Rok temu opisałem
festiwalowy fireshow i wydawałoby się, że nic nowego nie można by dodać, bo ogień – tak samo przecież parzy jak rok temu.
Tyle tylko, że choć w porównaniu z ubiegłym rokiem sporo punktów festiwalowego programu zostało zamienionych nowymi, tego fireshow nie mogło nie być:
owszem, wydawało się, że będzie troszkę trudniej, bo w tak zwanym międzyczasie twórczyni ośrodkowego zespołu żonglerów, nasza Pani Ania, urodziła drugiego synka, ale tylko wydawało się, bo zajęcia w jej zastępstwie prowadził polecony przez nią fachowiec.
Kiedy zaś Pani Ania wróciła do pracy, nasze żonglerskie wygi same chodziły za nią jeszcze w dniu występu, żeby zrobić jeszcze jedną, ostatnią próbę – tak się przejmowali.
Ta próba odbyła się oczywiście bez ognia, w zaułku za bursą, gdzie chłopcy przy pomocy sobie tylko (i Pani Ani) znanych haseł szybko ustalili najdrobniejsze szczegóły występu.
Moim zdaniem chodziło im chyba o zrzucenie z siebie tremy oczekiwania, bo poszczególne układy płynęły wręcz w rytm muzyki z magnetofonu.
***
Nasi chłopcy (tak jak większość ich rówieśników, tylko, że oni bardziej) szybko się nudzą:
słomiany ogień, to jest coś, co idealnie pasuje do tytułu tego tekstu, a i charakteryzuje ich wyjątkowo precyzyjnie.
To nie jest dobrze ani źle – to po prostu jest naprawdę.
Dlatego jeśli jakiś, a jeszcze rzadziej – jacyś nasi podopieczni potrafią się na czymś skupić dłużej, niż przez chwilę, niż godzinę, niż dzień – to jest sukces.
A jeśli przez parę tygodni – ooo.... to jest sukces bardzo duży.
A jeśli przez parę miesięcy?
To jest wtedy COŚ!
Pokaz trwa – festiwalowa publiczność bije brawo, wydaje z siebie okrzyki podziwu, robi zdjęcia, filmuje (ja też).
Jeden z chłopców ćwiczy z tak ostentacyjną nonszalancją, tak pokazuje, że najtrudniejsze ewolucje z ogniem to dla niego nie bułka z masłem, to nawet nie kaszka z mleczkiem – to po prostu coś wyssanego z mlekiem matki, że nie sposób tego nie zauważyć.
No talent, talent czystej wody!
Taaaa... bujać to my – ale nie nas.
To chłopak, któremu na początku nie szło wręcz przykładowo. No nie miał do tej żonglerki drygu.
To skąd taki rezultat?
Banalnie proste: jak mówi ksiądz Piotr, miesiące katorżniczej pracy, dodajmy składającej się głównie z niepowodzeń.
No taki z niego wyjątek od opisanej parę linijek wyżej, „słomiano-ogniowej” reguły.
Podobnie, jak wyjątkowy jest ten zakochany (to właściwe słowo) w żonglerce zespół.
Teraz będzie ta właściwa puenta:
ci chłopcy będą mieli kiedyś – czego im szczerze życzymy – swoje rodziny, a więc i swoje dzieci.
Może nie będą umieli im opowiadać wymyślonych na poczekaniu bajek, może nie pomogą im w odrabianiu lekcji z fizyki, ale jest szansa, że będą w stosunku do nich cierpliwi i będą się umieli z nimi bawić.
To już bardzo wiele.
Inne tematy w dziale Kultura