Po ujawnieniu raportu MAK-u w sprawie tragedii smoleńskiej, pojawiło się mnóstwo głosów, iż raport ten jest policzkiem czy też hańbą zaserwowaną stronie polskiej. Trudno się z tym nie zgodzić, natomiast w moim odczuciu, raport ten to także, a może przede wszystkim – demonstracja siły. Demonstracja siły zaprezentowana w sposób bezczelny, arogancki, pokazujący również miejsce w szeregu stronie polskiej, swojemu młodszemu bratu. Nie dziwota, że skoro Rosja przyjęła w kwestii raportu tak butną postawę – przedstawiciele MAK-u nie zająknęli się ni słowem w temacie swoich przewin.
Na demonstrację siły w wydaniu sowieckim składa się m.in. pognębienie i upokorzenie przeciwnika. Nie ulega kwestii, że właśnie z czymś takim mieliśmy do czynienia wczoraj, podczas konferencji T. Anodiny i A. Morozowa. Sam termin ujawnienia raportu o tym świadczył. Ledwo komisja J. Millera przekazała MAK-owi uwagi swoje i E. Klicha, a tu gruchnęła wiadomość o publikacji raportu. Zaskoczeni tempem prac byli wszyscy, łącznie z wspomnianym wyżej Klichem, polskim tzw. akredytowanym przy rosyjskiej komisji, którego nawet nie zaproszono na konferencję do Moskwy. Na dłuższą metę nie dziwi to, bo przecież E. Klich swoją rolę w MAK-u zakończył.
Mniejsza jednak z nieszczęsnym pułkownikiem. Dzień publikacji raportu też pokazał, w którym miejscu postsowiecki stwór ma Polaków. Premier oddycha świeżym powietrzem i szusuje sobie na nartach w Dolomitach. Prezydent zaniemógł na zdrowiu i stracił zdolność mówienia, co zobrazował szef jego kancelarii. Krótko mówiąc – obce mocarstwo jedzie sobie z teoretycznie niepodległym państwem jak po łysej kobyle, a państwo to milczy jak zaklęte. Na nic zdają się głosy opozycji większej, średniej i malutkiej, kiedy w świat idzie przekaz o pijanym generalne stojącym nad głowami lotników, a nikt z kręgów władzy, czy wojska nie reaguje.
Jeśli premier dopinając z płk. Putinem szczegóły ich spotkania w Katyniu myślał, że sobie ugra coś na tej sytuacji – srogo się przeliczył. Przeliczył się dlatego, że zadarł z hydrą. Nie wiem, co mu przyświecało w głowie. Czy chciał być zapamiętany w historii jako człowiek, który doprowadził do dziejowego pojednania z Rosją, zarządzaną przez nie tak całkiem dawnego kagiebowca? Myślał, że znajdując się w cieniu Putina europejska część klasy politycznej uzna go za istotnego gracza na scenie Europy? Bo na pewno się chciał pognębić Lecha Kaczyńskiego, o którym zdarzało mu się mówić: nie potrzebuję pana prezydenta.
Putin jest graczem najwyższej klasy, niekoniecznie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Pozbawiony skrupułów, aby tylko osiągnąć polityczne cele. Nie takich piłkarzyków jak premier jego ekipa kiwała. Wykiwała i tym razem. Przedsmak tego premier miał w pod koniec ubiegłego roku, kiedy rzucił do kamer, że raport w tej formie jest nie do przyjęcia. Gdzie są teraz te wszystkie słowa o zaufaniu do Rosji, w świetnej współpracy, o płk. Klichu trzymającym rękę na pulsie jako akredytowanym w Moskwie? Raport MAK-u to cios hydry w PR-ową politykę zbliżenia z Niedźwiedziem. Demonstracja siły, którą piłkarz musiał przewidzieć. A jeśli tego nie zrobił, co jest bardziej prawdopodobne – świadczy o nim jak najgorzej. Trafił do matni. Na własne życzenie. Stamtąd odwrotu nie ma.
...W HOŁDZIE PAMIĘCI TYCH, KTÓRZY PIERWSI UJRZELI PRAWDĘ O SMOLEŃSKU...
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka