Miałem dziś okazję osobiście obserwować farsę rozgrywającą się we wrocławskim sądzie. Jak wiadomo, już od półtora roku trwa tam proces reżysera Grzegorza Brauna. W kwietniu 2008 roku był on biernym obserwatorem demonstracji narodowców. Gdy nie opuścił punktu, z którego obserwował wydarzenia, został przez policjantów pobity i dowieziony na komisariat. Co ciekawe, najpierw udzielał tam zeznań jako świadek. Dopiero potem został oskarżony przez policjantów… że ich pobił. Pięciu uzbrojonych policjantów w pełnym rynsztunku.
Pierwsze rozprawy procesu Brauna były utajnione na wniosek policjantów. Jednakże dziś na sali sądowej miał się zjawić prawdopodobnie tylko sam reżyser. By go wesprzeć przybyła liczna grupa ludzi (Nie rozumiem, skąd żale blogera dodam – 30 osób to, jak na wrocławskie warunki, bardzo dużo. Nawet na sali rozpraw wszyscy się nie zmieścili). Muszę przyznać, iż byłem całkowicie przekonany, że tym razem rozprawa będzie jawna. Tymczasem sędzia Barbara Kaszyca, młoda i spanikowana, znów dokonała utajnienia i kazała nam wyjść.
Rozprawa trwała krótko, gdyż, zgodnie z przewidywaniami zabrakło świadków oskarżenia. Tak przebiegający proces trudno uznać za coś innego niż kpinę ze sprawiedliwości oraz nękanie Grzegorza Brauna. Dlatego reżyser, jak nam potem wyjaśnił, zaapelował do sądu o aresztowanie go. Przecież tak niebezpieczny człowiek, pogromca policjantów, nie może ciągle chodzić na wolności.
Sędzia Kaszyca najwyraźniej zaczęła dostrzegać w jakich oparach absurdu zaczyna pogrążać się wrocławski wymiar sprawiedliwości i zarządziła kolejne rozprawy już na marzec. Farsa zaczyna zmierzać ku końcowi.
Jadąc do sądu słuchałem w radiu Wrocław wypowiedzi Władysława Frasyniuka, którego raczej trudno podejrzewać o sympatię dla dzisiejszego podsądnego (sam zresztą potwierdził, że nie lubi Brauna). Jednakże oceniając proces i jego okoliczności (zwłaszcza utajnienie), Frasyniuk powiedział krótko: To PRL.
Inne tematy w dziale Polityka