Życie w Polsce potrafi dostarczać człowiekowi wyjątkowych wrażeń. Na przykład dziś byliśmy wszyscy świadkami abstrakcyjnego skeczu na miarę Monty Pythona.
Mijają ostatnie godziny ultimatum wyznaczone przez premiera Tuska jego własnemu ministrowi. Aleksander Grad, minister skarbu, miał doprowadzić do końca transakcję sprzedaży polskich stoczni inwestorowi z Kataru. Katarczycy wprawdzie wygrali przetarg już pewien czas temu, ale nagle uznali, iż nie będą płacić.
No, i nie zapłacili. Do jutro też raczej żaden Arab nie wręczy ministrowi dowodu przelewu. Niewykluczone, że minister Grad straci stanowisko – kogoś przecież Tusk musi rzucić na pożarcie mediom oraz opinii publicznej. Ale, rzecz jasna, w żaden sposób nie poprawi to kondycji polskiego przemysłu stoczniowego, który właśnie ostatecznie przestaje istnieć.
I co się dzieje o tak dramatycznej porze w kraju niegdyś słynącym z produkcji statków? Jaką imprezę szeroko relacjonują wszelkie media? Otóż, coś bardzo związanego z morzem i okrętami. Lecz bynajmniej nie wodowanie nowej jednostki (np. korwety budowanej od niemal dekady w także upadającej stoczni Marynarki Wojennej). Nie, zafundowano nam coś dokładnie odwrotnego – uroczyste zatapianie wycofanego z MW kutra „Bryza”. Żeby ironii było jeszcze więcej, do obserwowania zatopienia zaproszono polską Pierwszą Damę.
Zwykle żony prezydentów asystują przy wodowaniu nowych okrętów. Tymczasem pani Maria Kaczyńska mogła popatrzeć, jak kuter Marynarki Wojennej szybko pogrąża się w falach Bałtyku – przy aplauzie tłumu i błysków fleszy.
Inne tematy w dziale Polityka