Redaktor Janke zaproponował: porozmawiamy o tym, co się stało w Polsce w ciągu roku po katastrofie smoleńskiej. Co stało się z państwem, co stało się ze społeczeństwem, czego się przez ten rok dowiedzieliśmy o Polsce.
- Samolot z prezydentem rozbił się – krzyknęła żona, kiedy brałem prysznic. Pospiesznie ubrałem się, poszedłem do salonu i jak wielu usłyszałem te tragiczne, ale jeszcze wówczas niepotwierdzone informacje. Włączyłem również Slaon24 i tu reakcje na kolejne wiadomości były natychmiastowe. Kiedy w końcu potwierdził się najbardziej mroczny scenariusz, przez myśl mi nie przeszło, by właśnie w tamtej chwili rozważać przyczyny katastrofy. To dosyć naturalne, kiedy człowiek dowiaduje się, że ma np. raka żołądka nie zastanawia się czy to przez tłuste schabowe, czy może nadmiar stresu, kawy i papierosów itd. W tamtej chwili myślałem przede wszystkim o żywych, którzy zostali na wieczność osamotnieni. Potem w głowie zagnieździła się nadzieja, że ci ludzie w samolocie umarli szybko, że świadomość dramatyzmu i ostateczności sytuacji przyszła na samym końcu, że śmierć była na tyle nagła, że była bezbolesna. Media podały, że Rosjanie serwują, iż potencjalną przyczyną katastrofy był błąd pilotów – skąd oni to ku..a wiedzą – pomyślałem. Przecież nie mają podstawy do tego rodzaju orzeczeń. W Salonie24 bezawaryjny FYM w tym samym czasie napisał o możliwości dokonania zamachu.
Godne powitanie trumny Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego – mojego prezydenta, na którego nie głosowałem i nie głosowałbym gdyby koszmar smoleński był jedynie nocną projekcją morfeusza – było zapowiedzią nieuchronnego. Nie wierzyłem od początku, choć chciałem wierzyć, że śmierć 96 osób – w tym prezydenta - coś odmieni – in plus. Nie wierzyłem i miałem rację. Śmierć Papieża Polaka miała nas odmienić, tym bardziej, że Papież był – niejako – polskim Chrystusem XX wieku. Kto dziś mówi o pokoleniu JPII, kto czyta jego filozoficzne dzieła, zgłębia encykliki? Pozostał kicz kremówki, kilka sfatygowanych postulatów generalnych i powszechne przekonanie, że Papież był, po naszej stronie, przy czym „po naszej” było i jest interpretowane zupełnie dowolnie. Skoro odejście Papieża do domu jego – i katolików - ojca nic nie zmieniło to, jakim cudem miałoby nastąpić wspólne olśnienie po katastrofie? Nie było takiej możliwości. A skoro pojednanie nie było możliwe, to konflikt był nieunikniony. Sprawa pochówku prezydenckiej pary odsłoniła prawdzie „polactwo” tzn. umiejętność wyzwolenia w społeczeństwie żądzy bezsensownej walki, pieniactwa i głupoty. Z jednej strony nad frakcją pisowską unosił się już wówczas duch średniowiecznej ciemności i zacietrzewienia, z drugiej strony pojawił się strach przed okultystyczną marą i brak jakiegokolwiek pomyślunku. To nawet zrozumiałe, wszak okazało się, że państwo dopuściło się niespotykanych zaniedbań. Okazało się, że tak długo jak udawało się „lądować” to ta powszechna prowizorka uchodziła za konstrukcję stabilną, a tu i teraz widać, że jesteśmy jeszcze w blokach startowych, gdy tymczasem cywilizowana reszta wyprzedza nas o kilkanaście lat świetlnych. Kto jest bez winy? Nikt. Nikt z nas, wszyscy jesteśmy winni (nie idzie mi o winę w sensie formalnoprawnym).
I właśnie wina stała się sednem i sensem polskiego życia publicznego i społecznego. Jedni od początku byli przekonani, że za katastrofę odpowiadają Rosjanie, czy raczej ruscy i rząd Tuska. Przedstawiciele tej frakcji wielokroć przedstawiali nadgenialne teorie, nie wyłączając teorii zamachu i podmienienia samolotu. Drudzy deprecjonowali prawo tych pierwszych do romantycznej żałoby i mitologizacji. A przecież nie można odbierać prawa do poglądów, uczuć i twierdzeń – tak pojmuję wolność słowa. Natomiast krytykowanie tychże jest absolutnie naturalne – odnosi się to do obu stron.
Osobiście uważam, że teorie spiskowe można by uznać za śmieszne gdyby nie fakt, że dotyczą one katastrofy rządowego tupolewa, i dlatego że dotyczą są po prostu żałosne. Zawody w spychaniu odpowiedzialności na oponenta politycznego doprowadziły – bo musiały – do uwolnienia najbardziej prymitywnych atawizmów, czego efektem było zmałpienie zachowań ludzi uchodzących za klasę polityczną. Nie jestem w tym sporze niezawisły, wolę Polskę trzeźwą, wyciągającą konkluzje, zapobiegliwą, niż Polskę okutaną romantyczną ułudą i emfatycznymi „izmami”. Co miałoby się zrodzić, z kilkuletniego nabożeństwa, sążnistych marszów, dziesiątków posągów? Nowy ruch narodowy, front jedności, nowa partia, ruch religijny, kościół, które w zinstytucjonalizowanej formie miałyby doprowadzić do przełomu, rewolucji, zmiany ustroju? Ośmielam się takie przewidywania określić, jako romatyczno-mistyczne podniety mające uargumentować powstanie konsekutywnej święcie bezużytecznej legendy. Mit Polski ukrzyżowanej przez ruskich, Polski zmartwychwstałej poprzez śmierć i cierpienie prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Toteż niezależnie od raportów i aktów oskarżenia wina została już przypisana adekwatnie do przynależności i nic tego nie zmieni, ponieważ tego życzy sobie racja mitu, racja fantasmagorycznej Rzeczypospolitej. Nie deprecjonuje pamięci, nie wyszydzam misteriów – jednak ta sfera nie powinna mieć stycznych z poważną polityką, ponieważ wówczas zawsze chodzi o władzę na ludem, nigdy o pamięć o zmarłych, o ich dokonaniach.
A lud? Część ludu przestała zajmować się katastrofą, przestała nasiąkać codziennymi rewelacjami, inni co prawda interesują się ale w wolnych chwilach. Są też tacy którzy marynują i katalogują każdą jedną wiadomość by ją wpleść w wybraną teorię. Są też zapewne i tacy, którzy myślą o tym, co musimy zrobić by już nigdy więcej do podobnej katastrofy nie doszło.
Trzeba stwierdzić, iż katastrofa nie zmieniała polskiego życia publicznego. Zaostrzył się polityczny dyskurs, wykopano nowe wilcze doły, ustawiono nowe i wzmocniono stare zasieki, ale nic ponadto. I nie będzie żadnej rewolucji, czy jak piszą zwolennicy PiS-u przebudzenia. Będzie tak jak jest tylko, że potem. Żadna katastrofa, żaden kataklizm, żadna śmierć nas Polaków nie odmieni, chyba że sami postanowimy się zmienić bezwarunkowo, bez święcenia ofiar, bez krwi, bez największego na świecie Jezusa – sami dla siebie i dla naszych potomków.
Pozdrawiam.
Inne tematy w dziale Polityka