na koniec – łatwiej będzie postawić przed Trybunałem Stanu: Tuska, Komorowskiego, Arabskiego, Sikorskiego za zdradę narodowych interesów po katastrofie smoleńskiej, kiedy będą już pozbawieni funkcji rządowych i zostaną zwykłymi osłami, przepraszam posłami. Ale, jak powiedziałem – wybory muszą być uczciwe.
PS. Napisałem notkę, o inicjatywie 500 dni – odliczaniu, która szybko zleciała do piwnicy, ale można ją też przeczytać w lubczasopiśmie Abyss Łażący Łazarz oraz poniżej:
...W HOŁDZIE PAMIĘCI TYCH, KTÓRZY PIERWSI UJRZELI PRAWDĘ O SMOLEŃSKU...
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka