Dziś mija tydzień od zaprzysiężenia nowego prezydenta. Sądzę, że jest to całkiem odpowiedni czas na pierwsze, skromne podsumowania. Jak by nie patrzyć, Bronisław Komorowski sprawuje tę funkcję de facto od 10 kwietnia. Odejmując czas między przekazaniem laski marszałkowskiej a przysięgą prezydencką – wychodzi 3 miesiące. Zatem, były marszałek zbliża się do popularnej studniówki.
Łagodnie mówiąc – pierwsze dni wyglądają bardzo niedobrze. Komorowski rozpoczął od totalnej klapy. Wespół z Tuskiem zmarnował szansę, którą stworzyła wypowiedź prezydenta Miedwiediewa na temat wspólnego śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej. Zamiast wspólnego dochodzenia – nasi prokuratorzy pracują na zapewne spreparowanych przez stronę rosyjską dowodach i odbijają się od ściany.
W połowie kwietnia jako wykonujący obowiązki głowy państwa, marszałek przedłużył misje naszych żołnierzy w Afganistanie. Natomiast, podczas kampanii wyborczej zapowiadał wycofanie stamtąd polskich wojsk. W tak zwanym „międzyczasie” powiedział o strategii wyjścia z NATO, co uznano jako lapsus, ale niesmak pozostał. Głównie z powodów, że Komorowski ma zadatki na Kasandrę, że przypomnę jak przewidział lot swego poprzednika, albo kandydowanie Jarosława Kaczyńskiego.
Podczas kampanii nawoływał swego głównego politycznego oponenta, żeby zostawić na marginesie premiera Wielkiej Brytanii, a pójść razem z nim. Nie wiem, czy do Davida Camerona dotarły wieści o planach (?) uznania go za margines przez obecnego już prezydenta Rzeczypospolitej, ale z pewnością będzie zdziwiony, gdy się o tym dowie. Biorąc pod uwagę inne wpadki, tyczące Norwegii i Unii, czy gazu w łupkach (wiem, że to stara śpiewka, ale chyba należałoby, aby prezydent zaczął się orientować w podstawowych sprawach) – rysuje się całkiem niemały chaos.
Zaraz po wyborach indagowany przez dziennikarzy, wypalił o przeniesieniu krzyża, który do tamtej pory nikomu jakoś nie przeszkadzał. Wywołał tym burzę, poczym schował się do Budy Ruskiej, gdzie milczał. Milczy do dziś, mimo iż spory po zamontowaniu tablicy wcale się zmniejszyły. Nie tylko nie wyszedł do ludzi i nie porozmawiał z nimi, nie zajął też żadnego stanowiska ani w postaci konferencji w TV, ani nawet oświadczenia w Internecie. Ni słówka. Nul.
Czyżby brak odwagi? Na pewno zabrakło mu jej w dotkniętej tragedią Bogatyni, kiedy to po posiedzeniu sztabu kryzysowego czmychnął tylnymi drzwiami, o czym pisał m.in. rekontra, i mówiła na żywo reporterka tvn24. Sytuacja oczywiście niełatwa, ale jak tłumaczyć, prezydent nie wyszedł ani do powodzian, ani do obrońców krzyżu. Przecież chciał być prezydentem wszystkich Polaków?
Natomiast nie zabrakło odwagi by wspierać, jeszcze jako marszałek sejmu budowę pomnika pod Ossowem. Pomnika ku pamięci żołnierzy bolszewickich, zalewających Europę w 1920 roku. Wybiórcza zapowiada, że prezydent prawdopodobnie będzie obecny podczas uroczystości odsłonięcia. To zapewne kolejny krok ku pojednania ze wschodnim sąsiadem. Szkoda tylko, że w przypadku upamiętnienia poległych pod Smoleńskiem, Komorowski nie wykazuje takich inicjatyw a wyciera sobie buty szefem kancelarii.
Zanosi się więc, że absolutna rację miała podczas wieczoru wyborczego Elżbieta Jakubiak, która przewidywała, że prezydentura byłego marszałka będzie prezydenturą chaosu i śmieszności.
...W HOŁDZIE PAMIĘCI TYCH, KTÓRZY PIERWSI UJRZELI PRAWDĘ O SMOLEŃSKU...
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka