Rybitzky Rybitzky
181
BLOG

Głową w mur, czyli POPiSu być nie mogło

Rybitzky Rybitzky Polityka Obserwuj notkę 15
Przez POPiS prawie rozbiłem sobie głowę. To było podczas osławionych negocjacji koalicyjnych. W ramach (deklarowanej wówczas przez obie partie) „odnowy moralnej”, politycy debetowali w obecności kamer i mikrofonów. Przypominało to trochę początek lat 90., gdy dziennikarze mieli wydatkowy dostęp do kuluarów. Śladem tamtych czasów jest film „Nocna zmiana” i zarejestrowana dyskusja na temat obalenia rządu Olszewskiego.
 
W 2005 roku dyskutowano o czymś zupełnie innym, ale politycy (a przede wszystkim obywatele) znów mogli się przekonać, że ważnych negocjacji nie prowadzi się na ekranach telewizorów. Rozmowy PO z PiS szybko przerodziły się w propagandowy spektakl. Był to dobry przedsmak tego, co czekało nas w kolejnych latach.
Tak, ale wtedy jeszcze nikt nie wiedział, że to dopiero początek. Że już wkrótce brylować będą Leppery, Niesiołowskie i Palikoty. Że wściekła piana na ustach będzie główną metodą na bezbłędne rozpoznawanie polityków.
 
No i należy pamiętać o tej gigantycznej nadziei, która kwitła w sercach wielu Polaków, także w moim. Nadziei na modernizację państwa i wyleczenia przynajmniej częście społecznych patologii. Nad tą kwestią nie będę się rozwodził – pisał o tym Igor Janke, pisali inni blogerzy. Atmosfera roku 2005 była wyjątkowa – i szokiem było jej zduszenie przez polityków.
 
W moim przypadku szok objawił się uderzeniem głową w ścianę. Przyznaję, byłem taki naiwny, że po kolejnej kłótni podczas negocjacji (dokładnie po słowach Jana Rokity żądającego jakiegoś ministerstwa) zamiast telewizora wybrałem spotkanie ze ścianą. Pomogło.
 
Dlaczego politycy, którzy niekiedy mieli wątpliwości jaką partię wybrać (PiS czy PO) i często w niczym nie różnili się poglądami – czemu stali się w krótkim czasie śmiertelnymi wrogami? Gdybyśmy potrafili odpowiedzieć na to pytanie, ułatwiłoby nam to poznanie wydarzeń po wyborach 2005 roku. Niestety – odpowiedzi tak naprawdę dalej nie ma.
 
Ja mogę tylko napisać, że sporo do myślenia dała mi rozmowa przeprowadzona niegdyś z pewnym młodym posłem Platformy. Chłopak rozbłysnął na chwilę w swoim mieście – a w Sejmie natychmiast przepadł. Jak twierdził dwudziestokilkuletni polityk, przez kilkanaście miesięcy nie mógł pojąć na czym polegają animozje między jego starszymi kolegami – i to wewnątrz samego PO. Dopiero z czasem zrozumiał, iż większość podziałów i konfliktów ma początek głęboko w latach osiemdziesiątych. Dawni styropianowcy pamiętają sobie różne krzywdy sprzed lat – i to niekoniecznie bynajmniej mające podłoże polityczne. Często chodzi o sprawy jak najbardziej prywatne – romanse, rozwody, pieniądze. Ktoś komuś przeleciał żonę w 1985 roku – i rzutuje to na wydarzenia polityczne w 2009 roku.
 
Śmieszne? Niewyobrażalne? Tylko do chwili, gdy uświadomimy sobie, iż elity PO oraz PiS to ludzie znający się od dekad. A w dodatku – ani nigdy nie zajmujący się przez dłuższy czas „zwykłą” pracą, ani też nie należący do celowo wykształconej klasy politycznej. Dawni solidarnościowcy to amatorzy, którym los dał wyjątkową szansę – i to kilka razy. Jednakże oni nie chcieli lub nie potrafili wykorzystać żadnej z nich.
 
Warto zaznaczyć, że ostatnią zmarnowaną przez styropianowców szansą nie były bynajmniej negocjacje w 2005 roku. Członkowie obu (nazwijmy je tak, chociaż to pewne nadużycie) „postsolidarnościowych” partii nie potrafili wykorzystać czasu, jaki zdobyli sobie na rządzenie. W znacznym stopniu dlatego, że od zerwania rozmów koalicyjnych nieustannie ze sobą walczą.
 
Im dłużej ten chocholi taniec trwa, tym wyraźniej widać dwie rzeczy. Po pierwsze – w tej chwili znajdujemy się już jako państwo i naród w dużo większym bagnie niż przed 2005 rokiem. Po drugie zaś – żadnego POPiSu być nie mogło.
 
Ludzie mówiący wiele o zmianach w Polsce najbardziej pragnęli tego, by rzucić się sobie do gardeł. Uczynili jak chcieli – i świetnie się bawią. Naszym kosztem.
Rybitzky
O mnie Rybitzky

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (15)

Inne tematy w dziale Polityka