Obserwując wydarzenia na polskiej scenie politycznej, odnoszę czasem wrażenie, iż ostatnie lata to po prostu realizacja pewnego planu. Wspólnego planu Donalda Tuska oraz Jarosława Kaczyńskiego.
Między Platformą a PiS pozornie panuje wrogość. Zresztą – wcale nie pozornie. Szereg polityków obu ugrupowań szczerze się nienawidzi. Prezentowana przez nich wściekłość spływa z ekranów telewizorów i zaraża Polaków, tworząc w społeczeństwie głębokie podziały.
Jednakże przecież – przy całym szacunku dla demokracji – to nie obywatele i pośledniej rangi działacze partyjni decydują o przebiegu politycznych wydarzeń. Cała władza znajduje się w ręku tylko kilku osób – i to ci ludzie mają możliwość kreowania wydarzeń.
Taki stan rzeczy jest zresztą efektem właśnie stworzonej w ostatnich latach atmosfery fanatyzmu i nienawiści. Dla wielu Polaków Tusk i Kaczyński to (w zależności od poglądów) Bóg i Szatan, Szatan i Bóg. A pomiędzy nimi trwa Święta Wojna. W przypadku takiego konfliktu nie ma miejsce na wahanie i nieistotne spory. Zwolennicy i działacze PiS oraz PO: silni, zwarci i gotowi – z oddaniem wypełniają polecenia wydawane przez Ukochanych Przywódców.
Co szczególnie ciekawe, mimo gigantycznej temperatury sporu obie strony nie robią sobie zbyt dużej krzywdy. Przypominają obładowanych bronią wojowników, markujących zadawanie ciosów. Publiczność wiwatuje, ale miecze tylko świszczą w powietrzu.
Znaczną rolę w tym spektaklu odgrywają media – bez wątpienia skrajnie negatywnie nastawione do PiS, za to służalczo wobec PO. Dziennikarze łykają wszystko, co odpowiada ich wizji świata – świata z Kaczyńskim Źródłem Wszelkiego Zła. Przez to nie są w stanie zauważyć, że politycy PiS i PO w wielu aspektach w ogóle się nie różnią.
Zarówno dla Tuska, jak i Kaczyńskiego, taka sytuacja jest bardzo komfortowa. Obaj przecież pamiętają traumatyczne lata rządów prawicy w pierwszej dekadzie III RP. Postsolidarnościowe ugrupowania składały się z samych liderów i tasowały niczym talia kart. Zdyscyplinowana lewica bez problemu ogrywała chaotyczne stadko "solidaruchów".
Teraz, po ponad czterech latach nieustannej "wojny na górze", PO i PiS są niezmiennie liderami politycznych rankingów. Niewykluczone, iż po kolejnych wyborach parlamentarnych SLD i PSL znikną – tak jak wcześniej LPR i SO. To co było bolączką III RP – rozbity system partyjny, bez zmieniania konstytucji i bez żadnej nagłej rewolucji zmieni się w stabilny system dwupartyjny.
Rezygnacja Tuska z kandydowania na stanowisko prezydenta może być kolejnym elementem Wielkiego Planu. Każdy kandydat PO nie będący obecnym premierem ma w starciu z Lechem Kaczyńskim mniejsze szanse. W dodatku prezydent Kaczyński ma coraz lepsze notowania, coraz lepszy PR oraz – co ważne – nie musi się opędzać od ataków harcowników Platformy.
Podsumowując – już za niecałe dwa lata możemy mieć nadal premiera Tuska, prezydenta Kaczyńskiego, a w Sejmie tylko PO oraz PiS. Dotychczasowe elity polityczne, po wyeliminowaniu części konkurencji, zabetonują się na stałe. A obywatele będą konsekwentnie karmieni odpowiednio spreparowaną medialną papką, utrzymującym ich w przekonaniu, że w Polsce trwa wojna domowa (warto przy tym podkreślić, że dziennikarze też są o tym święcie przekonani – co jest istotnym elementem Wielkiego Planu).
Oczywiście, to wszystko powyżej jest, niestety, tylko teorią spiskową. Niestety, bo istnienie Wielkiego Planu autorstwa Tuska i Kaczyńskiego oznaczałoby istnienie w polskiej polityce jakiejś wizji i porządku.
Inne tematy w dziale Polityka