Wielu prasowych publicystów bardzo gładko przejęło od rządu argumentację, że generał Waldemar Skrzypczak zamachnął się na instytucję cywilnej kontroli nad armią. Niestety, wśród zwolenników tej tezy znalazł się też Igor Janke, który w tekście Wybitny dowódca musi odejść przychylił się do opinii Pawła Wrońskiego:
Bo choć bardzo ważne jest, że dramatyczne problemy z jakimi zmaga się polska armia zostały ujawnione, to nie ma wątpliwości, że generał zrobił krok niedopuszczalny, że przekroczył dopuszczalne granice. I że, jak pisze w “Gazecie Wyborczej” Paweł Wroński wojskowi “mimo wewnętrznego sprzeciwu i subiektywnego poczucia racji” muszą respektować zasadę, że to cywile decydują jakie potrzeby armii są uzasadnione.
Dziwi mnie, że redaktor Janke tak bezkrytycznie podszedł do tekstu redaktora Wrońskiego. Publicysta „Wyborczej” w typowy dla tej gazety sposób posłużył się ogólnikami i egzaltowanymi stwierdzeniami, nie mającymi nic wspólnego z rzeczywistością. Głównym retorycznym granatem jest w artykule Wrońskiego porównanie generała Skrzypczaka do generała Wileckiego:
Pamiętam już generała, który twierdził, że "cywile nie rozumieją wojska i to wojskowi powinni o wojsku decydować". Był to szef sztabu gen. Tadeusz Wilecki. Zyskał poparcie ówczesnego prezydenta Lecha Wałęsy, doprowadzając w połowie lat 90. do kryzysu w relacjach politycy - wojsko.
Tymczasem tych dwóch postaci w żaden sposób nie można ze sobą zestawiać. Wilecki chciał wpływać na pozycję wojska w całym systemie politycznym, faktycznie zagrażając demokracji. Skrzypczak po prostu zwraca uwagę na pewne techniczne aspekty funkcjonowania armii. Kto ma to robić, jak nie dowódca Wojsk Lądowych?
Wprowadzając analogię piłkarską – Wilecki był jak selekcjoner kadry narodowej, który chciał rządzić PZPN. Skrzypczak jest trenerem, który zwrócił uwagę, że jego piłkarze muszą grać w za ciasnych butach i dziurawych spodenkach.
Co więcej, w swych wypowiedziach generał Skrzypczak trzymał się przecież daleko od oceniania szefostwa MON. Skrytykował jedynie wojskową biurokrację, o której już od dawna krążą legendy. Czy głos byle urzędnika ma być ważniejszy od głosu doświadczonego generała tylko dlatego, że ten pierwszy jest „cywilną kontrolą nad armią”?
Generał Skrzypczak prawdopodobnie w spektakularny sposób zakończył swoją karierę, ale jego wypowiedzi nie można skwitować – „dobrze powiedział, ale ta cywilna kontrola…”. Za duże są w armii rachunki krzywd.
Obecna wstrząsająca opowieść wdowy po kapitanie Ambrozińskim (jak musiał sobie sam kupować sprzęt) nie może dziwić nikogo, kto choć trochę interesuje się sytuacją w polskim wojsku. Żołnierze od lat muszą się sami dozbrajać. W Iraku musieli kupować kamizelki kuloodporne nie dla siebie, ale by wyłożyć nimi burty samochodów Honker. Kazano im bowiem patrolować ogarnięty wojną kraj samochodami opancerzonymi niewiele lepiej od fiatów punto.
W wielu branżach pozostających pod kontrolą państwa nie dzieje się zbyt dobrze. Jednakże żołnierze są w wyjątkowej sytuacji. Każdy błąd biurokracji oznacza dla nich zagrożenie życia i zdrowia. Kiedyś przez lata polska armia siedziała w koszarach, teraz wojskowi mogą oszacować ile warty jest ich sprzęt – na skutek walki z przeciwnikiem, ale też obserwacji sojuszników.
Po wysłaniu Wojska Polskiego na wielkie misje w Iraku oraz Afganistanie, taki gest jak generała Skrzypczaka był tylko kwestią czasu. Postawa tego dowódcy nie jest świadectwem buntu wobec cywilnej kontroli nad armią. Jest świadectwem tego, że w naszej armii zostało jeszcze trochę ludzi rozsądnych i odważnych.
Inne tematy w dziale Polityka