Nie tak dawno panujący nam miłościwie premier Tusk tłumaczył się ze swych weekendowych, samolotowych podróży na linii Warszawa – Gdańsk. Wiadomo, premier mieszka na Wybrzeżu, więc każdą dłuższą chwilę, jeśli nie na urlopie, to w ukochanym Sopocie chce spędzać. Wiadomo też, że taksówka powietrzna sprawdza się o niebo lepiej niż jazda pociągiem tudzież samochodem, po rozkwitającej za czasów Grabarczyka infrastrukturze kolejowej i drogowej.
Niezawodni momentami dziennikarze, pewnego bardzo szybkiego dziennika, którzy przydybali Tuska w rządowej 102-ce, przypominają niedawne tłumaczenia premiera. Tak się złożyło, że pracuję w Warszawie, a mieszkam na Wybrzeżu, gdzie spędzam weekendy i przy okazji pracuję. Czy latałbym samolotem, czy jeździł samochodem, to byłyby takie same koszta. Pracownicy gazety udowadniają, że Tuskowi jednak „something pojebałos”.*
Godzina lotu tutką to około 50 tysiaków, mniejszym Embraerem – circa trzydziestak. W mini zestawieniu jest także cena biletu lotniczego dla zwykłego człowieka, a także szacunkowy koszt wachy dla rządowych beemek. Aczkolwiek wariant zwykłego podróżnika upadł szybko, kiedy to premier wybrał się rejsowym samolotem do Ameryki. Potem był alarm bombowy i tak skończyło się tanie państwo.
Mało tego, premier wykazuje się przy tym nie lada odwagą. Podczas swych podniebnych rajzów korzysta z samolotu cieszącego się złą sławą, a od tragicznego 10 kwietnia 2010 roku niemal wyklętego, rządowego samolotu marki Tupolew 154M, o numerze bocznym 102. Należy nadmienić, że jedynym, prócz Tuska politykierem z, że tak powiem, górnej półki, niebojącym się lotu jedyną ocalałą tutką jest inny superminister – Klich. Bogdan Klich. Pozostali lękają się tupolewa niczym diabeł święconej wody. No ale nic, wynika że Tusk i Klich to nie są znów takie zwykłe diabły.
Takiego premiera życzy chyba sobie obywatel każdego państwa: odważny i z gestem. A jak!
*copyright by W. Łysiak
...W HOŁDZIE PAMIĘCI TYCH, KTÓRZY PIERWSI UJRZELI PRAWDĘ O SMOLEŃSKU...
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka