Wszystkich, którym po przeczytaniu tekstu
„Cyganie z Kocani” mogłoby się wydawać, że wątek cygański na Festiwalu został już wyczerpany, muszę wyprowadzić z błędu:
nie doceniacie pojemności tego tematu, która w kontekście różanostockim robi się wręcz niewyczerpana.
Ale po kolei:
w Różanymstoku śpi się świetnie (wiadomo – czyste powietrze, cisza, grube mury, które w lecie chronią przed upałem, a zimą przed zimnem), ale wiosną i latem – krótko, bo ptaki już przed świtem spać nie pozwalają.
(Rok temu, siostra Rita z Indii siadywała tuż po świcie w ogrodzie i zapytana o przyczynę swojej tak wczesnej pobudki odpowiedziała, że w wielomilionowym Bombaju, skąd przyjechała, nigdy wcześniej nie miała okazji… być tak zupełnie sama).
I dzięki ptakom właśnie, wyposażony w laptop siadłem sobie przed 6 rano w holu bursy, tuż obok wejścia do biura Festiwalu, gdzie korzystając z nieprzeciążonego wi-fi nadrabiałem korespondencyjne zaległości.
Pisało mi się dobrze, bo młodzież, zmęczona wieczornym koncertem i intensywnym, pokoncertowym życiem towarzyskim spała jeszcze snem sprawiedliwych, gdy w drzwiach pojawił się jakiś dziwnie wyglądający człowiek, z plastikową butelką wody mineralnej w ręce i o wyglądzie, opisywanym w literaturze znaną frazą „z obłędem w oczach”.
Człowiek ów, rozejrzawszy się po pustym budynku zatrzymał swój wzrok na mnie i wyrwał mnie z błogiego spokoju banalnym zapytaniem „do you speak English?”
Pewnie z racji wczesnej pory popełniłem typowy błąd, odpowiadając nie tylko „yes, I do”, ale i dodając nieopatrznie „can I help you?”.
Wtedy okazało się, że z tym „help”, to nie tylko mogę, ale chyba nie mam wyboru:
przybysz przedstawił się jako opiekun zespołu złożonego z bułgarskich Cyganów i znanego jako Karandila Junior.
(Grupa pochodzi z miejscowości Sliven w środkowej Bułgarii, a młodzieżowa orkiestra dęta powstała kilka lat temu jako projekt resocjalizacyjny dla młodych i zdolnych muzyków zamieszkujących cygańskie getto zwane „Nadejda” co po bułgarsku oznacza „nadzieję”).
Jechali z Bułgarii 40 godzin, ich przyjazd opóźnił się o godzin kilka, a wolontariuszka, która czekała na nich sumiennie całą noc, tuż przed 6, zmożona czuwaniem poszła się chwilę przespać.
Spojrzałem na butelkę w jego ręce i napis na etykiecie: Baczkowo.
Odruchowo powiedziałem, że pod koniec lat 70 miałem okazję zdeptać tamtejsze góry i być w słynnym baczkowskim monastyrze, z legendarną kostnicą, której ściany pokrywały freski namalowane przez mnichów przybyłych kilkaset lat temu z… Gruzji.
Przybysz chyba nie bardzo uwierzył, bo obłęd w jego oczach nie zmniejszył się ani na jotę.
Czyli – niedobrze:
klucza do biura – nie mam, zresztą po co klucz, skoro biuro jeszcze puste, chłopcy, w wieku swoich macedońskich rówieśników wyglądali na mocno zmęczonych, zaproponowałem więc dwie rzeczy:
wizytę w łazienkach w celu dokonania porannej toalety i pójście na śniadanie, które już Panie Kucharki przecież przygotowywały.
Trochę się przy śniadaniu przybyszom humory poprawiły, a na widok wolontariuszki, uroczej Zuzy, poprawiły się już całkowicie.
Do tego stopnia poprawiły, że gdy stanęła kwestia ich zakwaterowania, popatrzyli na siebie i zapytali, gdzie teraz mogą znaleźć macedońskich Cyganów z Kocani Junior Orkestar, bo chcieliby sobie z nimi …pograć.
(Relacje bułgarsko-macedońskie są typowe dla Bałkanów, czyli skomplikowane: Bułgarzy kochają Macedończyków i uważają ich za taką gałąź narodu bułgarskiego – Macedończycy zaś bronią się przed tą bułgarską miłością rękami i nogami, podkreślając swoją odrębność na wszelkie możliwe i niemożliwe sposoby).
A oni ze sobą gadali, i gadali, i gadali (języki do siebie podobne bardzo) . Potem zaczęli grać – najpierw na przemian (takie typowe przekomarzanie „kto kogo”), a potem razem.
Najbardziej mi się podobało, kiedy porównywali swoje bębny i dyskutowali, który lepszy, wzmacniając argumentację różnymi uderzeniami.
Szybko się okazało, że Cyganie z Bułgarii są tak samo spontaniczni i muzykalni , jak ich macedońscy pobratymcy.
Było jednak coś, co odróżniało od siebie oba zespoły:
O ile opiekunowie grupy macedońskiej traktowali swoich podopiecznych wręcz po ojcowsku, to szef bułgarskiego zespołu – stary Cygan o wyglądzie typowego patriarchy, zachowywał się trochę jak sędzia piłkarski, który za wszelką cenę musi pokazać, kto jest najważniejszym bohaterem widowiska.
Potrafił na oczach publiczności bezceremonialnie obsztorcować grających, a tym, co go najbardziej obchodziło było utrzymanie całego zespołu w jednym, idealnie prostym szeregu, wzdłuż linii zakreślonej w powietrzu machaniem trąbką.
Miało to swój urok, choć nie całej publiczności się takie musztrowanie podobało.
I kiedy tak się zastanawiałem nad przyczynami takiego dziwnego dla mnie zachowania starego Cygana, poznany na wstępie człowiek z obłędem w oczach uśmiechnął się i powiedział szeptem:
to słynny Angel Tichaliev – twórca zespołu i trębacz, który przez ponad 20 lat grał w orkiestrach dętych bułgarskiej armii.
No cóż – stare powiedzenie mówi, że mundur, to druga skóra wojskowego człowieka, choć my w Różanymstoku zdecydowanie preferujemy traktowanie młodzieży „po macedońsku”, niż „na wzór bułgarski”. :-)
Za to muzyka na płycie którą od nich dostałem w prezencie – pyszna, toteż linkuję dwa utwory:
------------------------------
Inne tematy w dziale Kultura