Layne Staley
Layne Staley
RadekSzczygiel RadekSzczygiel
1322
BLOG

Hiob ze Seattle część 1

RadekSzczygiel RadekSzczygiel Muzyka Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

Ta historia kończy się źle latem 2002 roku w mieszkaniu w Stanie Waszyngton. Znaleziony mężczyzna jest martwy od około dwóch tygodni. Waży mniej niż 40 kilogramów a jego ręce pokryte są siatką nakłuć. Dookoła walają się obrazy i przybory malarskie. Kilka z prac jest naprawdę dobrych. Przez wszystko przebija się jednak charakterystyczny narkotyczny bałagan. Leżący mężczyzna to Layne Staley – były wokalista grunge-owego zespołu Alice in Chains. Alicji już nie ma, zniknęły też krępujące łańcuchy a Layne przeniósł się do krainy wiecznego spokoju. Bliscy są zdziwieni choć przeczuwali że coś takiego może się zdarzyć. Wokalista był uzależniony od heroiny od początku lat 90 i mimo kilku prób wyjścia z nałogu oraz krótszych bądź dłuższych okresów abstynencji nigdy nie był do końca „czysty”.

Wydaje się, że ten krótki, rzeczowy opis wzięty jakby z kroniki policyjnej wyczerpuje temat a nawet można powiedzieć, że jest do bólu powtarzalny. Ot kolejny muzyk, który tak bardzo wziął sobie do serca słowa „sex,drugs and rock'n'roll”, że aż wyzionął ducha. Jednak jak postaram się pokazać historia sceny grunge-owej i samego Staleya jest znacznie ciekawsza niż sztampowa opowieść o zblazowanej gwiazdce a jego teksty, głos i talent stawiają go na jednym z czołowych miejsc wśród wokalistów lat dziewięćdziesiątych.

Większość z Was zna księgę Hioba czy wczytywaliście się jednak starannie w dialogu jakie prowadzi on że swoimi przyjaciółmi? Ja po ich przeanalizowaniu od razu pomyślałem o tekstach Alice in Chains. Przekazie, który odrzuca nadzieję a jednocześnie ja podsyca. Powoduje utratę wiary w człowieka i ją potęguje. Słowem jest pełen paradoksów – jak cala scena, która umownie zwykliśmy nazywać od miejsca bytowania dużej części zespołów „sceną że Seattle.

Grunge jako gatunek muzyczny powstał w okolicach początku lat 90. XX wieku. Pierwsze nagrania powstawały jednak już w połowie lat 80. a jeśli mielibyśmy być aptekarsko dokładni moglibyśmy wskazać rok 1983 z którego pochodzi nagranie koncertowe grupy Green River.  Formalnie za pierwszy album z nowego nurtu możemy uznać  płytę grupy Mother Love Bones „Apple”. Zespół ten, pogrobowiec Green River działał w latach 1988-1990. Błyskotliwą karierę przerwała śmierć wokalisty, którego magnetyczna osobowość i niesamowity spajała grupę. Jak można się domyśleć, powodem było przedawkowanie heroiny. Smaczku całej historii dodaje fakt, że wokalista zmarł kilka dni przed wydaniem debiutanckiej, długogrającej płyty.

image

Technicznie rzecz ujmując grunge jest mieszaniną rocka progresywnego, punka i raczkujących mocniejszych brzmień. Brzmienie jest chropowate, surowe, właściwie nie występują „solówki” jak w innych odłamach ówcześnie granego rocka, wolniejsze jest też tempo grania. Owa asceza oraz brak upiększeń, przyczyniły się zresztą do nazwania całego nurtu (grunge to w języku angielskim brud). Jednak największym paradoksem szczególnie dla osób mających styczność  z tymi płytami po raz pierwszy będzie niezwykła melodyjność wokali. To prawda, większość wokalistów, udzielających się w tym nurcie muzycznym miała bardzo szeroką rozpiętość skali głosu i niespotykaną plastyczność.

Grunge jako taki powstał w kontrze do ówcześnie tworzonej, pełnej barokowych ozdobników i lateksu muzyce. Można powiedzieć, że muzycy owi, wracali do korzeni, oszczędnie korzystając z efektów i stawiając przede wszystkim na mocne, gitarowe brzmienia oraz mroczne, sięgające głębin ludzkiej duszy teksty, w których podejmowane przede wszystkim aspekt osobistego cierpienia.

Cierpienie to, było przede wszystkim spowodowane nadużywaniem narkotyków. Staley wspomniał nawet kiedyś, że uczucie, którego doznał po zażyciu pierwszej dawki heroiny (było to około roku 1990) było takie, że „chciałby się tak czuć już zawsze”.  Chociaż może źle się wyraziłem, narkotyki, które miały stłumić złe samopoczucie bardzo szybko stały się jego główną przyczyną.

Layne Staley, pochodził z bardzo pobożnej rodziny. Religijność wokalisty, deklarowana zresztą w kilku wywiadach, zakończyła się w jego nastoletnim wieku. Powód był prozaiczny ale dla głęboko introwertycznego nastolatka ze skłonnością do nostalgii wyglądał on zdecydowanie inaczej. Bliski przyjaciel muzyka był homoseksualistą, religia piętnując takie zachowania, wydała się Staley’owi czymś wysoce niesprawiedliwym. W tym czasie odsunął się on od Kościoła. Nie było to jednak odejście od Boga. Echa tej trudnej relacji, pobrzmiewają w tworzonych tekstach, szczególnie w jednym, o którym opowiem  nieco później.

Layne był związany z Alice In Chains od 1987 roku. Aż do początku lat 90. byli oni jednym z kilkudziesięciu zespołów z bogatej sceny Seattle.  Grupą na tyle nieznaną, że występowali w barach. Cotygodniowe koncerty na które przychodziło po kilkadziesiąt osób, były utrzymane w stylistyce glam rocka. Muzycy mieli długie trefione włosy i grali tak jak w owym czasie większość rockowych zespołów. Chociaż ich muzyka od początku była inna, jakby cięższa, bardziej głęboka. Co ciekawe Layne Staley jako najmłodszy członek zespołu, nie był wpuszczany do barów w których grali. Przychodził na chwilę przed koncertem, zaraz po występie musiał opuścić klub. Popularność większa niż kilkuset fanów rozpoczęła się wraz z wydaniem płyty "Facelift". Czy była ona wyjątkowa? W moim mniemaniu nie. Zbierała wszystko to, co w ówczesnej muzyce popularnej, mamy więc tutaj glam rocka, hard rocka, elementy heavy metalu, całość okraszona jest piejącymi wokalami, jakich w owym czasie było sporo. Popularność, która wybuchła razem z premierą płyty spowodowała u nieśmiałego Staileya dość głębokie stoczenie się w piekło uzależnienia od heroiny oraz rozpoczęcie serii odwyków i powrotów z której muzyk już nie zdołał się wyrwać. 

image

Ciąg dalszy nastąpi.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura