Patriotyzm nagle stał się znowu w cenie.
Media, w kontekście nagłych powołań na ćwiczenia rezerwistów, z fałszywie brzmiącą przymilnością opowiadają o obowiązku obrony Ojczyzny, jak by nie pamiętały, że jeszcze kilkanaście miesięcy temu lansowały na wszelkie możliwie i niemożliwe sposoby szansonistkę, która zarabiała pieniądze wyśpiewywaniem na okrągło frazy „Nie oddałabym ci Polsko, ani jednej kropli krwi. Sorry Polsko...”.
Wspomniałem już lat temu kilka, jak ważne jest w Różanymstoku wychowanie patriotyczne.
Chłopcy przychodzą z różnych domów, oczywiście nie zawsze jest tak, że ich rodziny są kompletnie obojętne na polskie imponderabilia, bywa, że jest inaczej, ale nie udawajmy, że tak „inaczej” jest najczęściej, tym bardziej, że w tzw. normalnych rodzinach czy równie normalnych szkołach patriotyzm, znajomość historii Polski (tej prawdziwej, nie tej krojonej przez dziwnych krawców) nie jest wcale...normą.
W Różanymstoku historia jest obecna w murach – tu, w klasztorze, w latach 1941-1944 działała akowska radiostacja, tu, na tym kawałku Grodzieńszczyzny walczyli o Polskę niepodległą prawdziwie, żołnierze wyklęci.
Tu wreszcie, 4 lata przed śmiercią z ubeckich rąk, u sióstr salezjanek mieszkała i uczyła się legendarna „Inka” - Danusia Siedzikówna, którą kilka tygodni temu, w bezimiennym w zamyśle katów dole śmierci, odnaleźli w Gdańsku i zidentyfikowali wspaniali archeolodzy i genetycy zespołu profesora Szwagrzyka.
Codziennie patrzyła na te same co my budynki, chodziła pomiędzy tymi samymi, starymi drzewami, modliła się w bazylice.
Idę sobie po warszawskiej ulicy Grójeckiej, mijam na chodniku szereg plansz ze zdjęciami i nagle na jednej z nich poznaję... Inkę!
To IPN zorganizował taką wystawę plenerową biogramów żołnierzy wyklętych.
Nie wiem, czy to dobre miejsce, bo idący Grójecką ludzie, w codziennym zapędzeniu mijali te plansze, kiedy sumiennie zdjęcia wszystkim uwidocznionym żołnierzom wyklętym robiłem, ale może i dobre, bo przecież Inkę poznałem od razu.
I wtedy przypomniałem sobie sytuację z Różanegostoku, sprzed dosłownie 2 dni wcześniej, gdy wszedłem do pracowni rzeźbiarskiej, gdzie pod opieką znanego już Wam, Pana Jacka ci z chłopców, którzy mają do tego smykałkę, a przede wszystkim mają na zmierzenie się z drewnem i dłutem ochotę, tworzą swoje rzeźby i płaskorzeźby.
I jeden z chłopców mozolił się nad deską z lipowego drewna, z której wyłaniał się kształt harcerskiej lilijki z kotwicą.
Przecież to lilijka Szarych Szeregów, harcerskiej organizacji lat niemieckiej (nie żadnej hitlerowskiej – niemieckiej) i sowieckiej (nie żadnej radzieckiej – sowieckiej) okupacji!
A na desce obok skończona płaskorzeźba: orzeł w koronie, napis Polska i data: 1944.
Powstanie Warszawskie...
Takie płaskorzeźby robi chłopak z ośrodka wychowawczego!
A pamiętacie Państwo, gdy po raz pierwszy pokazałem wam plakat wiszący na drzwiach prowadzących do jednej z grup ośrodka?
Ten z pułkownikiem Niepokólczyckim - "Halnym"?
Ten plakat dalej tam wisi.
W miejscu, gdzie codziennie po kilkaset razy przewijają się młodzi ludzie, którzy niejedno graffiti (no dobrze - zwykły bohomaz) w swoim życiu popełnili – ten plakat wisi i nikomu do głowy nie przyszło, żeby go zerwać czy choćby pomazać.
Od Igrzysk Olimpijskich w Soczi minął raptem rok, a sytuacja w naszej części Europy zmieniła się dramatycznie, jej dalszy rozwój jest znany pewnie kilku zaledwie ludziom w Europie, a może i na świecie.
I dlatego tak ważna jest rola symboli i symbolicznych postaci.
Szacunek dla wychowawców, którzy potrafią tej tzw. trudnej młodzieży zaproponować coś bardziej ambitnego niż pseudo popkulturowa (bo prawdziwa pop kultura potrafi być interesująca) papka i dla tych chłopaków, którzy na co dzień rozwichrzeni, potrafią się skupić nad Orłem Białym, czy szaroszeregową lilijką!
Inne tematy w dziale Rozmaitości